Advertisement
Menu

Wtorkowe mecze Champions League

W kilku meczach bramki padały wyjątkowo szybko

Po trzech pierwszych kolejkach Ligi Mistrzów, nadeszła pora na rewanże. Podobnie jak i w kolejce numer 3, tak i w tej, najwięcej zainteresowania budziło spotkanie Barcelony z Chelsea. W cieniu tego meczu pozostawały konfrontacje Liverpoolu z Bordeaux, czy PSV z Galatasaray.

GRUPA A
FC Barcelona - Chelsea FC 2:2
(Deco 3’, Gudjohnsen 58’ - Lampard 52’, Drogba 90’+3’)

W meczu na Stamford Bridge górą byli piłkarze Chelsea, ale potrafili to udokumentować jedynie jedną bramką, Didiera Drogby. Katalończycy musieli spotkanie na własnym stadionie wygrać, bowiem przy stracie punktów, ich sytuacja w tabeli mogła się trochę skomplikować.

I to właśnie oni rozpoczęli mecz od mocnego akcentu. Już w 3. minucie ładną akcję przeprowadził Deco, oddał zaskakujący, mocny strzał zza pola karnego w długi róg bramki, pozostawiając Hilário bez szans. Barcelona nie cofnęła się, a swoimi rajdami obrońców Chelsea najczęściej straszył Messi. Ich koledzy z ofensywy nie pozostawali dłużni. Świetną okazję w 32. minucie miał Essien, ale jego strzał głową wybronił Víctor Valdés. Kilkadziesiąt sekund później bramkarza gospodarzy zaskoczyć próbował Robben, ale i tym razem refleksem wykazał się Hiszpan.

Po rozpoczęciu drugiej połowy, seryjnie sytuacje marnował Arjen Robben. Najpierw strzał głową Holendra zdołał obronić Valdés, a następnie, po ładnej akcji Lamparda i genialnym podaniu Anglika, wbiegający w pole karne Robben posłał piłkę nad bramkarzem, ale i też nad bramką. Sprawy w swoje ręce wziął wspomniany Frank Lampard. Trudno opisać bramkę, którą strzelił - to po prostu trzeba zobaczyć. Można ją porównać do bramki Figo, strzelonej Manchesterowi, z tą tylko różnicą, że Anglik strzelał z prawie zerowego kąta.

Sześć minut później, nareszcie z dobrej strony pokazał się Ronaldinho, a po jego świetnej akcji, piłkę do pustej bramki skierował (!) Gudjohnsen. Wydawało się, że tego prowadzenia Barça już nie odda. Sami zawodnicy też tak myśleli, bo jakież było ich zdziwienie, gdy w trzeciej minucie doliczonego czasu gry, stracili bramkę. Po błyskawicznej kontrze, piłka powędrowała w pole karne, tam głową strącił ją Terry, a problemu z umieszczeniem jej w bramce nie miał Drogba. Mourinho padł ze szczęścia na kolana, natomiast frustrowany Frank Rijkaard nie potrafił pogodzić się z porażką i po końcowym gwizdku podbiegł do sędziego, zapewne sugerując mu, że Barcelona zremisowała przez niego. O dziwo arbiter nie był z Madrytu.

Lewski Sofia - Werder Brema 0:3
(Michajłow 33’ - sam., Baumann 35’, Frings 37’)

Biorąc pod uwagę słabszą formę Barcelony, Werder może śmiało walczyć o awans do fazy pucharowej, ale aby chociaż teoretyczne szanse nie uciekły, musieli pewnie pokonać na wyjeździe słabiutki Lewski. Bremeńczycy, po pogromie drużyny Mainz (6:1), liczyli na wysoki wynik i dobry występ swoich napastników, w tym młodego Aarona Hunta.

Z początku drużyny atakowały zamiennie - raz jedna, raz druga. W 33. minucie rozpoczął się dość krótki, ale jakże bogaty w konsekwencje koszmar gospodarzy. Piłkę do własnego bramkarza podał Richard Eromoigbe, ale Nikołaj Michajłow nie potrafił jej dobrze przyjąć i ta... wpadła do bramki. Niecałe 120 sekund później, piłkę bitą z rzutu rożnego, głową do siatki skierował Baumann, a po kolejnych dwóch minutach mocnym strzałem po ziemi bramkarza gospodarzy pokonał Frings. Były to zaledwie cztery minuty, ale podopieczni Thomasa Schaffa zdołali zapewnić już sobie zwycięstwo.

W przerwie trener Lewskiego, Stanimir Stoiłow, zdecydował się na zmianę bramkarza i trudno mu się dziwić. Między słupkami, przez kolejne 45 minut, stał Bożydar Mitrew. Nie miał on wielu okazji do interwencji, ale jeśli takowa się zdarzyła, to wywiązywał się całkiem nieźle, a na pewno lepiej od swojego poprzednika. Jedynie raz od straty bramki uchronił go słupek.

Dzięki zwycięstwu, Werder zajmuje drugą pozycję w grupie A i ma całkiem realne szanse na awans. Wszystko rozstrzygnie się w bezpośrednim starciu z Barçą.

GRUPA B
Spartak Moskwa - Internazionale 0:1
(Cruz 1’)

Wyjazd do Rosji nie był, wbrew pozorom, wyprawą rekreacyjno-turystyczną. Włoski zespół zawodzi na całej linii w Lidze Mistrzów i aby myśleć jeszcze o szansach na awans z grupy, musieli koniecznie to spotkanie wygrać. Morale drużyny podniosły się po ligowym zwycięstwie 4:3 nad Milanem, ale czy to wystarczyło, by pokonać drużynę Wojciecha Kowalewskiego?

W pierwszej akcji meczu, Ibrahimović przejął piłkę po błędzie obrońcy, wbiegł z nią w pole karne i podał do lepiej ustawionego Cruza, który już w pierwszej minucie pokonał polskiego bramkarza. Błyskawiczna bramka Interu. Spartak począł odważnie atakować, ale Włosi kontrolowali sytuację na boisku.

Gdyby nie Wojciech Kowalewski, wynik spotkania byłby większy. Polak ani myślał o możliwości straty bramki i dzielnie przeciwstawiał się strzałom zawodników Interu. Bronił strzały kolejno: Maicona, Ibrahimovicia i Stankovicia - po każdym z tych strzałów piłka spokojnie mogła się znaleźć w bramce gospodarzy. W 78. minucie kibice Interu zadrżeli, albowiem świetnym strzałem z ponad 25 metrów popisał się Sziszkin. Piłka, szczęśliwie dla nich, odbiła się od poprzeczki. Mediolańczycy znów nie zachwycili, ale zdobyli w mroźnej Rosji komplet punktów, czyli to, na czym najbardziej im zależało.

Bayern Monachium - Sporting 0:0

Dwa tygodnie temu Bawarczycy wywieźli z Portugalii bardzo ważne trzy punkty, ale nie były to punkty łatwe. Sporting przyjechał do Monachium zrewanżować się tutejszej drużynie i powalczyć o punkty. Bayern był osłabiony brakiem Schweinsteigera, strzelca jedynej bramki w ostatnim spotkaniu w tych rozgrywkach, który otrzymał poprzednio czerwoną kartkę.

Obie drużyny wiedziały przed rozpoczęciem meczu, że swój mecz w Moskwie wygrał Inter Mediolan. W takiej sytuacji Sportingowi powinno zależeć na wygraniu tego meczu, by utrzymać drugą pozycję w tabeli. Chcieć, nie zawsze znaczy móc. Bayern sprawiał wrażenie drużyny lepszej, atakującej szybciej i efektowniej, ale nie efektywnie. Już na samym początku, kilka dogodnych sytuacji zmarnował Makaay. Gospodarze, niesieni dopingiem publiczności, coraz groźniej ostrzeliwali bramkę Ricardo. Goście z Lizbony próbowali się w jakiś sposób zrewanżować, ale nie były to starania na miarę strzelenia bramki.

Po przerwie sytuacja się nie zmieniła - nadal odważniej atakował Bayern, a kolejne okazje bramkowe marnował Makaay, a także jego partner z ataku, Paragwajczyk Roque Santa Cruz. W 76. minucie bliski zdobycia bramki był Joăo Moutinho, który wykonując rzut wolny, skierował piłkę wprost na poprzeczkę. Oliver Kahn stał i obserwował tę sytuację, tak więc spokojnie wpadłaby ona do siatki, gdyby tylko nie poprzeczka...

Gospodarze stworzyli więcej okazji na gola, ale remis wydaje się być wynikiem jak najbardziej sprawiedliwym.

GRUPA C
Liverpool FC - Bordeaux 3:0
(Luis García 23’, 76’, Gerrard 72’)

Drużyna z Bordeaux zdobyła w tegorocznych rozgrywkach zaledwie punkt. Małe były szanse, by dorobek ten wzbogacili o kolejne punkty w Liverpoolu. W poprzednim meczu, w którym to francuski zespół gościł Anglików, zdecydowanie lepsi byli piłkarze Beniteza i z pewnością chcieli udowodnić swoją wyższość także przed własną publicznością.

Od samego początku, za strzelanie zabrali się piłkarze Bordeaux, jednak żaden z nich nie stworzył zagrożenia pod bramką Reiny. Tymczasem to zawodnicy Liverpoolu strzelili pierwszą (nie ostatnią) bramkę. Po dośrodkowaniu Gerrarda, piłkę przepuścił (schylając się) Crouch, gdyż czekał na nią Luis García, który pokonał bramkarza gości strzałem z powietrza. Jeszcze przed przerwą świetną okazję miał Dirk Kuyt, ale fatalnie przestrzelił.

Dwie minuty po rozpoczęciu drugiej połowy, świetny strzał z dystansu oddał Marange, lecz końcami palców zdołał ją wybić Jose Reina. Trzy minuty po tym zdarzeniu, przed wielką szansą wyrównania stanął Darcheville, ale nie potrafił wykorzystać sytuacji sam na sam z bramkarzem. Trener Ricardo Gomes musiał mocno zmotywować swoich piłkarzy, bo po przerwie zaczęli atakować jeszcze śmielej. W 67. minucie, po faulu Ducasse na Sissoko, w przepychance Menegazzo uderzył głową Johna Arne Riise, rozcinając mu łuk brwiowy. Arbiter, po konsultacji z sędzią liniowym, wyrzucił Brazylijczyka z boiska. To podłamało piłkarzy Bordeaux i zabrało im wszelką nadzieję na dobry rezultat. W 72. minucie, po świetnym podaniu Boudewijna Zendena, bramkarza pokonał Steven Gerrard, a cztery minuty potem kolejną okazję do „possania" kciuka miał Luis García, który dołożył do wyniku swoją drugą bramkę.

PSV Eindhoven - Galatasaray 2:0
(Simons 59’, Arouna Koné 84’)

PSV może być pewne awansu, natomiast Galatasaray pozostaje walka o trzecią pozycję i awans do rozgrywek Pucharu UEFA. Starali się wywieść z Eindhoven jak najkorzystniejszy wynik i już od pierwszej minuty chcieli sprawić, bądź co bądź, niespodziankę, strzelając jako pierwsi gola. Ich zapędy hamował bardzo aktywny Jefferson Farfan. To właśnie Peruwiańczyk w 37. minucie wychodził już na czystą pozycję, w której mógł zdobyć bramkę, ale nieprzepisowo zatrzymał go Stjepan Tomas. Sędzia nie miał litości i pokazał Chorwatowi czerwoną kartkę, jak najbardziej zasłużoną.

Grając w przewadze, PSV zaczęło dominować na boisku. Z minuty na minutę poprawiali statystykę strzałów, ale nadal nie potrafili poprawić statystyki bramek. Dopiero po niespełna godzinie gry, po dośrodkowaniu z rzutu wolnego, piłkę głową przedłużył Cocu, bramkarz zdołał ją podbić, ale ta spadła wprost na głowę Simonsa, który wbił ją do bramki, stojąc tuż przy lini bramkowej. Chwilę później, świetną okazję zmarnował Koné - mając przed sobą pustą bramkę, niecelnie uderzył piłkę głową. Mocno zdenerwowała go ta sytuacja i postanowił się zrehabilitować i na sześć minut przed końcem spotkania, podwyższył rezultat na 2:0. Najpierw umiejętnie oszukał i minął bramkarza, a następnie strzelił z kilkunastu metrów na bramkę, w której stał jeden z obrońców. Pewne i zasłużone zwycięstwo PSV.

GRUPA D
AS Roma - Olympiacos Pireus 1:1
(Totti 66’ - Júlio César 19’)

Mimo iż to Roma miała przed tym meczem więcej punktów w tabeli, a także wygrała dwa tygodnie temu z Pireusem na wyjeździe, takiej drużyny jak Olympiacos nie należy lekceważyć. Najlepszy grecki klub nadal zachowywał teoretyczne szanse na awans do fazy pucharowej, ale musiał pokonać Romę na ich własnym stadionie.

Nie było to zadanie niemożliwe, wręcz przeciwnie. W 19. minucie, po dośrodkowaniu Rivaldo z rzutu wolnego, głową włoskiego bramkarza pokonał pomocnik Júlio César. Zaraz po strzeleniu przez gości bramki, atmosfera na stadionie niezmiernie się ożywiła (Olympiacos reprezentowała spora grupa zagorzałych fanów).

Piłkarze Romy, zaskoczeni takim przebiegiem wydarzeń, dążyli za wszelką cenę do wyrównania, a najlepszą okazję miał ku temu Francesco Totti, który zdecydował się egzekwować rzut karny, podyktowany po faulu na Teddeim - faulował sam strzelec bramki, Júlio César. Totti nie potrafił pokonać Nikopolidisa; albo inaczej - Nikopolidis nie dał się pokonać Tottiemu, popisując się świetną paradą. Niedługo potem, po strzale jednego z piłkarza Romy, piłkę ręką zagrywał Michał Żewłakow, ale arbiter, na szczęście Polaka, tego nie zauważył.

W drugich 45 minutach sytuacja się nie zmieniła. Olympiacos asekuracyjnie walczył o utrzymanie wyniku, natomiast podrażnieni piłkarze z Rzymu próbowali strzelić wyrównującą bramkę. Ta przyszła w 66. minucie, kiedy to piłkę w pole karne wrzucił Taddei, futbolówkę ładne przyjął kapitan zespołu, Totti, oddał strzał w drugi róg i zrehabilitował się drużynie za niewykorzystaną „jedenastkę". Roma rozpędziła się i nadal atakowała, ale już bez rezultatów.

Szachtar Donieck - Valencia CF
(Jadson 2’, Fernandinho 28’ - Morientes 18’, Ayala 68’)

Nie podlega wątpliwości, że lider grupy D, Valencia, przybyła do Doniecka po komplet punktów. Hiszpanie mieli jednak za sobą ligowy mecz z Racingiem, który przegrali i o którym chcieli jak najszybciej zapomnieć.

Szachtar nie miał nic do stracenia i zaczął niezmiernie dobrze. Już po 120 sekundach Ukraińcy cieszyli się z prowadzenia. Zapewnił im je Brazylijczyk Jadson, pięknym strzałem w okienko bramki, z rzutu wolnego. Gospodarze od początku narzucili szybkie tempo meczu. Sytuacje bramkowe mnożyły się z minuty na minutę, a Hiszpanów ratował m.in. słupek i Santiago Cańizares. W 18. minucie, po strzale z rzutu wolnego, nogę dostawił Fernando Morientes i skierował piłkę do siatki. Jeśli ktoś pomyślał, że to mogło załamać piłkarzy Szachtaru, to głęboko się mylił. Na bramkę El Moro odpowiedział Fernandinho, ładnym strzałem z dystansu.

W drugiej połowie tempo meczu osłabło, ale nadal oglądaliśmy ataki obydwu drużyn. W 68. minucie honor drużyny z Hiszpanii uratował Roberto Ayala. Po rzucie rożnym piłkę przedłużył Emiliano Moretti i w trudnej sytuacji dopadł do niej argentyński obrońca, doprowadzając do remisu. Szachtar w pełni zasłużył na zwycięstwo w tym meczu, grała bardzo ambitnie. Niech argumentem będzie chociażby statystyka oddanych strzałów: 20-8 dla gospodarzy. Valencia po raz kolejny się nie popisała, ale dzięki temu remisowi jest już pewna awansu do 1/8 finału.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!