Advertisement
Menu

Początek walki na wyniszczenie

Dziś prawdziwych tyranów już nie ma. Bo i nie ma takiej potrzeby.

Foto: Początek walki na wyniszczenie
Fot. Getty Images

Jakże łatwo nieraz ludziom pracującym na etatach czy w systemie zmianowym poczuć niesprawiedliwość tego świata, gdy wyobrażają sobie żywot piłkarza. Taki to popracuje sobie z rana dwie godziny, w weekend zagra mecz albo i nie, a potem już może leżeć brzuchem do góry i czekać na tłusty przelew. To jest życie!

Abstrahując od tego, że nikt nikomu nie zabronił zostać zawodowym piłkarzem oraz nawet pomijając fakt, że znani sportowcy w zasadzie nie schodzą ze świecznika i wyjątkowo często przebywają drogę od bohatera do menela, czasami ich codzienna praca wcale nie jest aż tak usłana różami. Zwłaszcza gdy trafią na trenera, który równie dobrze mógłby pełnić funkcję naczelnika w obozie pracy przymusowej lub więzieniu o zaostrzonym rygorze. Zawsze ciekawie i fajnie posłuchać sobie anegdot o tym, jak to jeden z drugim u któregoś z miłośników wytężonej pracy rzygali z wysiłku. Chyba że to akurat ty musiałeś nabijać kilometry, biegając po schodach z piłką lekarską.

Niektórzy polscy piłkarze do dziś wzdrygają się, gdy przypominają sobie, jak Franciszek Smuda próbował z nich robić himalaistów podczas niekończących się górskich przebieżek w ujemnej temperaturze. Fanem gór był również choćby Orest Lenczyk, który stwierdził, że swoich podopiecznych w piłkę grać już nie nauczy, więc chociaż sprawi, by na boisku byli nie do zajechania kondycyjnie. Do dziś w Krakowie krążą też legendy o Danie Petrescu uważanym przez niektórych wręcz za dyktatora. Tomasz Jarzębowski był z kolei daleki od wspominania z rozrzewnieniem czasów, gdy Petr Němec na jego schorowane kolana kazał mu biegać wte i wewte po schodach Narodowego Stadionu Rugby.

Za granicą za najznamienitszy okaz trenera-zamordysty uchodzi natomiast Felix Magath. Niemiec jako szkoleniowiec pracujący w bogatszej lidze mógł nieraz liczyć na spełnienie większej liczby zachcianek, jak na przykład usypanie kilkumetrowego wzniesienia, pod które – jak nietrudno się domyślić – nie wbiegał on sam. Kiedy zaś pewnego razu zaprosił drużynę na kawę z ciastkiem, wydarzenie zorganizował na szczycie góry, na którą piłkarze pojechali kolejką linową bez użycia kolejki linowej. Mateusz Klich swego czasu nawet dowiedział się u Magatha, że najlepszym sposobem na leczenie kontuzji jest kilkugodzinna wycieczka rowerowa.

Obecnie tego typu historie to już mimo wszystko mówienie głównie o czasach słusznie minionych. Nie zmienia to jednak faktu, że w tym sezonie trenerscy zamordyści zapewne szeroko uśmiechają się na myśl, że ktoś, a raczej coś, ich wyręcza. Mowa rzecz jasna o kalendarzu. Mundial rozgrywany na przełomie listopada i grudnia sprawia, że terminarz jest ściśnięty w taki sposób, że w zasadzie trudno byłoby wcisnąć w niego szpilkę. Już od dłuższego czasu wszyscy wokół zastanawiają się, jak zawodnicy wytrzymają aż tak intensywny rok.

Dziś tak naprawdę wchodzimy w bodaj najbardziej morderczy etap sezonu. Czekający nas w najbliższym czasie maraton siłą rzeczy może cieszyć fanów piłki, ale już niekoniecznie muszących rozplanować wszystko z głową trenerów i zawodników, którzy za moment mogą zostać doprowadzeni na skraj wytrzymałości. Począwszy od wieczornego spotkania z Osasuną, do 9 listopada Real Madryt rozegra 12 meczów – 8 w lidze (w tym z Barceloną czy Sevillą) i 4 w Lidze Mistrzów. Podopiecznych Carlo Ancelottiego czeka więc ponad miesiąc grania niemalże co trzy dni, a potem już tylko będzie można rozjechać się na mundial, by z uśmiechem na ustach dalej walczyć na śmierć i życie.

Wyniszczający długodystansowy bieg będzie dla nas tym ciekawszy, że już na samym jego starcie zmierzymy się z drużyną, która zamiast popcornu w kinie zajada się gwoździami, noże ostrzy sobie na własnych kościach piszczelowych, a paznokcie obcina nożycami do żywopłotu. Osasuna od dawna uchodzi za drużynę, która deficyt wirtuozerii nadrabia walką, zaangażowaniem i uporem. Mieszkańcy północnej Hiszpanii, zwłaszcza Baskowie i właśnie obywatele Nawarry, od zawsze są postrzegani jako twardzi i nieustępliwi ludzie. I choć wiadomo, jak to z tym generalizowaniem bywa, to jednak stereotypy nie biorą się znikąd. Osasuna jest zaś modelowym przykładem ich odzwierciedlenia w rzeczywistości i – żeby było jasne – wcale nie uważamy tego za coś krzywdzącego.

Gdyby tego było mało, zawodnicy Jagoby Arrasate mimo dyskusyjnego pod względem walorów wizualnych stylu dotychczas osiągają naprawdę dobre wyniki. W sześciu kolejkach uzbierali jak dotąd 12 oczek, na które składają się cztery zwycięstwa (Sevilla, Cádiz, Rayo, Almería) i dwie porażki (Betis, Getafe). Bilans ten plasuje Los Rojillos na 6. miejscu w tabeli. Sprawa wygląda jednak gorzej, gdy przyjrzymy się historii potyczek z Realem Madryt. Po raz ostatni Osasuna zdołała pokonać Królewskich w sezonie 2010/11. O tym, jak dawno to było, niech świadczy fakt, że w tamtym meczu z ławki w barwach Realu meldowali się Emmanuel Adebayor czy Kaká, a od początku grał Raúl Albiol.

Gdyby wciąż nie działało to na wyobraźnię wystarczająco, mamy jeszcze jednego asa w rękawie. Ostatnia wygrana Osasuny na Bernabéu, czyli w dzisiejszej scenerii, datowana jest na 14 kwietnia 2004 roku. Mistrzem Hiszpanii zostawała wówczas Valencia, Grecja miała kilka miesięcy później zdobyć mistrzostwo Europy, Cristiano Ronaldo kończył swój pierwszy sezon w barwach United, a Zidane jeszcze przez dwa kolejne lata grał w piłkę. Obecna passa Osasuny bez zwycięstwa w spotkaniu z Realem trwa więc 16 spotkań, a bez wygranej na wyjeździe równo 30. Niektórzy dziś już pełnoletni kibice ekipy z Nawarry tym samym nie mieli jeszcze okazji przeżyć triumfu swoich ulubieńców na obiekcie Los Blancos. Skoro już jesteśmy przy historycznych ciekawostkach, grzechem byłoby nie wspomnieć, że jeszcze poprzednia wygrana Osasuny w świątyni Realu – 4:0 – wydarzyła się w największej mierze za sprawą zdobywcy hattricka, Jana Urbana.

Choć Prawa Murphy'ego sugerują, że im dłużej coś się nie dzieje, tym bliżej jest tego, by wreszcie się to wydarzyło, to jednak mamy nadzieję, że Real podtrzyma obecną wyjątkowo korzystną serię zarówno w meczach z Osasuną, jak i ogólnie w tym sezonie. Rozgrywane zimą mistrzostwa świata w praktyce mogą zupełnie wywrócić sezon do góry nogami. W tej sytuacji nieskazitelny start ligowych rozgrywek może mieć jeszcze większe znaczenie niż zazwyczaj. Śrubowanie jak najlepszych wyników do kryzysowego momentu nieuniknionej walki na wyniszczenie stanowić będzie kluczowy element planu Carlo Ancelottiego. Podobnie zresztą jak szeroko zakrojone rotacje. Koniec końców niewykluczone, że największym zwycięzcą będzie nie ten, kto potrafi najlepiej, lecz ten, kto może przy tym najdłużej.

Pozostajemy jednak spokojni. Skoro Don Emilio Butragueño mówi, że Real ma kompletną i szeroką kadrę, że Ancelotti wie, co robi i że kalendarz trzeba akceptować takim, jaki jest, to po prostu należy ufać mądrzejszym od nas.

* * *

Początek meczu o 21:00. Będzie można go obejrzeć na kanale Eleven Sports 1 serwisie CANAL+ online.  

Spotkanie można też wytypować w FORTUNA. Kurs na trafienie wracającego do gry Karima Benzemy wynosi 1,65.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!