Advertisement
Menu
/ marthen / Airwolf

Real Madryt - FC Barcelona 0:3. Antyczna tragedia

Sobota, 19 listopada, godzina 20:00. Estadio Santiago Bernabéu. Na tę...

Sobota, 19 listopada, godzina 20:00. Estadio Santiago Bernabéu. Na tę chwilę wszyscy madridistas i culés czekali od początku sezonu. Niektórzy już od dawna odliczali dni, godziny, może nawet minuty do tego wielkiego nie tylko dla kibiców z Hiszpanii, ale także dla wszystkich na świecie pasjonatów tego wspaniałego sportu, jakim jest piłka nożna, wydarzenia. To właśnie, fakt, iż przebiegem tego spotkania interesują się miliony ludzi na świecie, z których wielu to zdeklarowani kibice jednej lub drugiej drużyny, jest kolejnym argument przemawiającym za tym, iż Gran Derby to najniezwyklejsze widowisko.

Dwaj przeciwnicy w tej futbolowej wojnie liczącej sobie już ponad stulecie spotkali się dziś po raz 151. Tradycyjnie trenerzy i piłkarze wzajem się mobilizowali, powołując się na honor, prestiż, wszystko, co tylko jest lub może być ważne dla sportowca. Real, po rozegraniu jedenastu spotkań, zajmował trzecią pozycję z "oczkiem" punktów, tracąc zarazem jeden punkt (punkcik raczej) do Barcelony. To właśnie dzisiejsza bezpośrednia konfrontacja miała zadecydować, kto znajdzie się, na jakiś przynajmniej czas, wyżej w tabeli Primera División.

Real przez ostatnie kilka kolejek grał w mocno osłabionym składzie, bez kilku kluczowychzawodników, którzy nie mogli występować z powodu kontuzji. Dzisiaj Ronaldo, Baptista i Zidane mieli pojawić się już od pierwszej minuty. Wątpliwy był występ Gravesena i Helguery, wykluczony – Jonathana Woodgate'a. Jeśli chodzi o naszych katalońskich przeciwników w barwach blaugrana, ich jedynym osłabieniem był brak Marka van Bommela. Tak więc wyraźniej potężniejszy, przynajmniej na papierze, mógł wydawać się zespół Barcelony. Faworytem bukmacherów pozostawał jednak, z niewielką wszakże przewagą, Real Madryt. Jak by jednak nie wypowiadali się różnej maści eksperci, ozywiste było, że emocji w tym spotkaniu nie zabraknie. Toż to przecież Gran Derby...

Mecz rozpoczął się kilka minut po 20:00, gwizdkiem pana Iturralde Gonzáleza, tuż po tym, jak na murawę wbiegł i został szybko schwytany przez ochronę jeden z kibiców. Po nim największą aktywnością i chęcią do gry wyróżniali się ci, którzy promowani są na wschodzące gwiazdy. Ze strony Realu Robinho, z zespołu Blaugrany – Messi. Robinho w swojej pierwszej akcji poślizgnął się jednak, akcja Messiego zaś przyniosła rzut wolny, który nie zagroził bramce Ikera Casillasa. O ile jednak zaczęli na równym, z grubsza, poziomie, o tyle później dysproprcja stawała się coraz wyraźniejsza. Na niekorzyść Robinho, niestety.

Mecz na początku był zacięty, piłkarze ani myśleli cofać nóg, a co za tym idzie, niebezpieczne zagrania i faule mnożyły się. Po pierwszych dziesięciu "zapoznawczych" minutach geniuszem po raz pierwszy z bardzo wielu błysnął Ronaldinho. Brazylijczyk pięknie podał do Eto’o, który przed sobą miał tylko naszego bramkarza i, na nasze szczęście, spudłował. To nie był pierwszy ani ostatni poważny błąd obrony Realu, a limit szczęścia w zastraszającym tempie się wyczerpywał. Błędy z minuty na minutę mnożyły się. I tak, po kwadransie gry zemściły się one na zespole gospodarzy w najsroższy sposób. Świetną akcję przeprowadził wspomniany już Messi, piłka dośc przypadkowo trafiła pod nogi Kameruńczyka Eto’o, a ten takich prezentów nie marnuje, więc i tym razem pewnie skierował piłkę do siatki. 0:1.

Gol w żadnym stopniu nie zmobilizował Królewskich do lepszej gry. Wręcz przeciwnie – nasi piłkarze zaczęli grać chaotycznie, gubili piłki, niecelnie podawali. Ataki Realu kończyły się na długich podaniach Robinho i Beckhama, do których jednak nikt nie dochodził. Powracający po kontuzji Zinedine Zidane starał się grać jak najlepiej, reżyserować grę jak za dawnych lat, ale zwyczajnie nie był w stanie. Bez wysiłku przyćmiewał go młody Argentyńczyk, Lionel Messi, po którego pięknym lobie w 30 minucie Iker Casillas po raz drugi został zmuszony do wyjmowania piłki z siatki, jednak sędzie odgwizdał spalonego. Wszyscy madridistas mogli odetchnąć z ulgą. Jednak piłkarz Barcelony przypomniał o sobie kilka minut później. Fatalną stratę zaliczył Pablo García, piłka trafiła do Messiego, który nie zdołał pokonać naszego bramkarza w sytuacji "sam na sam".

Królewscy grali dziś bardzo cofnięci, żeby nie użyć dosadniejszego określenia. Doszło do tego, że interwencją w obronie popisał się... Ronaldo. Mimo tego, nasi piłkarze dopuścili do tego, że po raz kolejny zawodnik Blaugrany znalazł się "sam na sam" z Ikerem Casillasem. Tym razem był to Ronaldinho, który mimo iż strzelił świetnie, nie zdołał pokonać naszego portero, który jako jedyny, tradycyjnie, grał dobrze. Ataki gospodarzy były pojedyncze, nie przynosiły jakiegokolwiek zagrożenia. Jak zawsze dryblował Robinho, jednak nie miał wsparcia, kogoś kto by wykończył jedną z jego akcji. Doszło do tego, że po raz pierwszy usłyszeliśmy gwizdy na Estadio Santiago Bernabéu. I to nie na Eto’o, lecz na piłkarzy Realu.

Gwizdy były jak najbardziej zasłużone, ponieważ Real grał fatalnie. Już od początku piłkarze Królewskich sprawiali wrażenie przestraszonych, przytłoczonych stawką meczu. Barcelona była zdecydowanie lepszą drużyną, przeważała praktycznie we wszystkim. Talent Messiego przyćmił Robinho. Zawodnik Barcelony, obok strzelca bramki, był najjaśniejszą postacią na boisku. Z zespołu Realu wyróżnić można tylko Ikera Casillasa, który dzielni bronił dostępu do naszej bramki, mimo iż wiele razy pozostawał w tej obronie zupełnie sam. Jego koledzy popełniali sporo błędów, przez co podopieczni Franka Rijkaarda często mieli otwartą drogę do bramki, a jedyną przeszkodą był nasz bramkarz. Bezbarwny był, jeszcze niedawno kontuzjowany, Ronaldo. Obrońcy Barcelony bardzo dobrze go pilnowali i odcinali od podań. Bardzo nerwowo, niepewnie zagrał w pierwszej połowie Sergio Ramos. Kibice Realu mieli prawo obawiać się tego, co ich drużyna pokaże w drugiej odsłonie, którą poprzedziło... wbiegnięce na murawę kolejnego kibica, tym razem nagiego!.

Obie drużyny rozpoczęły drugą połowę bez zmian. Bez zmian była także sytuacja na boisku. Już od początku drużyna przyjezdna zaczęła ostrzeliwać bramkę Realu. Nasi piłkarze nie potrafili wyprowadzić piłkę z własnej połowy, nie mieli pomysłu na grę. Można powiedzieć, że Real z minuty na minutę grał jeszcze gorzej, niż to miało miejsce w pierwszej połowie. Wszystko to stwarzało idealne sytuacje dla zawodników FC Barcelony, którzy niemiłosiernie zmuszali Ikera Casillas do coraz to cięższych interwencji. Po jednym z nielicznych dośrodkowań Beckhama, błąd popełnił Valdes, ale nie potrafił go wykorzystać Robinho, który, co prawda z niedogodnej pozycji, nie trafił w pustą bramkę. Jeszcze wcześniej kontuzji doznał Raúl. Oddając strzał niefortunnie skręcił kostkę. Luxemburgo zdecydował się na zmianę. Kapitana Realu zastąpił drugi kapitan, Guti. Ten gracz już nie raz w tym sezonie potrafił odmienić losy meczu, ale dziś nie było nawet co poprawiać. Zaledwie dwie minuty później, świetną akcję w swoim stylu przeprowadził Ronaldinho – minął kilku zawodników Blanco i oddał silny strzał, nie pozostawiając szans Ikerowi. Było już 0:2 i nadziei, nawet na jeden punkt, widać nie było. W naszym zespole wiary nie stracił Ronaldo. Był jednak odosobniony w swoich poczynaniach. Trafił nawet do bramki Víctora Valdesa, ale arbiter spotkania odgwizdał spalony. Piłkarze Realu, mimo iż do końca pozostało jeszcze sporo czasu, grali tak, jakby czekali już na końcowy gwizdek. Barcelona grała bardzo swobodnie, pewnie, dominowała bezdyskusyjnie, jak Piłsudski przeganiający bolszewików spod Warszawy. Warto wspomnieć jedynie o dobrej grze Michela Salgado, który naprawdę starał się wyprowadzać akcję swoim prawym skrzydłem, ale przecież sam nic nie wskórał, bo i wskórać nie mógł. W 78. minucie Ronaldinho podsumował cały mecz. Trzecia bramka dla Barcelony oznaczała koniec złudzeń dla tych, którzy jeszcze nie doszli do wniosku, że porażka jest nieunikniona. Niektórzy kibice Realu nagrodzili Brazylijczyka wielce zasłużonymi brawami, po czym zaczęli powoli opuszczać stadion. To był już koniec, mimo iż do końca regulaminowego czasu gry pozostało 10 minut. Zaczęła się zabawa w kotka i myszkę, tyle że piłkarze Realu nawet nie kwapili się do tego, by przerwać rozgrywanie piłki przez gości. Nawet gdy ją przejęli, kończyło się na kilku podaniach, po czym znów przy piłce byli zawodnicy Barcelony. Dla Królewskich mecz zakończył się już dawno. Myśleli już tylko o szatni i o tym, co powiedzą trenerowi, a raczej o tym, co od niego usłyszą.

Tak oto już drugi raz w tym sezonie przychodzi nam podsumować mecz słowami "tragedia antyczna". Real Madryt grał w tym meczu gorzej, niż źle - wydawało się, że cały ofensywny potencjał zużyli nasi pikarze w pierwszej akcji, później zaś grali tylko po to, by dotrwać do końcowego w obu połowach gwizdka.

Duma Katalonii tymczasem schodziła z boiska pęczniejąc z dumy właśnie, bo zagrali koncertowy mecz, a trener Frank Rijkaard zasłużył na premię uznaniową za samo tylko przygotowanie swojej drużyny do meczu i ustawienie jej pod względem taktyki. Katalończykom po prostu nie brakowało dziś niczego, Eto'o i Ronaldinho pokazali pełnię swoich możliwości, poprawnie zaprezentował się Messi, Puyol, Xavi, a Víctor Valdés nawet nie za bardzo miał okazję popełnić błąd.

Nie popełnił też błędu Casillas, choć przy drugiej bramce Ronaldinho widać było, że oczekuje, iż Brazylijczyk strzeli w ten sam róg, co poprzednio. Wspomnieliśmy już o niezłej grze Salgado i... to wszystko. Ewentualnie na złagodzenie krytyki zasłużył za dwie błyskotliwe akcje Robinho. Poza tym Królewscy leżeli i kwiczeli. Zidane się snuł, Ronaldo odcięty był od podań, Ramos grał nerwowo, Helguera bezmyślnie, Pablo García także, a wszyscy z upływem czasu coraz wolniej i gorzej, pozwalając Katalończykom zdominować grę.

Florentino Perez wyraźnie przegapił moment przed dwoma laty, gdy przynajmniej części Galacticos trzeba było podziękować i pożegnać ich. Czy zrobi to teraz? A jeśli tak, to kto opuści Madryt, a kto do niego przybędzie? Tego jeszcze nikt nie wie, ale niezależnie od przebiegu dalszej części sezonu, musimy my, kibice, być z naszym klubem. Bo bez kibiców, bez ich wsparcia piłka nożna nie ma sensu. Hala Madrid!

SKŁADY:
Real Madryt:Casillas - Salgado, Sergio Ramos, Helguera, Roberto Carlos - Pablo García (Baptista 66'), Beckham, Zidane, Raúl (Guti 63') -Robinho, Ronaldo
FC Barcelona:Víctor Valdés - Oleguer, Puyol, Márquez, Gio - Edmilson, Xavi, Deco, Messi (Iniesta 70') - Ronaldinho, Eto'o


STATYSTYKI:

Strzały (celne): 6 - 22 (2 - 7)
Interwencje bramkarzy: 11 - 11
Faule: 23 - 14
Rzeczywisty czas gry: 54 minut, 31 sekund
Posiadanie piłki: 49% - 51%

GOLE:
0:1 Eto’o 15’
0:2 Ronaldinho 60'
0:3 Ronaldinho 77'


: Deco, Ronaldinho, Salgado, Robinho, Pablo García

Sędziował pan Iturralde González.

Klipy z golami dostępne będą dziś wieczorem (w nocy). Przepraszamy za opóźnienie

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!