Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Moja „drużyna wszech czasów”

Bramkarz, który jeszcze się nie golił, <i>El Principe</i>, czarny diabeł i inni

Marcin Wandzel, były redaktor, a obecnie współpracownik RealMadrid.pl, o zamierzchłych czasach.

Słyszymy „drużyna wszech czasów” – myślimy zazwyczaj o Barcelonie Pepa Guardioli. Gdyby zrobić ankietę, z czym kojarzy się ten termin, to niemal każdy – od przedszkolaka, któremu tata kupił koszulkę z napisem „Messi”, po wcierającego żel w resztki włosów polskiego dziennikarza sportowego, dla którego szczytem doznań artystycznych jest koncert Lady Pank z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej – wskazaliby Barçę. Pewnie czasem ktoś starszy wymieniłby Real Madryt Alfredo Di Stéfano, Brazylię Pelégo czy Argentynę Diego Maradony.

Samo pojęcie „drużyna wszech czasów” wydaje mi się zbyt nadęte i trochę bezsensowne. Bo jak to sprawdzić? Stare ekipy znamy głównie z powtórek kilku meczów, czasem wyłącznie ze skrótów. A i pamięć jest przecież zawodna. Zapewne niektórych zawodników, jak i całe drużyny z przeszłości idealizujemy, a innych nie doceniamy. Moją ulubioną ekipą jest Real Madryt z fazy pucharowej Ligi Mistrzów 1999/2000. Ale to po prostu moja ulubiona drużyna, która zresztą w takim kształcie trwała zaledwie klika miesięcy. Stąd cudzysłów w tytule.

Drużyna Królewskich nie dość, że cieniowała w La Liga (zakończyła rozgrywki na piątym miejscu, mistrzem zostało Deportivo La Coruńa), to musiała sobie radzić w Lidze Mistrzów bez kontuzjowanego Fernando Hierro (pojawił się dopiero, jako rezerwowy, w finale).

Ówczesny siedmiokrotny zdobywca Pucharu Europy został jednak w bardzo ciekawy sposób ustawiony taktycznie przez Vicente del Bosque. No i miał prawdziwego króla środka pola, Fernando Redondo oraz fenomenalnego napastnika Raúla Gonzáleza. No ale po kolei.

„On się przecież jeszcze nie goli”
Gdy Real zdobywał Puchar Europy, pokonując w 1998 roku Juventus 1:0, w bramce stał Bodo Illgner. Nie był to może golkiper, który byłby w stanie poruszyć wyobraźnię tłumów, ale bronił więcej niż solidnie.

W sezonie 1999-2000 doznał kontuzji i zluzował go między słupkami Iker Casillas (Albano Bizzarri okazał się być po prostu zbyt słaby), chłopak urodzony 20 maja 1981 roku. Niemiec się wyleczył, ale bramkarz, który w przyszłości zostanie nazwany „Świętym Ikerem”, miejsca w bramce już nie oddał.

Iker, wyglądający przy reszcie piłkarzy, jakby trafił na boisko przypadkowo z drużyny juniorów, bronił fantastycznie. Wystarczy przypomnieć, że Alex Ferguson po tym, jak Real Madryt wyeliminował Manchester United w ćwierćfinale, stwierdził, że jego drużyna odpadła przez chłopaka, który nawet się jeszcze nie goli.

Co trzech, to nie dwóch i… nie było takich dwóch jak oni
Kontuzja Fernando Hierro i fakt, że Manuel Sanchís powoli przygotowywał się do emerytury, sprawiły, że del Bosque musiał poszukać jakiegoś rozwiązania, jeżeli chodzi o środek obrony. Tercet, który miał dać Realowi PE, stworzyli piłkarze, którzy zapewne nie znajdą się w jedenastce wszech czasów ekipy z Concha Espina 1.

Jako ktoś w rodzaju libero grał Iván Helguera (późnej fantastyczny jako partner Claude’a Makélélé w środku pomocy, a w 2002 roku znów wygrał LM, będąc stoperem), a po bokach pomagali mu Aitor Karanka i Iván Campo. Pierwszy był twardzielem (Gran Derbi zaczynał od sprawdzenia, jak wytrzymałe kości ma Luis Enrique) i spryciarzem (tak subtelnie zagrał ręką w polu karnym w meczu z MU na Old Trafford, że sędzia tego nie zauważył), ale trudno go było uznać za demona szybkości, a drugi nie poradził sobie z presją, jaka towarzyszyła mu w Madrycie. Ten często wyśmiewany z powodu swej gry zawodnik zapewne jest dziś kojarzony jako nieudacznik. Dodajmy też, że to grajek, który później w Bolton Wanderers radził sobie na tyle źle w defensywie, że został przesunięty do środka pomocy. Co z tego, skoro to Iván Campo wygrał LM, a nie kolejni stoperzy Realu, Fabio Cannavaro, Walter Samuel czy Sergio Ramos, uważani za gwiazdy na swojej pozycji. Obecnie były gracz RCD Mallorca trenuje w CF Gandía grającym w Tercera División i… udziela rad młodszym kolegom. Na boisko ponoć nie wybiega.

Gra tej mało medialnej trójki w środku defensywy sprawiła, że po bokach mogli hasać dwaj fenomenalni piłkarze: Roberto Carlos oraz Míchel Salgado. Pamiętam, że dziennikarz „Wyborczej” nazywał 53-krotnego reprezentanta Hiszpanii „przeciętniakiem”. Takich mieliśmy (i mamy) ekspertów od piłki hiszpańskiej.

Brazylijczyk i Hiszpan byli najlepszą parą bocznych obrońców, jaką widziałem. Bardziej ceniony był ten pierwszy, bowiem grał niesamowicie widowiskowo i przez wiele lat tak wykonywał rzuty wolne, że bał się ich każdy bramkarz.

Klasa i inteligencja
Jak w ogóle opisać ustawienie Realu? 1-5-2-3? Chyba tak, bo przecież w wyjściowym składzie było tylko dwóch środkowych pomocników: Fernando Redondo i Steve McManaman (bardziej kojarzony jako skrzydłowy, w taktyce del Bosque często biegał w środku boiska).

Argentyńczyk był geniuszem. Jednym zwodem nawijał trzech rywali, poruszał się elegancko, prawdziwy El Principe. Zresztą popatrzcie sami:



To, co utkwiło mi w pamięci, to niesamowite pojedynki Redondo z Royem Keane’em. Łokcie chodziły tak, że MMA wygląda przy tym jak pływanie synchroniczne. Po jednym z meczów Keane podszedł do Redondo podziękować za walkę. Szacunek w oczach Irlandczyka mówił wszystko.

No i Macca. Wiele osób uważało, że były gracz Liverpoolu rozczarowuje w Realu. Jasne, w Primera División nie zachwycał, ale w Lidze Mistrzów był wspaniały. Jeśli McManaman zawiódł w drużynie Królewskich, to ja się nazywam Orłowski. I nie mówię tylko o finałowym golu przeciwko Valencii, ale o tym, że z Redondo stworzył parę po prostu zbyt dobrą dla rywali. Nie za bardzo lubię termin „boiskowa inteligencja”, bo jest nadużywany przez niektórych komentatorów, ale można powiedzieć, że Argentyńczyk i Anglik mieli jej więcej niż reszta pomocników biorących udział w tych rozgrywkach rozgrywkach razem wzięta.

Dwóch przyjaciół i jeden buc
W ataku pewniakami byli Raúl i Fernando Morientes. Uzupełniali ich albo Nicolas Anelka, albo Savio (raczej dlatego, że reprezentant Tricolores miał problemy ze zdrowiem).

Raúl chyba nigdy nie grał tak wspaniale, jak wtedy. Linia pomocy, gdyby nie jego fantastyczna gra, nie miałaby szans funkcjonować tak dobrze, bowiem Hiszpan często wcielał się w rolę rozgrywającego. Na marginesie, sprawdźcie sobie klasyfikację Złotej Piłki z tamtego roku: El Siete był – nomen omen – siódmy, a Redondo osiemnasty, za np. Zlatko Zahovičem. Już wtedy ten plebiscyt był kiepskim żartem.

Napastnik La Roja zdobył w LM 10 goli (podzielił się koroną króla strzelców z Rivaldo), a Fernando Morientes – sześć (również w finale). Moro nigdy nie przekonał mnie do końca, może dlatego, że wcześniej posadził na ławce mojego ulubionego piłkarza, Davora Šukera. Szkoda jednak, że nie można go odmłodzić o 10 lat i wstawić do składu zamiast Benzemy.

Hiszpanom czasem partnerował Savio (cztery trafienia plus doskonała asysta przy golu Raúla dobijającym VCF w finale), czasem Anelka (dwa gole). Brazylijczyk wychodził w pierwszym składzie w meczach z MU, Francuz w półfinałach przeciwko Bayernowi i w finale przeciwko Valencii.

Anelka był prawdopodobnie największym bucem w historii Realu Madryt. Został nawet odsunięty od drużyny przez del Bosque. Narzekał, że koledzy się z niego śmieją, na co chyba Morientes odparował: „Skąd może wiedzieć, że się z niego śmiejemy, skoro nie zna hiszpańskiego?”. Był, jaki był, ale potrafił strzelić bramkę Barcelonie (jeden z dwóch goli w Primera División) i dwa razy pokonać Olivera Kahna w Lidze Mistrzów. Lorenzo Sanz, gdy Anelka trafił do Madrytu mówił, że Francuz będzie triumfował na Bernabéu przez lata. Po roku odszedł do PSG, ale niech ktoś powie, że jego transfer to było fiasko. Bayern, prawdziwa bestia negra Realu, "został dwa razy trafiony" przez Anelkę. Tyle chyba wystarczy, by kibice Królewskich wspominali go ciepło.



Jak widać, droga do Pucharu Europy niekoniecznie musi prowadzić poprzez budowę ekipy, która trzyma się za ręce na i poza boiskiem. Ciekawe, ile prawdy jest w tym, że Hierro i Sanchís, którzy tworzyli parę środkowych obrońców, gdy Real wygrywał LM dwa lata wcześniej, w ogóle nie rozmawiali ze sobą.

Mało kto na nas stawiał
Real Madryt był wtedy takim faworytem do wygrana Ligi Mistrzów, jak dziś, powiedzmy, Napoli albo Arsenal. W sezonie 1999-2000 Champions League miała dwie fazy grupowe. I w drugiej Królewscy trafili na Bayern, zbierając w marcu dwa oklepy – 2:4 u siebie, 1:4 w Monachium. Z grupy drużyna del Bosque wyszła, bowiem miała lepszy bezpośredni bilans spotkań z Dynamem Kijów. W ostatnim meczu Królewscy pokonali na wyjeździe Rosenborg 1:0, grając od 52. minuty w dziesięciu (Guti wyleciał z boiska). Wyglądało to po prostu koszmarnie. A rywale w fazie pucharowej byli z najwyższej półki.

Zanim Real trafił na drużynę Ottmara Hitzfelda, która tak go przeczołgała w grupie, musiał pokonać Manchester United Alexa Fergusona. 0:0 u siebie i zaskoczenie ekspertów, że Real pokazał się z tak dobrej strony. Niestety, nie mogłem zobaczyć tego meczu.

Przed rewanżem grałem w piłkę w hali Szczakowianki Jaworzno (albo już wtedy, albo trochę później, klub szedł w górę i ktoś nakazał zasłanianie ogrodzenia, żeby ludzie z okien bloków nie mogli oglądać meczów) i gość, który najlepiej dryblował, powiedział, że Real nie ma szans awansować. Ja byłem wtedy dziwnie spokojny, że będzie dobrze i nawet chyba założyłem się z nim, że Królewscy awansują.

Przed meczem byłem spokojny, w trakcie już nie. Nawet przy 0:3 (uroki kibicowania, o których pisał Nick Hornby). To było fenomenalne spotkanie. Genialni Redondo i Raúl, rewelacyjny Casillas i… Dariusz Szpakowski, który nie mógł uwierzyć, że Real jest lepszy od wielkiego Manchesteru. Potem tę stronniczość wytknął mu w „Piłce Nożnej” śp. Roman Hurkowski, który pisał też o tym, że „czarny diabeł” Raúl (Królewscy grali w strojach w tym kolorze) załatwił Czerwone Diabły.

No dobra, MU załatwiony, pora na Bayern. Przypomnijmy: druga faza grupowa, a w niej 2:4 u siebie, 1:4 na wyjeździe. To już był jednak inny Real. Pewny swego, z piłkarzami w optymalnej dyspozycji. Gdybym wierzył w farta, napisałbym też, że miał go po swojej stronie. No i w najlepszym momencie zaskoczył Anelka. Dwa razy pokonał Kahna w taki sposób, jakby zrobił to od niechcenia. Poza tym Jens Jeremies nie dał szans niemieckiemu bramkarzowi. Podobnie, jak Roy Keane na Old Trafford.

Finał był formalnością. 3:0 z Valencią (Morientes po asyście Salgado, kapitalny strzał McManamana oraz bieg z piłką Raúla przez pół boiska po mądrym zagraniu Savio). Kolejny doskonały mecz Redondo, który mógł wylecieć z boiska po starciu z Gaizką Mendietą. Tak jak Argentyńczyk wygrał walkę z Royem Keane’em, tak też dał radę pomocnikowi Los Che.



Mądrość Sfinksa
Ignoranci uważają Vicente del Bosque nie za wybitnego taktyka, a jedynie za gościa, który „umie radzić sobie z gwiazdami”. Bzdura. To, co zrobił obecny selekcjoner reprezentacji Hiszpanii z Realem w drugiej części sezonu 1999-2000, to był majstersztyk. Nie bał się eksperymentować (dziwne ustawienie 1-5-2-3), na maksa wykorzystał potencjał zawodników.

Dwa lata później znów wygrał Ligę Mistrzów. Real Madryt pokonał Bayer Leverkusen 2:1. Puchar Europy ’98 kojarzy się z golem Predraga Mijatovicia, trofeum z 2002 – z genialnym strzałem Zinedine’a Zidane’a w finale. A 2000? Chyba nie z żadną bramką, a z tym, jak Fernando Redondo minął Henninga Berga.

Królewscy zdobywali Puchar Europy co dwa lata, trzema różnymi drużynami. Bez żadnej ciągłości taktycznej, choć dwa ostatnie triumfy to zasługa del Bosque. Później już nikt – ani Fabio Capello, ani José Mourinho, o innych nie wspominając – nie stworzył ekipy, która dałaby Realowi Madryt upragnioną Décimę.



Once de gala Realu Madryt w fazie pucharowej Ligi Mistrzów 1999-2000. W górnym rzędzie (od lewej): Iker Casillas Fernández, Iván Campo Ramos, Fernando Carlos Redondo Neri (k), Fernando Morientes Sánchez, Nicolas Sébastien Anelka, Aitor Karanka de la Hoz. W dolnym rzędzie (od lewej): Miguel Ángel „Míchel” Salgado Fernández, Roberto Carlos da Silva Rocha, Raúl González Blanco, Steve McManaman, Iván Helguera Bujía

Tekst ukazał się też na slowfoot.pl.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!