Advertisement
Menu
/ guardian.co.uk

Cztery bitwy, jedna wojna - zwycięzca bierze wszystko

Felieton Sida Lowe'a

Sid Lowe jest dziennikarzem The Guardian, World Soccer, FourFourTwo i The Telegraph. Pracuje również dla telewizji hiszpańskich, amerykańskich i azjatyckich. Był tłumaczem Davida Beckhama, Michaela Owena i Thomasa Gravesena w Realu Madryt.

--------------------

Końcowy gwizdek na White Hart Lane był zarazem wystrzałem z pistoletu startowego, sygnałem do rozpoczęcia batalii pod tytułem "Poczwórne el clásico". Chociaż obaj uczestnicy gotowali się do startu już od dłuższego czasu. Barcelona kontra Madryt, Madryt kontra Barcelona. Po raz pierwszy, po raz drugi, po raz trzeci i po raz czwarty. Bez przerwy. Można się zagubić, dlatego lepiej wszystko, co nas czeka, solidnie zanotować: 16 kwietnia el clásico w lidze. 20 kwietnia el clásico w finale Pucharu Króla. 27 kwietnia el clásico w półfinale Ligi Mistrzów. 3 maja el clásico w półfinałowym rewanżu.

I bez tego el clásico jest najgłośniejszym, najlepiej rozreklamowanym meczem na planecie. Dwa największe kluby, wiele najgłośniejszych nazwisk. A teraz czekają nas cztery spotkania w osiemnaście dni, jedno ważniejsze od drugiego, gdy gra idzie o każdy możliwy do zdobycia puchar. Napięcie będzie rosło, aż do osiągnięcia finału idealnego - ostatecznego zwycięstwa nad najzagorzalszym z rywali. Nagrodą miejsce w finale Pucharu Europy.

Hiszpania ledwo co utrzymuje kontrolę nad sobą. Tak naprawdę, pomimo nielicznych i wątłych prób powstrzymania szaleństwa, Hiszpania kontrolę nad sobą straciła. A magiczna seria nawet nie zdążyła się jeszcze rozpocząć.

Nikt już nie żałuje, że los nie sparował Realu i Barcelony w ćwierćfinałach, gdy cztery mecze trzeba by rozegrać na przestrzeni czternastu dni. Nikt nie żałuje, że nie dojdzie do finału Real - Barça. W zasadzie wiadome jest jedno - kto wygra ten półfinał, wygra i na Wembley. Tak uważa się w ojczyźnie obu klubów.

Mimo wszystko piłkarze i trenerzy starali się unikać tematu. Aż do zakończenia spotkania Realu z Tottenhamem, gdy schodzący do szatni Xabi Alonso rzucił: "Teraz. To już rzeczywistość".

Podbudowa pod ów czwórmecz trwała od zawsze. Nieskończone analizy i kłótnie, przewidywania i zgadywanki, pytania, odpowiedzi, intrygi i rozważania. Wzajemne wprowadzanie się w błąd i czynienie sobie szkód. Zarzuty tak nieprawdopodobne, że aż śmieszne. Zarzuty tak poważne, że aż napawające strachem. Nieszczerość i zakłamanie, podwójne standardy moralne, dwuznaczna moralna wyższość. Oskarżenia i kontr-oskarżenia.

W Katalonii korzystają z każdej możliwości, aby zdyskredytować Real Madryt, a w szczególności José Mourinho i Cristiano Ronaldo. Nawet dobra wiadomość potrafi być przekształcona w złą. Gdy niedawno Królewscy pokonali, grając prawie rezerwami, Athletic w Bilbao 3:0, El Mundo Deportivo napisało, że to "policzek dla Mourinho".

Z kolei bezwstydna, pro-madrycka Marca krytykuje kampanię reklamową Barcelony, w której piłkarze pokazują dłonie, przypominając jesienne 5:0. Według gazety to gest "agresywny i prowokujący". Przyganiał kocioł garnkowi. Gdy Pep Guardiola pomylił się mówiąc, że po przejściu Szachtara Barcelonę czeka finał, ta sama gazeta podniosła krzyk, że trener Dumy jest "arogancki i pokazuje brak szacunku" dla Realu.

Barcelona kontra Madryt to już rzeczywistość. Przepowiednia zaczyna się spełniać. Trenerzy nie mogą już uciekać w rozmowę o następnym przeciwniku, skoro to oni są dla siebie następnymi przeciwnikami. Przez najbliższe dwa i pół tygodnia.

Nigdy nic podobnego nie miało miejsca. W 1916 roku cztery Gran Derbi miały miejsce w ciągu 21 dni. Legendarny Santiago Bernabéu zdobył wtedy, w jednym z meczów, bramkę. I nieważne, że od tamtego czasu minęło już 95 lat, skoro El Mundo Deportivo właśnie przypomniało, że Barcelona oczywiście została wtedy okradziona.

Tym razem ranga wydarzenia jest większa. Nieporównywalnie większa. Wtedy nie było przecież Pucharu Europy. Cały sezon - zwycięski lub przegrany - nie zależał od tamtych spotkań. Teraz tak. W Katalonii radzą: "Zapnijcie pasy". W Madrycie czekają: "A teraz czas na Barçę". Powyżej wielki nagłówek, powiew optymizmu od Cristiano Ronaldo - "Barcelona również jest z tego świata. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni".

W Barcelonie oczywiście oskarżono go o arogancję. Lecz przecież ma rację. To nie są cztery zwykłe gry, z których ktoś wyjdzie zwycięsko, a ktoś przegra. To wielka seria, prawdziwa saga powiązanych rozdziałów prowadzących na sam szczyt emocji. Od ligi, wobec przewagi Barcelony trochę mniej istotnej, poprzez ważny, choć o drugorzędnym znaczeniu, Puchar Króla, aż po Puchar Europy. On przesłania wszystko. Napięcie będzie rosło nawet zgodnie z rytmem meczów.

Pojedyncze mecze nie mają tu znaczenia. Walka idzie o coś znacznie bardziej istotnego. Cztery bitwy, jedna wojna. Johan Cruyff uważa mecz drugi i czwarty za najważniejsze i konieczne do wygrania. Mówiąc inaczej, mecz drugi i czwarty dadzą zwycięstwo w tej wojnie. A Real Madryt wie o tym doskonale.

Fot.: Co wymyślą na barceloński czwórmecz madryckie tęgie głowy?

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!