Advertisement
Menu
/ guardian.co.uk

Liga hiszpańska niczym liga szkocka? Część 2

Felieton Sida Lowe'a

Część pierwsza artykułu.

"Potrzebujemy możliwości wręczania klubom żółtych kartek. W ramach ostrzeżenia. Nie dysponujemy niestety żadną formą nacisku. Co innego zapobiegać, co innego leczyć skutki", mówi Minister Sportu hiszpańskiego rządu Jaime Lissavetzky. W Hiszpanii nawet postawienie w stan bankructwa może niewiele zmienić. To ostateczne, ale bywa że wygodne rozwiązanie, które zachęca do dalszych nadużyć. W przeciwieństwie do rozwiązań w Anglii, w Hiszpanii ogłoszenie stanu bankructwa nie wiąże się z jakokolwiek karą sportową, na przykład zdegradowaniem do niższej ligi.

Federalna natura państwa hiszpańskiego, zbudowanego z autonomicznych społeczności, również nie pomaga. Real, FC Barcelona i Sevilla korzystały już z preferencyjnych umów z władzami matczynych miast w kwestii handlu nieruchomościami. Atlético planuje sprzedać miastu stadion i tereny przy Vicente Calderón, a mecze rozgrywać na miejskim Stadionie Olimpijskim. Wiele klubów na ma możliwości przeprowadzenia takiego manewru. Sporting, Racing, Almería, Getafe, Deportivo, Málaga i Valladolid już grają na stadionach należących do miasta.

Valencia wspierana jest przez bank Bancaja. To główny kredytodawca klubu. Już teraz Valencia winna jest temu bankowi 220 milionów euro. Pomimo rosnącego długu, Bancaja nadal Valencię wspiera. Ostatnią emisję akcji klubu Bancaja wsparła sumą 95 milionów euro. "Gdyby nie oni, spadlibyśmy do trzeciej ligi", przyznaje el presidente Valencii, Manolo Llorente. Bancaja to bank oszczędnościowy, nie chce denerwować swoich klientów, kibiców Valencii, postawieniem klubu pod ścianą. Jak ujmuje to dyrektor innego banku oszczędnościowego, "Kluby posiadają władzę, ponieważ rządzą emocjami ludzi. I potrafią stosować to jako szantaż."

Inny przykład to Sporting Gijón. Gdy klub zbankrutował, władze miasta kupiły prawa do nazwy klubu, do rozpoznawalnej marki regionu. Jak mówi osoba ze środowiska, "Miasto nie mogło pozwolić, abyśmy zniknęli. Gijón bez Sportingu to już nie Gijón."

Tak czy inaczej, bez względu na rozwiązania, nikt nie może konkurować z wielką dwójką. Wykreślmy Real i Barcelonę, a letnie wydatki na transfery spadną o 40%. Ostatnio tylko pięć klubów wydało więcej niż 5 milionów euro. W okienku zimowym jedynie trzy kluby wydały cokolwiek. Jakże by można jednak ignorować Real i Barcelonę? To przecież jest właśnie La Liga. I w tym tkwi problem.

Zgodnie z wiarygodnymi statystykami Real Madryt ma w Hiszpanii około 13 milionów 200 tysięcy kibiców. FC Barcelona 10 milionów 400 tysięcy. Trzecia Valencia 2 miliony sto tysięcy. Prawie 2/3 kibiców w Hiszpanii wspiera Real i Barcelonę. A sympatycy pozostałych klubów prawie zawsze wybierają Real lub Barçę jako swój drugi ulubiony klub.

Duopol Realu i Barcelony sam się napędza. Media zapewniają, że dają ludziom to, czego oczekują. Redaktor naczelny jednej z gazet podkreśla: "Każde zwycięstwo Realu to dziesięć tysięcy sprzedanych egzemplarzy więcej." Dla przykładu, dzień po ostatnim Gran Derbi, meczom Sevilli i Villarrealu nie poświecono w gazecie El Pais ani słowa. Poza suchymi wynikami. Dyrektor w jednej z telewizji otwarcie przyznaje, że Mistrzostwo kraju dla kogoś innego niż Real czy Barcelona byłoby dla jego kanału katastrofą.

Dominacja dwójki kastylijsko - katalońskiej widoczna jest szczególnie właśnie w telewizji. I tu tkwi sedno sprawy, a zarazem niepewny fundament, na którym zbudowany jest hiszpański futbol.

Hiszpańskie kluby negocjują kontrakty telewizyjne indywidualnie. Takich zasad nie ma nigdzie indziej. Javier Tebas, wiceprezes ligi ostrzega: "Brak jednej umowy dla wszystkich klubów to największy problem, przed którym stoimy". Dlaczego tak się dzieje? Real i Barcelona zarobią na sprzedaży praw telewizyjnych po około 120 milionów euro na sezon. Do roku 2013. Sevilla, trzecia w lidze w ubiegłym sezonie, zarabia 20 milionów euro na sezon. Valencia, obecnie trzecia w lidze, mniej niż 30 milionów. To już więcej zarabia takie Portsmouth. Różnica pomiędzy zespołami w La Liga w kwestii zarobku z praw telewizyjnych jest ogromna. Co za tym idzie, rywalizacja na polu sportowym jest niemożliwa.

Federacja ligowa nie ma na tyle siły, aby przeforsować wspólną umowę telewizyjną dla wszystkich. To kolejny problem. Mimo wszystko próbuje, podobnie jak z pomysłem wprowadzenia ograniczenia sum przeznaczanych na kontrakty i pensje zawodników. Wprowadzenie tych zmian będzie możliwe tylko wtedy, gdy zgodzą się na nie kluby. Real i Barcelona w szczególności.

"To nie jest normalne, gdy w lidze są dwa kluby zarabiające piętnaście razy więcej niż wszystkie pozostałe", mówi sternik Villarrealu Fernando Roig, "i bardzo trudno będzie przekonać kluby, aby zatwierdziły teraz zmiany. Nie ma jedności, organizacja ligowa stoi przed bardzo trudnym zadaniem. Nie martwią mnie arabscy szejkowie pompujący pieniądze w ligę angielską. Martwi mnie moje podwórko."

Osoba z kręgów władzy w Sevilli dodaje: "Mentalność każdego klubu jest zawsze taka sama. Przede wszystkim myśli się o sobie. Dlatego nie jesteśmy przekonani, czy zmiany proponowane przez LFP będą dla nas korzystne. Jeżeli będziemy dążyć do zunifikowania praw telewizyjnych i do narzucenia limitu płac, możemy stracić pozycję trzeciej lub czwartej siły ligowej. Moglibyśmy zbliżyć się do Realu i Barcelony, ale zarazem mniejsze kluby mogłyby zbliżyć się do nas."

Być może najbardziej niepokojącą i celna uwagę na temat ligi hiszpańskiej poczynił dyrektor Sevilli Ramón Monchi: "Po prostu przypomina mi ligę szkocką".

Dwa lata temu Minister Kultury w rządzie brytyjskim, Andy Burham, ostrzegał Premier League przed popadnięciem w zbytnią monotonię i łatwość przewidzenia wyniku rywalizacji. "W USA, najbardziej wolnorynkowym kraju świata, rozumieją, że równa dystrybucja pieniędzy tworzy prawdziwą rywalizację." Hiszpania dostarcza dowodów na słowa Burhama, tyle że od tej drugiej strony. Mało kto widzi zagrożenie, mało kto o nim rozmawia. W końcu zdecydowana większość mediów również żyje z duopolu Realu i Barcelony.

Niedawno jedna z hiszpańskich gazet tak zatytułowała artykuł poświęcony raportowi Deloitte & Touche: "La Liga staje się najlepsza na świecie." Dowód? Real pierwszy, Barcelona druga na prestiżowej liście Deloitte. Niestety żaden inny klub hiszpański nie znalazł się w pierwszej dwudziestce klasyfikacji.

Przewaga, jaką oba kluby mają nad zespołem zajmującym trzecie miejsce w tabeli La Liga również jest symboliczna. O ile Real i Barcelona to dobre zespoły, ich rywale już niekoniecznie. Różnica punktowa pomiędzy drugim i trzecim miejscem jest największa w całej Europie.

"Musimy zrozumieć, że mniejsze kluby są istotne dla zdrowej rywalizacji. W końcu 15 clásicos na Bernabéu i 15 na Camp Nou byłoby trochę nudne, prawda?" - zadaje pytanie retoryczne Fernando Roig.

Część podzielających jego zdanie uważa, że jest już za późno. Eduardo Bandrés, były el presidente Saragossy: "To jest najnudniejsza liga na świecie."

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!