Advertisement
Menu
/ Toumek / Nichiren

Historyczne mecze Realu Madryt - część 5.

Liga Mistrzów 1959/1960

W kolejnym odcinku naszego cyklu przedstawiamy wam piątą edycję Pucharu Mistrzów przypadającą na sezon 1959/1960, wyjątkową z wielu względów - przede wszystkim dlatego, że Real Madryt odniósł piąte z rzędu zwycięstwo, ustanawiając rekord, który być może nigdy nie zostanie pobity. Ale też po raz pierwszy Real Madryt spotkał się z FC Barcelona, a w finale padła rekordowa liczba bramek: dziesięć.

W 1/16 finału tradycyjnie już zwolnieni byliśmy z obowiązku walki o awans. Upiekło się też Eintrachtowi, których rywale oddali awans walkowerem, zaś Barcelona pokonała bez większych kłopotów Bułgarów z CDNA (dziś CSKA) Sofia. A w 1/8 finału trafiliśmy na pogromców naszych rodaków z Łódzkiego Klubu Sportowego, czyli reprezentującą Luksemburg drużynę Jeunesse Esch. W tamtych czasach była to ekipa dużo silniejsza niż obecnie i gdyby trafiła na, powiedzmy, Duńczyków, Szwajcarów, Szwedów, mogłaby myśleć o awansie do ćwierćfinału, ale z Los Blancos nie mieli szans i już po pierwszym meczu sprawa awansu była przesądzona, bo nie można było inaczej interpretować wyniku 7:0. Hat-trick Ferenca Puskása, po dwa Alfredo Di Stéfano i Jesúsa Herrery Alonso oraz jeden Enrique Mateosa (co ciekawe, cztery dni później wygraliśmy 7:0 także z Osasuną w La Liga) i w Esch-sur-Alzette, zresztą bardzo uroczym miasteczku, można było odpuścić i oszczędzać się na nadchodzące spotkanie ligowe z Sevillą. Wskutek tego Jeunesse strzelił nam aż dwa gole, ale my, choć graliśmy na pół gwizdka, zdobyliśmy pięć. Co ciekawe, wszystkie siedem bramek padło w pierwszej połowie, ba , w pierwszych trzydziestu minutach. Gospodarze w ciągu kwadransa dwukrotnie obejmowali prowadzenie, lecz i my dwukrotnie wyrównywaliśmy, a po bramce Mateosa na 2:2 od razu podwyższył Di Stéfano, a po dziesięciu minutach względnego spokoju wynik ustalili Puskás i ponownie Mateos.

W ćwierćfinale znów trafiliśmy na klub z Francji, ale tym razem nie było to Stade de Reims. Mistrzostwo kraju nad Sekwaną w roku 1959 zdobył Olympique Gymnaste Club Nice - po raz czwarty i jak dotąd ostatni - i to właśnie z Les Aiglons przyszło nam się zmierzyć. Gdy rozgrywaliśmy pierwszy mecz, w Nicei, było tuż po 20. kolejce La Liga. Królewscy zajmowali pierwsze miejsce w tabeli, z trzema punktami przewagi nad Barceloną.

Nicea nie okazała się nazbyt gościnnym miastem - gospodarze wygrali, ale z drugiej strony, wynik 3:2 dla OGC nie przekreślał szans Los Blancos. Jednak po raz pierwszy w historii występów w europejskich pucharach Real Madryt roztrwonił dwubramkową przewagę, którą w ciągu pół godziny uzyskali Jesús Herrera i Héctor Rial. Zniwelował ją, a następnie dał prowadzeni swojej ekipie jeden piłkarz: Victor Nurenberg, pięciokrotny reprezentant... Luksemburga. Rewanż w Madrycie nie pozostawił jednak wątpliwości, kto jest najlepszą drużyną Europy. OGC Nice został zmieciony z powierzchni murawy i choć wynik ostatecznie osiągnął tylko 4:0, dominacja Królewskich była niepodważalna.

W pozostałych ćwierćfinałach FC Barcelona (w tamtych czasach: CF Barcelona) gładko pokonał Wolverhampton Wanderers, Sparta Rotterdam w trójmeczu uległa Rangersom, zaś Eintracht Frankfurt wyeliminował znany nam już Wiener Sport-Club. Niemcy trafili na Szkotów, z którymi wygrali dwa razy, 6:1 i 6:3 (wygląda raczej jak wynik meczu tenisowego niż dwumeczu piłkarskiego, nieprawdaż?), a w drugiej parze trafili na siebie najwięksi rywale w hiszpańskim futbolu - Madryt i Barcelona. Półfinał zaplanowano na 21 i 27 kwietnia 1960 roku.

Był to dla nas termin późny, już po zakończeniu sezonu ligowego w Hiszpanii, którego ostatnią, trzydziestą kolejkę rozegrano 17 kwietnia. Do 25. rundy utrzymywaliśmy się na prowadzeniu, z przewagą 2 punktów nad Dumą Katalonii. W 26. kolejce rozgrywany zaś był El Clásico, a remis w nim oznaczałby praktycznie mistrzostwo, bo do końca sezonu graliśmy już tylko z drużynami w dna tabeli i faktycznie zaliczyliśmy komplet zwycięstw. Niestety, na swoim stadionie górą była Barcelona. Dla podopiecznych Helenio Herrery trafili Sándor Kocsis, Eulogio Martínez i Ramón Villaverde, dla nas zaś tylko Di Stéfano, co znaczyło, że musieliśmy czekać na potknięcie Blaugrany w ostatnich kolejkach, a gdy nie nadeszło, tytuł mistrzowski trafił do Katalonii. W Pucharze Europy trafiła się więc nam okazja do rewanżu. Wykorzystaliśmy ją wybornie.

Nasi przeciwnicy właściwie od początku byli bez szans. Przed pierwszym meczem, rozegranym w Madrycie, prezes Santiago Bernabéu powiedział piłkarzom wprost: "Bronicie panowie prestiżu klubu", dodając jeszcze, iż chce, aby zaprezentowali się tak, jak oczekują tego kibice, nie tylko Realu Madryt. Zárraga i koledzy wzięli to sobie do serca i spotkanie zakończyło się wynikiem nie przesądzającym co prawda o awansie, ale jednak stawiającym w uprzywilejowanej pozycji Los Blancos: trzy do jednego. Gole zdobywali kolejno Alfredo Di Stéfano (17. minuta), Ferenc Puskás (28. minuta), kontaktowego gola dla Katalończyków zdobył wspomniany już wyżej Eulogio Martínez, a wynik ustalił w samej końcówce Don Alfredo. W rewanżu do przerwy prowadził Real Madryt po bramce Puskása. Dawało to gospodarzom jeszcze jako takie nadzieje na awans - by go uzyskać, musieli jednak strzelić cztery gole, albo chociaż trzy, by rozegrany zostać mógł mecz dodatkowy. Niestety (dla nich), piłkarze Miguela Muńoza nie dali im takiej szansy. Kiedy w 68. minucie Paco Gento podwyższył na 2:0, było już po meczu, a drugi gol Galopującego Majora dopełnił formalności. Trafienie Sándora Kocsisa z 89. minuty nikogo nie pocieszyło. Real Madryt był w finale. Dodajmy na marginesie, że spotkanie to sędziował Anglik, pan Arthur Ellis - nazwisko to pojawiło się już w artykułach z niniejszego cyklu i pojawi się przynajmniej jeszcze raz.

Pobierz skrót dwumeczu z Barceloną
Rapidshare.com
Sendspace.pl


Eintracht Frankfurt nie był wówczas drużyną potężną, nie miał w składzie stada gwiazd jak opisywany poprzednio w tym miejscu Stade de Reims. Była to jednak drużyna solidna, jak to Niemcy, a do tego bardzo ofensywnie nastawiona, nawet jak na ówczesne warunki. Dlatego też eksperci przewidywali, iż finałowy mecz na Hampden Park obfitował będzie w gole - i nie pomylili się. Największą gwiazdą Eintrachtu był 34-letni wówczas Alfred Pfaff, kapitan zespołu, mistrz świata z roku 1954, ważnym zawodnikiem był już też młody pomocnik Dieter Lindner, który ostatecznie całą karierę spędził we Frankfurcie, rozgrywając w sumie 321 meczów i strzelając 54 gole.

Przed tym spotkaniem przemowa prezesa do piłkarzy była dłuższa, skupiała się na uczuciach kibiców. "Większość z was uczestniczyła w zdobywaniu czterech Pucharów Europy", mówił Bernabéu. "Jeśli tej nocy zdobędziecie piąty, zamkniecie najpiękniejszy etap w historii Realu Madryt. Pomyślcie, że każdy z nas ma pięć palców i pięć zmysłów. Liczba pięć powinna być dla nas liczbą najważniejszą. Poza tym myślcie o radości, jaką odczują Hiszpanie, którzy przybyli tu z naszej ojczyzny, jak i ci, którzy spotykają się poza naszym krajem, pracując tam, jeśli uda wam się zatriumfować."

Mecz sędziował "tubylec", Szkot Alex Mowatt, na trybunach zgromadziła się zaś rekordowa liczba kibiców (żeby nie było wątpliwości, napiszmy słownie): sto dwadzieścia siedem tysięcy sześćset dwadzieścia jeden osób! Rozentuzjazmowany tłum zobaczył pierwszą bramkę w 18. minucie, a zdobył ją - dla Niemców - Richard Kress. Wyrównanie przyszło dziewięć minut później po strzale Alfredo Di Stéfano, a chwilę później ten sam zawodnik podwyższył na 3:1. Zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki, ale jeśli pozwolilibyśmy sobie na nadmierne odprężenie, mogłoby się to skończyć podobnie jak w Nicei.

Nauczeni złym doświadczeniem, podopieczni pana Muńoza wciąż atakowali i po dziesięciu minutach drugiej połowy zdobyliśmy czwartego gola z rzutu karnego egzekwowanego przez Puskása. Genialny Węgier skompletował hat-tricka po dokładnie godzinie gry, ale popis strzelecki zakończył dopiero w 71. minucie, podwyższając na 6:1. To już był nokaut, nic nie mogło nam odebrać Pucharu, ale Niemcy, jak to Niemcy, chcieli jak najdrożej sprzedać skórę i walczyli o kolejne bramki. Erwin Stein trafił do bramki Argentyńczyka Rogelio Domíngueza już po kilkunastu sekundach, ale chwilę później przyszła odpowiedź ze strony Di Stéfano. Wynik na 7:3 ustalił w 76. minucie tenże Stein. Gdy piłkarze czekali już spokojnie na końcowy gwizdek, po całym Hampden Park niosły się okrzyki "Campeones! Campeones!".

Dodajmy jeszcze, że trumf ten pozwolił nam zagrać o (i wygrać) pierwszy w historii Puchar Interkontynentalny. Ale to już temat na inną opowieść.

Pobierz skrót finału z:
Rapidshare.com
Sendspace.pl

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!