Advertisement
Menu

El Madrid mágico!

Valencia CF - Real Madryt 1:5

Cudowny mecz. Piękny mecz. Magiczny mecz. Mecz, o jakim marzyliśmy, którego tak długo wyczekiwaliśmy, który był nam niezbędnie potrzebny. Wszyscy, dziennikarze i kibice, od tak dawna mówili o utracie dobrej formy z początku sezonu, o próbach jej odzyskania, o bezskutecznych poszukiwaniach. Jestem gotów bronić tezy, że były to narzekania uzasadnione, bo naprawdę w pewnym momencie forma Los Blancos zaliczyła gwałtowny spadek i jakoś nie mogła się podnieść. Aż do dziś.

W bieżącym sezonie zasłynęliśmy raczej traceniem bramek na samym początku meczu, a następnie mozolnym, ale skutecznym odrabianiem strat. To spotkanie było inne, od samego początku możliwie najwspanialsze, dopiero później trochę, troszeczkę gorsze. Gol Raúla w 44. sekundzie spotkania był zaledwie aperitifem.

Straciwszy bramkę tak szybko, gospodarze wzięli się do odrabiania strat. Przez chwilę zyskali optyczną przewagę, ale po kilku minutach szale przechyliły się z powrotem na naszą korzyść i przed trzydziestą minutą nie tylko podwyższyliśmy prowadzenie, ale też... jeszcze raz je podwyższyliśmy. Już po golu van Nistelrooya, a tym bardziej po golu Ramosa można było powiedzieć, że Real Madryt to spotkanie wygra. I wcale nie dlatego, że tak wielka była przewaga w golach - historia futbolu zna sensacje dużo większe od odrabiania trzybramkowej straty - ale dlatego, że nasza dominacja nie podlegała najmniejszej choćby wątpliwości. Na boisku nie było walki. To była egzekucja. Drugi gol Ruuda, zarazem czwarty dla Realu Madryt, wydawał się tylko formalnością.

Po przerwie mecz stał się ciut bardziej wyrównany, ale przez prawie kwadrans żadnej drużynie nie groziła katastrofa. Dopiero kiedy w 59. minucie Angulo zdobył gola dla Valencii, podopieczni Óscara Fernándeza zyskali wiarę może nie tyle w zdobycie w tym meczu choćby punktu, co zwyczajnie we własne siły. Trwało to jednak zaledwie około pięciu minut, po których Robinho podwyższył na 1:5. I w tym momencie mecz praktycznie już się skończył. Mogliśmy jeszcze popatrzeć, jak Królewscy bez przekonania próbują podwyższyć na 1:6, jak gospodarze trochę ambitniej starają się wyciągnąć na 2:5, ale o ile my prezentowaliśmy klasyczną niechęć do przemęczania się (czego dowodem było zdjęcie z murawy bohaterów, Sergio Ramosa i Ruuda van Nistelrooya), o tyle Valencia raziła nieporadnością. Do zdobycia drugiego gola naprawdę niewiele brakowało, a zapobiegł temu tylko nasz superbramkarz, Iker Casillas. Kwintesencją bezsilności gospodarzy była zaś czerwona kartka, w pełni zasłużona, dla Raúla Albiola za faul na Robinho.

Co się stało, że wygraliśmy tak wysoko i przekonywająco? Co mieliśmy my, czego nie miała Valencia, albo na odwrót?

Atut pierwszy. Bałagan w Valencii.

Zmiany trenera w trakcie sezonu rzadko wychodzą drużynie na dobre, chyba że ta broni się przed spadkiem i nowy szkoleniowiec nie ma już za wiele do popsucia. VCF tymczasem wyraźnie popadł w kryzys, ale sytuacja nie była tragiczna i całkiem możliwe, że Quique Sánchez jeszcze wyciągnąłbym zeń swoją drużynę. A nawet jeśli nie, to pozostawienie go do meczu z Realem Madryt byłoby ze strony prezesa decyzją niekoniecznie dobrą, lecz niewątpliwie rozważną. Prezes Juan Bautista Soler zagrał jednak va banque, rozumując zapewne, że skoro tymczasowy szkoleniowiec Sevilli rozstrzelał jego Valencię, to czemu tymczasowy szkoleniowiec jego Valencii nie miałby sobie poradzić z Królewskimi?

Otóż dlatego, że nic dwa razy się nie zdarza. Sevilla w tamtym meczu miała szczęście, ale też w jakiś sposób zagrała tak, jakby pod kierunkiem Manolo Jiméneza grała już od dawna, może dlatego, że ten powiedział piłkarzom "wyobraźcie sobie, że ja to Juande Ramos", albo po prostu dlatego, że jest bardzo dobrym trenerem. Valencia zaś przez długie chwile prezentowała się jak drużyna All-Stars, to znaczy mająca jak najbardziej klasowych zawodników, ale zebranych na chybcika.

Atut drugi. Środek pomocy.

Mahamadou Diarra i Fernando Gago. Ci tak różni zawodnicy bodaj po raz pierwszy stworzyli perfekcyjny, współpracujący bez zarzutu duet. Tego właśnie potrzebowaliśmy na nieskoordynowana Valencię. Drużyna dobrze poukładana może z kłopotami poradziłaby sobie z malijsko-argentyńskim duetem, ale Valencia taka nie była, dzięki czemu obejrzeliśmy modelowe wręcz spotkanie pod względem tego, jak powinien grać "zestaw" defensywnych pomocników.

A przecież środek pomocy to nie tylko pivotes, ale też gracze ofensywni, a ściślej: jeden gracz ofensywny. Ustawiony w roli głównego rozgrywającego Guti ani trochę nie odstawał poziomem od kolegów, których miał za plecami. Brak Sneijdera w wyjściowym składzie musiał budzić kontrowersje, ale okazało się, że Bernd Schuster trafił w dziesiątkę. Tak dobrze grającej drugiej linii nie widzieliśmy w białych barwach od dość dawna. Nie jest to jeszcze oczywiście poziom Zidane'a i Figo, to zupełnie nie ta bajka, al postęp jest wyraźny i musi nas cieszyć.

Atut trzeci. Iker Casillas.

Przeważaliśmy przez prawie cały mecz? Tak. Zasłużyliśmy na wysokie zwycięstwo? Tak. Valencia może mieć pretensje tylko do siebie? Tak. Bo nie tylko zagrali ogólnie słabo, ale też tych kilka okazji pod nasza bramką, jakie udało im się stworzyć, zmarnowali wręcz po amatorsku. A największa w tym zasługa Ikera Casillasa, który o dziwo nie miał dziś wcale mniej pracy niż w meczach, w których Los Blancos do ostatnich minut muszą się obawiac o wynik. Real Madryt grał dziś zbyt dobrze, by tak po prostu przegrać to spotkanie li tylko przez źle dysponowanego golkipera, ale jeżeli Iker puściłby do siatki któryś z tych strzałów, których ostatecznie nie puścił, końcówka meczy byłaby dużo bardziej nerwowa.

Atut czwarty. Niemiecki szkoleniowiec.

Przyznaję, że może się to wydać trochę naciągane, ale oglądając ten mecz, chwilami przychodził mi na myśl Blitzkrieg - i tym razem było to jednak skojarzenie pozytywne. No bo czy podopieczni trenera rodem z ojczyzny Blitzkriegu nie zaprezentowali nam dziś futbolowego odpowiednika tego niezwykle skutecznego sposobu prowadzenia wojny? Bernd Schuster wykonał - wspólnie z pozostałymi członkami sztabu szkoleniowego - ciężką pracę przy analizowaniu sił i słabości rywala, a następnie przekazał ją piłkarzom. I to było dziś widać, było widać, iż Królewscy doskonale wiedzą, jak grać, by dać rywalowi jak najmniejsze szanse przeszkodzenia im.

Co więcej, wyraźnie było widać, że Schuster postawił dziś na szybkość rozgrywania, pressing i na... siły pancerne, czyli chwalonych wyżej Gago i Diarrę. A co najważniejsze, nie zawiódł się i pokazał krytykom, że zna się na niuansach piłkarskiej taktyki i jest w stanie tę wiedzę wykorzystać w praktyce, czego wcześniej chwilami brakowało.

To cztery atuty. Ale goli było pięć. Więc...? Uwaga, uwaga! W związku z wielką radością, jaką sprawili nam dziś Los Merengues, ogłaszamy jednorazowy minikonkurs! Zadanie dla was jest proste: wymyślcie piąty atut, piąty czynnik, który pozwolił nam odnieść tak efektowne zwycięstwo. Propozycje przesyłajcie na adres mailowy autora niniejszego tekstu ([email protected]) do północy z 1 listopada na 2 listopada, co znaczy, że macie trochę mniej niż 24 godziny. Autor najlepszego - to znaczy najbardziej pomysłowego i najlepiej napisanego tekstu - otrzyma nagrodę ufundowaną przez RealMadrid.pl, właśnie tę, którą widzicie obok. Wasze propozycje powinny mieć długość zbliżoną do czterech przedstawionych powyżej, jedynym jurorem jest autor niniejszego podsumowania. Życzymy udanych pomysłów.

I jeszcze wróćmy na chwilę na Estadio Mestalla. Odnieśliśmy piękne zwycięstwo, zgoda, tylko co z niego wynika? Czy ten mistrzowski mecz faktycznie pokazuje naszą siłę, czy może raczej słabość Valencii? Jeśli jednak jest to siła, to czy potrafimy jej nie utracić, skoro już raz nam to się zdarzyło? Czy brak Sneijdera w składzie, kiedy drużyna odnosi tak efektowne zwycięstwo, może kwestionować przydatność Holendra? Ile jeszcze potencjału drzemie w Gago? Jak długo formę utrzyma Robinho? Kto zabił lorda... a nie, to nie ta książka.

Pozostaje jeszcze mecz z Sevillą na Estadio Ramón Sánchez Pizjuán i to właśnie on rozwieje owe wątpliwości.

Ale to dopiero 3 listopada. W tej chwili cieszmy się triumfem.

El Madrid mágico! El Madrid victorioso!

Gole

0:1 Raúl, 1' (Rapidshare, Sendspace)
0:2 van Nistelrooy, 24' (Rapidshare, Sendspace)
0:3 Sergio Ramos, 29' (Rapidshare, Sendspace)
0:4 van Nistelrooy, 36' (Rapidshare, Sendspace)
1:4 Angulo, 58' (Rapidshare, Sendspace)
1:5 Robinho, 64' (Rapidshare, Sendspace)

: Albelda - Marcelo
: Albiol, 84'

Składy

VALENCIA: Hildebrand; Miguel, Helguera, Albiol, Moretti; Joaquín, Albelda, Silva (Montoro, 81’), Gavilán; Angulo (Mata, 75’), Morientes.
REAL MADRYT: Casillas; Ramos (Torres, 74’), Cannavaro, Metzelder, Marcelo (Heinze, 57’); Gago, Diarra, Robinho, Guti; Raúl, van Nistelrooy (Baptista, 65’)

Statystyki

Strzały (celne): 8 (7) - 13 (8)
Rzuty rożne: 9 - 3
Spalone: 5 - 8
Interwencje bramkarzy: 5 - 17

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!