Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Polskie madridismo zjednoczone!

Relacja z weekendowych spotkań <i>madridistas</i>

Miniony weekend na długo pozostanie w sercach wszystkich polskich madridistas. Nasi ulubieńcy sięgnęli po pierwsze od czterech lat trofeum, a my mogliśmy bardziej niż dotychczas emocjonować się ich poczynaniami na murawie, gdyż w wyniku zainicjowanej przez nasz serwis akcji doszło do spotkań kibiców w większych miastach Polski. Tak jak Królewscy po raz kolejny pokazali, że są prawdziwym zespołem, posiadają wielką wiarę w swe możliwości, tak i polscy kibice Realu zaprezentowali swe wielkie przywiązanie do klubu, kibicując im do ostatniej nie zdartej struny głosowej, a następnie manifestując swoją radość z należytego sukcesu na ulicach swoich miast. Pragniemy przedstawić Wam, jak kibicuje polskie madridismo.
Podobieństwo zdjęcia znajdującego się obok do fotek z poszczególnych miast - czysto przypadkowe ;).

Warszawska fiesta

Takie dni wspomina się jeszcze przez długie lata. Skrajne emocje, wiara, oddanie wobec klubowych barw. W tych momentach oddalenie od miejsca spektaklu nie ma znaczenia. Madridistas z całego świata łączą się, aby wspólnie dopingować swój ukochany klub. Nie inaczej było w Warszawie.

Już godzinę przed pierwszym gwizdkiem pana Muńiza Fernándeza warszawski pub Cork zaczął się wypełniać kibicami Realu. Ze względu na wysokie temperatury większość kibiców biegała z dużą częstotliwością do barku po ochłodę. Im bliżej meczu, tym szybciej biły nasze białe serca, a dyskusje na temat ewentualnego scenariusza niedzielnego wieczoru przybierały na sile. Około dziesięć minut przed rozpoczęciem meczu wszyscy już zajęli swoje miejsca i jedynie pozostało nam czekać na to, co pokażą tego dnia nasi pupile.

Jak dobrze wiemy, mecz rozpoczął się dość niefortunnie dla naszych i gwar w ogródku piwnym po golu Vareli momentalnie ucichł. Licznie zgromadzeni kibice wpatrywali się w niebiosa z prośbą o gole dla Realu i poprawę gry, która momentami wyglądała dość dramatycznie. W międzyczasie warszawska gawiedź dopingowała swój zespół oklaskami i gromkim "Ąvamos!" na przemian z jękami zawodu po głupich zagraniach piłkarzy w białych koszulkach. Kiedy sędzia odgwizdał przerwę, zaczęły się dyskusje na temat tego, czy będziemy świadkami kolejnej remontady. Po kwadransie znów usiedliśmy koło stołów i, nerwowo paląc papierosa za papierosem, przyglądaliśmy się rozwojowi wydarzeń na boisku.

Jednak cudu w Madrycie nie było. Po golu Reyesa pub eksplodował radością. Wskoczyliśmy na ławki, stoły i zaczęliśmy się wydzierać w niebogłosy. Zeszło z nas ogromne napięcie, mogliśmy się wyściskać, a nasze twarze zajęły olbrzymie uśmiechy. Co poniektórzy zaczęli już śpiewać "campeones, campeones". Ich przeczucia okazały się słuszne, wszak po golu Diarry wszystko stało się jasne, a zgromadzeni kibice przypuścili kolejny atak na znajdujące się w lokalu meble. W repertuarze pojawiło się także "asi, asi, asi gana el Madrid" oraz znane wszystkim pozdrowienie naszych kolegów z Katalonii. Kiedy padł drugi gol Reyesa, a nasze gardła już nie były w stanie wydobyć z siebie dźwięku, zaczęło się odliczanie do końcowego gwizdka. Kiedy mecz się skończył, po raz kolejny rozległo się "campeones, campeones, oe oe oe". Zaczęliśmy sobie składać gratulacje z okazji sukcesu i wiwatować jak nasi bracia zgromadzeni na Plaza de Cibeles. Zrobiliśmy także sporo zdjęć, których część możecie właśnie podziwiać. Nasze miny chyba mówią wszystko.

Wraz z upływem czasu grono zaczęło się wykruszać, a stała "championsowa" ekipa została i dyskutowała nad przydatnością Raula do pierwszego składu. Był to - mówiąc banalnie - niezapomniany wieczór. Było wszystko – dramatyczne chwile po golu dla Mallorki, kontuzji van Nistelrooya, radość po golach, oczekiwanie na wyjście na prowadzenie i wielkie świętowanie. Oby więcej takich chwil, a po górnym Mokotowie niech jeszcze niesie się "campeones, campeones, oe oe oe".

PilotM

Oto kilka bardziej interesujących zdjęć z Warszawy: 1 2 3 4 5




Królewskie kibicowanie w Królewskim Krakowie

W krakowskim pubie English Football Club znowu można było poczuć atmosferę prawdziwego piłkarskiego święta. Po tym, jak w marcu tego roku ten bar był miejscem zlotu kibiców Realu z okazji Gran Derby, w niedzielę madridiści z Grodu Kraka ponownie dali pokaz swojego przywiązania do ukochanego klubu. Już od około 20:00, kiedy to główna sala zaczęła wypełniać się sympatykami futbolu w białych barwach, spędzaliśmy w atmosferze wielkiego napięcia i oczekiwania na sukces Królewskich, których nie był w stanie zakłócić nawet program "Lapu-capu" wyświetlany w kodowanej telewizji. Gdy kilkanaście minut po 20 rozpoczął się program poświęcony lidze hiszpańskiej, wszyscy skupili się na białym niczym nasze dusze ekranie i jęli wchodzić w przedmeczowy trans.

Już w pierwszej minucie zabiły nam mocniej serca, gdy jeden z przyjezdnych trafił w słupek. Jednak atmosfera niebawem się rozluźniła, gdyż w porę jeden z komentatorów w telewizji rzucił ni to z gruszki, ni z pietruszki: "O, to był chyba Tom Cruise", gdy kamera wyłowiła wśród licznie zgromadzonych VIP-ów amerykańskiego gwiazdora. Za to kilkanaście minut później zrobiło się bardzo cicho, gdy Mallorca objęła prowadzenie, nie mówiąc już o sytuacji, po której van Nistelrooy musiał opuścić boisko.

W przerwie dyskusjom i wzajemnym zapewnieniom o dalszej wierze w magię Bernabeu nie było pośród nas końca. Nie oznacza to jednak, że nikt nie drżał o wynik. Wręcz przeciwnie, lecz po tylu cudownych remontadach, którymi piłkarze Blancos doświadczyli nas w tym sezonie, z pewnością niemal wszyscy byli głęboko przekonani o tym, że tego niezapomnianego wieczoru sięgniemy po 30. mistrzostwo Hiszpanii.

Wiara i pokora, z którą przez godzinę meczu znosiliśmy wynik, przeistoczyły się w istne szaleństwo po pierwszej bramce Reyesa. Gdy piłkę do bramki wbił sobie Moya, śpiewom i tańcom nie było końca, a najbardziej poszkodowanym okazał się nie Basinas, od którego odbiła się piłka, a kufel po piwie, przypadkowo znokautowany łokciem przez jednego z kibiców. Od tego momentu grupka najbardziej zagorzałych kibiców, można by rzec, stałych bywalców owego pubu, nadawała ton naszemu kibicowaniu, skutecznie podrywając do dopingu ponad 40-osobową rzeszę sympatyków Realu, co rusz intonując znane wszystkim hasła wielbiące Blancos. Warto tutaj zauważyć, że obyło się bez zaczepek słownych w kierunku naszych odwiecznych rywali. Uniesieni emocjami i euforią związaną z triumfem Królewskich pozdrowiliśmy piłkarzy Barcelony, którzy gromili swoich współbraci z Tarragony, zwyczajowym "Campeones, Campeones, oe, oe, oeeeeeee!"

Po celebracji tytułu na stadionie niestety większość z nas musiała się rozejść wszak wiadomo - Sens Egzystencji Studentów Jest Ambiwalentny. Oczywiście finałowe spotkanie ligi hiszpańskiej zgromadziło nie tylko młodzież, ale i osoby starsze, wśród których wyróżniał się szpakowaty pan, który po meczu wyznał, że kibicuje Realowi od 1986 i ponadto prosił, żeby pozdrowić... czarnego, co z miłą chęcią właśnie robimy ;). Ci, którzy pozostali, w dalszym ciągu zaspokajali zszargane przez bezpłodne 3 lata swoje "almas blancas" relacją ze stadionu. Po pewnym czasie stwierdziliśmy, że należy dać upust swojej radości poza murami baru, w związku z czym wyruszyliśmy na podbój krakowskiego rynku. Pomimo późnej pory, wiele osób zwracało uwagę na nasze śpiewy i skandowania, często pokazując uniesione kciuki lub powtarzając "O.K." lub "bién".

Kupując od miłej pani w sklepie z szampanami stosowne trunki, nie zawahaliśmy się odśpiewać powtarzanego tej nocy do złudzenia "Campeones, Campeones, oe, oe, oeeeeeee!", gdy nasi koledzy z Warszawy zadzwonili do nas, by podzielić się z nami swoją radością.

Krocząc przez Planty pod nasze La Cibeles, spotkaliśmy czule przytulającą się parę. Na nasze śpiewy chłopak zareagował zdziwioną miną, a dziewczyna niemal natychmiast westchnęła: "Ach no tak, dzisiaj Real został mistrzem Hiszpanii". Pomimo tego, zdawałoby się, banalnego stwierdzenia, poczuliśmy się bardzo wyjątkowo, gdyż byliśmy dumni, że możemy utożsamiać się z takim klubem. Swoją drogą, ciekawe, czy wraz z odejściem Beckhama zostanie zastopowany ciągły dopływ młodych fanek Blancos? ;)

Niestety, było już zbyt późno, by odbyć rytualny taniec w fontannie, gdyż została odcięta woda, ale i tak ów wodotrysk został przybrany w nasze barwy, a zdrowiem za to o mało co nie przypłacił jeden z naszych przedstawicieli, gdy prawie upadł ze szczytu ;). Następnie barwy Królewskich przybrał przypadkowo napotkany kran, a następnie pomnik Adama Mickiewicza. To jednak nie było koniec emocji, gdyż i tak dopięliśmy swego, pluskając się w sadzawce nieopodal położonego parku.

Puentą naszego wypadu był sms otrzymany przez jednego z nas. Wysłał go jego dobry kumpel (notabene kibic Barcelony) jeszcze przed meczem, ale w związku z brakiem zasięgu w pubie, doszedł dopiero po wyjściu "na powierzchnię", a więc po meczu. Jego treść nawiązywała do znanej piosenki dyskotekowej: "Mallorca, ecstasy emotions, ooooh; That's Mallorca". Jak się okazało, ów nadawca tej krótkiej wiadomości nie mógł lepiej trafić z kawałkiem bardziej oddającym to, co się działo niedzielnego wieczoru podczas spotkania krakowskich madridistas.

dziobo

Oto kilka bardziej interesujących zdjęć z Krakowa: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10




Święto wrocławskich madridistas

Około czterdziestu madridistas z Wrocławia spotkało się w Piwiarni Warki, aby wspólnie dopingować swoich ulubieńców. Sala była wypełniona po brzegi duchem madridismo, a obecni w barze kibice już od 20 nie mogli się doczekać pierwszego gwizdka arbitra.

Pierwsze minuty spotkania oglądaliśmy w skupieniu i każdy wewnątrz przeżywał boiskowe wydarzenia. Już od początku było widać, że Mallorca tanio skóry nie sprzeda, ale wszyscy mocno wierzyli w ducha drużyny i w hasło rzucone parę tygodni temu przez prezydenta Calderona - "Juntos podemos". Dlatego po spokojnym początku w miarę upływu czasu (a raczej upływu czego innego...) coraz więcej z zacnego grona zaczęło zdzierać gardła. W końcu poziom decybeli doszedł do niebezpiecznego momentu, w którym na pewno słyszały nas gołębie przelatujące nad Bernabeu. Nie oszczędzaliśmy się również w ciężkich okolicznościach, kiedy to goście nieoczekiwanie wbili nam bramkę. Przez parę minut po tym feralnym wydarzeniu w powietrzu niosły się słowa: "nic się nie stało!". Równie wybuchowo reagowaliśmy na bramki zdobywane przez Katalończyków, które w Wrocławiu były komentowane gwizdami i niemiłosiernym buczeniem (wszystko oczywiście w kulturalnej atmosferze). Gorącym dopingiem wpieraliśmy też naszego super snajpera – Ruuda, który kontuzjowany musiał zejść z boiska. Wprawdzie po pierwszej połowie nastroje nie były wyborne, jednak wszyscy wierzyli w końcowy sukces. Niemal jednogłośnie wrocławskie madridismo domagało się wejścia Gutka, który swym nieopisanym talentem (; miał odmienić losy spotkania.

Drugą odsłonę meczu rozpoczęliśmy burzą oklasków dla blondwłosego pomocnika oraz zamówieniem pakietu: złoty płyn z pianką na dwa palce dla kibiców oraz dwa gole dla Realu (kelnerka niestety nie umiała podać ceny za drugą zachciankę). Wraz z upływem kolejnych minut wzmagał się doping, w którym dzielnie wspierał nas osamotniony "milanista", którego obiecaliśmy pozdrowić, albowiem tak zaangażował się w doping, że nie dawał nam chwili spokoju, raz za razem intonując kolejną przyśpiewkę. Pesymiści - Hugo (; - rwali włosy z głowy przy każdej zmarnowanej piłce czy niecelnym podaniu, natomiast optymiści - Vesna - przypominali, że przed meczem obstawiliśmy wynik 3:1.

Po upływie następnych minut, sytuacji podbramkowych, atmosfera wyraźnie się podgrzała. Doping rósł z minuty na minutę. Każda akcja czy to w obronie, czy też w ataku była nagradzana przez wierną publiczność gromkimi brawami. Wszyscy chyba mieli wrażenie, że atmosfera naszego spotkania udziela się również zawodnikom, jak wilki walczącym o zwycięstwo na Bernabeu. Gdy boisko opuszczał waleczny David Beckham, cały Wrocław musiał słyszeć "Gracias!" wydobywające się z ponad czterdziestu gardeł.

Przy tak wiernych kibicach Real po prostu musiał w końcu "ukłuć" Mariolkę. I doczekaliśmy się! W 67. minucie nasze poświęcenie zostało docenione i piłka nareszcie znalazła się w siatce rywala. Atak euforii był tak niepohamowany, że nie byliśmy pewni, kto był autorem bramki cenniejszej niż złoto i zaczęliśmy śpiewać ku chwale kapitana. Dopiero chwilę później uświadomiliśmy sobie, że to Reyesowi zawdzięczamy remis i to jego nazwisko znalazło się teraz na naszych ustach. Real niesiony dopingiem zaczął zamykać Majorkę na własnej połowie. Dość długo, bo aż do 80. minuty, piłkarze kazali nam czekać na kolejny wybuch radości. Pierwsze spazmy zadowolenia odnotowano już w momencie uderzenia piłki głową przez Diarrę - szmacianka przez wielu została już umieszczona w siatce. Potem jeszcze trochę ping-ponga, aż w końcu odbita od Basinasa piłka ląduje za linią końcową i powoduje u wrocławskich madridistas wielki, orgazmiczny okrzyk.

Od tej chwili cały bar rozbrzmiewał słowami: "Campeones, campeones", przeplatającymi się z pieśniami na cześć naszych ukochanych zawodników, którym zawdzięczaliśmy tę nieopisaną satysfakcję.

Śpiewy po drugiej bramce, chciałoby się napisać, "nie miały końca", ale one dość szybko miały swój koniec, bo nie dał nam się rozbrykać po raz kolejny Reyes, wykorzystując bezpańsko turlającą się piłkę do pogrążenia Majorki i uskrzydlenia swoich wrocławskich fanów. Pisk zachwytu fanek, łzy w oczach fanów i już cały Wrocław wie, że Realowi nikt nie odbierze tytułu.

Ostatnich minut spotkania chyba nikt z obecnych w Piwiarni nie pamięta szczegółowo. Wznosiliśmy toasty, ściskaliśmy się w geście triumfu, odtańczyliśmy taniec radości, skakaliśmy w rytm klubowych przyśpiewek i biliśmy pokłony uwielbianym zawodnikom. Potem padło hasło "fon-tan-na", potwierdzające umiejętność dzielenia wyrazów i nasza rozentuzjazmowana grupa udała się w krótką podróż, której celem była najbliższa fontanna – jedna z najokazalszych w mieście, jeśli nie najokazalsza.

Po drodze zdążyliśmy oznajmić całej okolicy, że oto nadchodzą kibice aktualnego mistrza Hiszpanii. Na miejscu ozdobiliśmy rzeźby herosów szalikami i flagami Królewskich, a najbardziej szaleni pozwolili sobie na kąpiel. Z przystanku, po drugiej stronie jednej z głównych ulic Wrocławia, tubylcy przyglądali nam się co najmniej dziwnie, niektórzy nawet pstrykali fotki. Pod fontanną zostaliśmy do około 1 dyskutując o przewadze Realu nad innymi klubami i ciesząc się sukcesem. A potem nikt już nic nie pamięta, bo wszyscy się zataczali i krok mieli niepewny. Podobno mniejsze grupki świętowały zwycięstwo do Królewsko białego rana!



Vesna / Hugo

Oto kilka bardziej interesujących zdjęć z Wrocławia: 1 2 3 4 5 6 7




Lubelskie Cibeles

Ostatni mecz sezonu, w którym mamy szansę na zdetronizowanie Barcelony i odzyskanie tytułu po 3 latach posuchy oraz akcja braci z RealMadrid.pl zaowocowały spotkaniem także w Lublinie. Po pewnych perypetiach związanych z miejscem oglądania tego meczu (okazuje się, że mimo tego iż ktoś ma "pub sportowy", może nie mieć pojęcia o rozdzieleniu sygnału telewizyjnego) nasz wybór padł na Piwiarnię Warecką położoną w samym centrum naszego miasta.

Jako pierwszy na miejscu zjawił się Zabson, który zgodził się zająć miejsca, za co należą mu się serdeczne podziękowania. Potem dołączyli kolejno Dimhil, Piotrek, Yammamoto, apsik oraz kolega Dimhila - Paweł.
Niemal od razu rozmawialiśmy jakbyśmy znali się od dziecka, a przecież widzieliśmy się pierwszy raz w życiu "w realu" i na Realu. Ale co w tym dziwnego, przecież nie od dziś wiadomo, że Real Madryt działa magicznie na swoich kibiców.

Po części oglądając F1, po części gadając o Realu i La Lidze, z niecierpliwością oczekiwaliśmy na rozpoczęcie spotkania. Atmosfera była luźna, jednak chyba w każdym z nas adrenalina zdążyła już trochę podskoczyć. Jeszcze chwila, ostatnie reklamy i oto w telewizji ukazało się wypełnione Santiago Bernabeu i po chwili grafika ze składami. W momencie gdy zobaczyliśmy obsadę naszej prawej obrony, niemal chórem wykrzyknęliśmy chyba najpopularniejsze polskie przekleństwo. Jak się potem okazało nasze obawy były niczym nieuzasadnione, bowiem Salgado zagrał chyba najlepszy mecz w tym roku. Zaopatrzeni w browarki i orzeszki uważnie wpatrywaliśmy się w boiskowe wydarzenia. Jak wszyscy wiemy, ten mecz zbyt dobrze się dla nas nie zaczął i po pierwszej połowie nie mogło nas to napawać optymizmem. Dimhil strasznie się "zdenerwował", inni siedzieli cicho, tylko Zabson nas uspakajał i mówił, że będzie dobrze (prorok jakiś, czy co?).

Po pierwszej połowie wielki niedosyt, w przerwie wyszliśmy przed lokal szukać innych kibiców, (może akurat ktos przyszedł, ale nas nie znalazł), jednak nikogo nie było, słyszeliśmy tylko jak ludzie krzyczeli do nas "Real Madryt!"

Głównym tematem rozmowy było pozostawienie na boisku Diarry, który trochę "kaleczył rzemiosło" w pierwszej połowie. Przez pierwsze minuty drugiej części wszyscy byliśmy trochę podłamani - przegrywamy, Ruuda nie ma na boisku, wprowadzony Guti niewiele pokazuje, a Barca prowadzi już 4:0. Jedynie Zabson mówił, że będzie dobrze (prorok jak nic…).

I wreszcie nadeszła to wiekopomna chwila! Robinho zatańczył sambę, podał do Pipity, ten wystawił piłkę Reyesowi i GOOOOOL!!! Wyskoczyliśmy w górę jak z armaty, ciesząc się z gola, a ofiarą naszej radości była szklanka, którą stłukł Yammamoto.

Chwila śpiewów i krzyków i wracamy do uważnego oglądania meczu. Kilka minut później krytykowany przez nas Diarra zdobywa gola na 2:1. Szalenstwo w barze! W chwilę po tym swojego gola zdobyła Tarragona, z czego również sie ucieszyliśmy, "kulturalnie pozdrawiając" przy tym Barcelonę. Tym razem naszej uciechy nie wytrzymał kufel, na całe szczęście już opróżniony.

Kolejne 2 minuty, znów Reyes i mamy 3:1! Niektórzy biegali po barze, ciesząc się i mówiąc „nie ma **** , żebyśmy nie mieli mistrzostwa!" Zaraz przybiegł do nas jakiś koleś, bo słyszał nas na dworze. Jak się okazało był to Hiszpan, z Madrytu, mieszka tu i przeszedł oglądać mecz. Przygarnęliśmy go z radością, pokrzyczał "puta Barca" i razem z nami cieszył się z mistrzostwa.

Czas szybko minął i już po chwili znaleźliśmy się przy jednej z lubelskich fontann, która tego wieczora była dla nas taką namiastką La Cibeles. Dimhil, Paweł i Zabson zawiesili na niej szalik, Yammamoto się ochłodził, a dzięki uprzejmości uroczych panien mogliśmy zrobić sobie fotkę w komplecie.

Ale to nie był jeszcze koniec naszych przygód tego wieczora. Trochę z przekory postanowiliśmy podzielić się naszym szczęściem z lubelskimi kibicami Barcelony, którzy oglądali swoją drużynę w Sportpubie. Tam jednak żadnego z nich (na szczęcie) już nie zastaliśmy, ale za to spotkaliśmy kilku fanów Realu (czemu nie było ich w Wareckiej - nie wiem), którzy zdali nam relację z tego jak zachowywali się sympatycy Barcelony i co chcieli robić, ponoć padło słowo "ustawka"... Wypiliśmy razem po piwie, po czym każdy uradowany zdobyciem upragnionego tytułu poszedł w swoją stronę.

Słowem - super atmosfera, a najbliższą okazją do ponownego spotkania będzie mecz o Superpuchar Hiszpanii. Do zobaczenia więc.

apsik / Dimhil

Oto kilka bardziej interesujących zdjęć z Lublina: 1 2 3 4 5 6




Tak się kibicuje na Śląsku!

17 czerwca 2007. City Pub w Centrum Katowic. Godzina 20:30. Wkraczam do wcześniej zarezerwowanej loży z telebimem. Loży, która – chociaż zamawiana na 30 osób – była całkiem zajęta, gdy przyszedłem. Znalazł się jednak stolik w roku, tuż pod telebimem. Tak więc krótkie przywitanie, zamówienie czegoś o wysokiej zawartości… wilgoci i można zacząć.

Pierwszy horror nie zgotowała nam ekipa Królewskich, ale ktoś kto niezauważony i - mam nadzieję całkiem przypadkowo - zmienił kanał. Na telebimie pojawiła się informacja takiej oto treści: Nàstic – Barcelona – na żywo. Zszokowany zdążyłem jedynie otworzyć usta i już kanał zmienił się na… jedyny słuszny. Pojedynek o Mistrzostwo zaczął się!

Od samego początku skupieni i podenerwowani madridistas na poczynania obu stron reagowali trochę niemrawo. Sygnał do rozpoczęcia "dopingu" dali "ultrasi" z Mysłowic, którzy w w/w pubie mecze Królewskich oglądają regularnie. Były jęki zawodu, były brawa, wrzaski. Cała seria "ochów", "achów", rozpaczliwe chowanie głowy między ręce… Żywiołowy doping zamilkł nieco po golu dla Mallorki. Skrzętnie wykorzystali do śląscy cules, którzy wprawdzie stawili się w grupie o wiele mniejszej, ale i tak raz po raz wznosili triumfalne okrzyki (raz po raz, czyli po każdym golu Barcy). Zgromadzeni w pubie madridistas w końcu przestali odpowiadać swoim dopingiem na doping kibiców Barcy, poważnie zaniepokojeni sytuacją na boisku. Jednak przyzwyczajeni do takich "początków" kibice Królewskich byli pełni optymizmu. W dyskusji, która wywiązała się w przerwie, żądali wprowadzenia Reyesa i… byli dobrej myśli. Na czele ze mną - typowałem 2:1 na koniec.

Czas jednak mijał, Królewscy przeważali w każdym miejscu boiska a gola nie było. W tym okresie gry najbardziej szczęśliwy był chyba… właściciel pubu. W końcu w czymś załamani kibice musieli topić smutki. Karta odwróciła się w 60. minucie, po golu dla Królewskich. Nagle w Pubie słychać było tylko i wyłącznie "naszych" i to przez cały czas! Nie próżnowaliśmy i oprócz myśli, z podopiecznymi Capello były także nasze gardła. Radosne przyśpiewki przerwała jednak prawdziwa eksplozja radości w 80. minucie. Czegoś takiego nie widzieli chyba najstarsi Indianie odwiedzający Pub! Ludzie krzyczeli, wrzeszczeli, śmiali się, śpiewali, skakali po podłodze, po sobie… i długo tak można jeszcze wymieniać, kto był obecny na którymś z krakowskich zlotów kibiców Realu, wie, jak to wygląda. Mysłowiccy ultrasi od razu podbiegli do loży i zaprosili obecnych tam kibiców przed główny ekran, gdzie siedzieli cules. Akurat w tym momencie Reyes ustalił wynik spotkania i… chyba nie muszę mówić co się wtedy stało.

A po meczu? Świętowaliśmy razem z naszymi piłkarzami. Chóralne (i oczywiście uszczypliwe) "Gdzie jest Barca" i "Campeones, Campeones, aeeeaeeaooooooo" usłyszeli wszyscy mieszkańcy centrum Katowic. Tym razem kibice Barcy nie przyszli pogratulować wygranej. Na koniec, usłyszałem jedynie, że trzeba się częściej spotykać w takim gronie. Racja! Madridistas unidos!

Cypherq

Oto kilka bardziej interesujących zdjęć z Katowic: 1 2 3




Bóg jest madridistą!

W gdyńskim Roosterze, aby wspierać Królewskich na ostatniej prostej po ligowy tytuł, zebrało się ok. 20-25 osób. W początkowej części meczu żywych reakcji - z wiadomych powodów - nikt nie oczekiwał, ale kiedy padła wreszcie upragniona, wyrównująca bramka, doping zaczął wzmagać się z minuty na minutę. Przy jednym ze stolików mecz oglądał Hiszpan-barcelonista, siedzący z laptopem i sprawdzający na bieżąco wynik Barcelony. Ciągle uśmiechnięty, dyskutował ze swoim kolegą, a my tylko nerwy ;). W pewnym momencie na stronie głównej hiszpańskiej Marki widniał napis: "Na chwilę obecną Barcelona mistrzem". Nie podbudowało nas to zbytnio, ale chyba nikt nie wierzył, że Real może spotkanie z Mallorcą przegrać. I całe szczęście nie myliliśmy się.

Kiedy padł gol na 2-1, i kiedy cały pub krzyczał już z radości wiedząc, że teraz zwycięstwa nic i nikt nie może nam już odebrać, otrzymaliśmy telefon... prosto z Santiago Bernabeu! Jeden z naszych użytkowników, Oktawiusz, który miał szczęście pojechać do Madrytu na ten jakże wyjątkowy mecz, umożliwił nam przez chwilę przekonanie się jeszcze bardziej bezpośrednio niż poprzez odbiornik tv, jak gorąca atmosfera panowała tamtej nocy na Bernabeu. Wrzawa nie do opisania, a i emocje nie mniejsze: "Goooooooooooolllll, gooooooollll, taaaaak, nie słyszę cię ani trochę, ale goooooooooolllll!!!!!!", krzyczał Oktawiusz, a my emocjonowaliśmy się w tamtym momencie nie mniej niż on.

Po meczu poszliśmy małą grupką pod gdyńską fontannę. Po drodze padło hasło, które chyba podsumowuje nasze całe spotkanie: "Bóg jest madridistą", wypowiedziane z ust marthena ;). Na Skwerze szybkie gratulacje od koleżanki barcelonistki, krótka rozmowa dotycząca pomeczowych refleksji, no i zdjęcia pod naszą gdyńską Cibeles ;). Ogólnie bardzo miła atmosfera, oby od teraz chodziło nas w Gdyni razem na mecze Realu więcej!

blanca princesa

Oto dwa najbardziej interesujące zdjęcia z Gdyni: 1 2




Warmia Królewska

Finał finałów oglądaliśmy wspólnie z fanami Barcelony. Pub posiadał dwie sale, obydwie z telewizorami. Jedną zajęliśmy my, dziesiątka kibiców Blancos, zaś drugą - oczywiście cules, tylko, że ich szacunkowo było dwa razy więcej. Kiedy doczekaliśmy wreszcie startu meczu, zapanowały ogromne emocje, zwłaszcza po bramce dla Mallorki. Zza ściany co chwilę słyszeliśmy cieszącą się grupę fanów Barcy, a my... byliśmy zirytowani, zdenerwowani i załamani. U nas 0:1, za ścianą 1:0... 2:0... 3:0 i okrzyki cules. W pewnym momencie - bramka! Gol dla Realu Madryt! Wszyscy niesieni radością poderwaliśmy się z miejsc. Jednak zdawaliśmy sobie sprawę, że musimy strzelić więcej. I doczekaliśmy się. Dwa gole z końcówki przyjęliśmy z euforią! Jak wpadło – nieistotne. Istotne, że wpadło. Ostatni gwizdek sędziego i głośne "campeones, campeones", "Eto'o, cabrón" i "Roberto Carlos" powędrowały w stronę pokoju obok. Jednak fani Barcy - co trzeba przyznać - zachowali się honorowo, gratulując nam sukcesu. Choć staliśmy na dwóch wrogich frontach, atmosfera tak naprawdę okazała się przyjacielska. Szybko opuściliśmy pub. Udaliśmy się w kierunku fontanny, olsztyńskiej La Cibeles - tam chwilę śpiewaliśmy, bawiliśmy się i celebrowaliśmy upragnione trofeum. W pewnym momencie zobaczyliśmy policjantów... którzy, uświadomiwszy sobie nasze pokojowe nastawienie, powiedzieli coś w stylu: "Bawcie się, tylko pamiętajcie, że monitorujemy wszystko. I gratulujemy sukcesu".

Matias

Oto kilka bardziej interesujących zdjęć z Olsztyna: 1 2 3




Zachód również kibicuje Realowi

Większość madridistas zjawiła się o godzinie 20:00 (lub tuż po), zaczęły się dyskusje piłkarskie (przeważała oczywiście jedna kwestia - czy Fabio Capello powinien pozostać ;)). O godzinie 20:45 zanotowaliśmy komplet, czyli 20 fanów Realu i jedna, mająca złudne nadzieje "putka". Piłkarze powitani zostali brawami i rozpoczął się mecz. Cisza, przerywana nielicznymi okrzykami i brawami, panowała aż do 67. minuty, kiedy to cała sala wręcz wybuchła. Później nieustanny doping, modlitwy i upragnione 3:1. Radość nie miała końca, jedynie sfrustrowany kibic Barcelony stronił od rozmów. Bardzo udane zielonogórskie spotkanie, za które dziękuję wszystkim przybyłym.

Choob

Oto dwa najbardziej interesujące zdjęcia z Zielonej Góry: 1 2



Specjalne podziękowania dla Luisa, który pomagał przy oprawie graficznej tego newsa.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!