Advertisement
Menu

Wtorkowe mecze Ligi Mistrzów

Spotkania w ramach 5. kolejki Champions League

GRUPA E
Real Madryt - Olympique Lyon 2:2
(Diarra 39’, van Nistelrooy 83’ - Carew 11’, Malouda 31’)

Mecz miał być wielkim rewanżem Królewskich za porażkę w pierwszej kolejce tych rozgrywek. Wydawało się, że podopieczni Fabio Capello wreszcie przełamią „kompleks Lyonu" i odniosą zwycięstwo, zwłaszcza, że grali na własnym stadionie.

Szybko jednak marzenia madridistas rozwiał John Carew, który pokonał Casillasa już w 11. minucie meczu. Gdy drugą bramkę dołożył Florent Malouda, pewnym było, że czeka nas „powtórka z rozrywki". Tymczasem domysły te odgonił Diarra, który jeszcze przed przerwą zdobył kontaktową bramkę. W 83. minucie do remisu doprowadził Ruud van Nistelrooy, który dobił świetne uderzenie głową Raula, po którym piłka odbiła się od słupka. Ten sam zawodnik mógł stać się bohaterem meczu, ale minutę przed końcem spotkania nie wykorzystał rzutu karnego. Szkoda, bowiem zwycięstwo było w zasięgu ręki...

Więcej o tym meczu TUTAJ.


Steaua Bukareszt - Dynamo Kijów 1:1
(Dica 69’ - Cernat 29’)

Obie drużyny zatraciły już szanse na awans z grupy, ale żadna z nich nie potraktowała tego spotkania rekreacyjnie. Dynamo Kijów, w tej edycji Champions League, nie zdobyło jeszcze ani punktu, tak więc aby myśleć o miejscu premiowanym awansem do Pucharu UEFA, warto było powalczyć na wyjeździe o wygraną. Zadanie było trudne, bo zawodnicy Steauy ani myśleli odpuścić.

I to właśnie gospodarze lepiej zaczęli ten mecz, mając przewagę w postaci własnego boiska, a przede wszystkim gorąco dopingujących swoją drużynę kibicach. Początkowe „hurra!" i szybkie akcje ze strony Steauy, w miarę upływu czasu słabły, przeplatały się z groźnymi atakami gości z Ukrainy. W 29. minucie, po dośrodkowaniu (a może jednak strzale?) z rzutu wolnego, wykonywanego przez Cernata, piłka minęła wszystkich zawodników w polu karnym i... wpadła do siatki!

Mistrz Rumunii dążył do strzelenia bramki, która wyrównałaby rezultat meczu. Podczas gdy piłkarze Steauy skupili się głównie na ataku, „przypadkiem" stracili gola. Sędzia go jednak nie uznał, dopatrując się faulu Klebera. Gospodarzy nic ta sytuacja nie nauczyła, gdyż dalej koncentrowali się na ofensywie. To się opłaciło! W 69. minucie dobrą akcję przeprowadził Dica - ograł obrońcę przed obrębem „szesnastki" i ładnym, technicznym strzałem pokonał Szowkowskija. Jeszcze w końcówce Szackich zdobył dla Dynama gola głową, ale znajdował się na pozycji spalonej i tej bramki arbiter także nie uznał.


GRUPA F
Celtic Glasgow - Manchester United 1:0
(Nakamura 81‘)

Mecz na szczycie grupy F. Po pierwsze, Celtic potrzebował punktów, by móc zatrzymać przewagę nad Benfiką, która podejmowała słabiutką Kopenhagę. Po drugie, Szkoci chcieli odegrać się przeciwnikowi za porażkę 2:3 w Manchesterze.

Mimo iż piłkarzom Gordona Strachana chęci nie brakowało, to zdecydowanie przeważali goście, którzy co chwilę zatrudniali Artura Boruca - polskiego golkipera sprawdzali tacy piłkarze jak Ronaldo czy Rooney, ale żaden z nich nie potrafił znaleźć na niego sposobu, z resztą często pudłując. Celtic nie zachwycał, podobnie jak Maciej Żurawski, któremu udało się jedynie dośrodkowanie do Thomasa Gravesena, który ostatecznie skierował piłkę minimalnie obok bramki.

Po przerwie na boisku pojawił się Jiri Jarosik, zmieniając właśnie polskiego napastnika. Gospodarze poczęli atakować odważniej. Co prawda zawodnicy Czerwonych Diabłów całkowicie nie zrezygnowali z ataków, ale na nic zdawały się ofensywne akcje Cristiano Ronaldo, przepełnione tuzinem tricków, ponieważ nic im nie wychodziło. W 80. minucie ok. 25 metra od bramki faulowany był Jarosik. Rzut wolny zdecydował się egzekwować Nakamura i uderzył przepięknie - piłka idealnie przeniosła się nad murem, kierując się w samo okienko bramki van der Sara. Piękny, precyzyjny strzał Japończyka. Po kilka minutach w podobnej sytuacji znalazł się Ronaldo, ale trafił w mur. W tej sytuacji rozległ się gwizdek sędziego, który zauważył zagranie ręką wybiegającego z muru Lennona i podyktował rzut karny. Była to 90 minuta meczu, a do piłki podszedł Saha. Jego strzał świetnie wybronił Artur Boruc, co uczyniło go bohaterem całego spotkania, zaraz obok Shunsuke Nakamury.


Benfica - FC Kopenhaga 3:1
(Léo 14’, Miccoli 16’, 37’ - Allbäck 89’)

Zarówno Benfica, jaki i Kopenhaga wygrały swoje ostatnie spotkania w Lidze Mistrzów, co sprawiło, iż były bardzo optymistycznie nastawione do tego meczu. Faworytem spotkania była jednak drużyna z Lizbony i toteż ona, już w 14. minucie, zdobyła prowadzenie - po składnej akcji gola zdobył Léo. Niecałe 120 sekund później, stratę piłki w środku boiska, stratą kolejnej bramki przypłacił jeden z zawodników z Danii. Portugalczycy dobrze rozegrali tę akcję, a zakończył ją Miccoli, strzałem z 15 metrów. Chwilę później mogło być już 3:0, ale po ładnym „lobie" Miccoliego, piłkę z linii bramkowej wybił jeden z obrońców. Ale co się odwlecze... Osiem minut przed przerwą, swoją drugą bramkę strzelił Miccoli, dobijając strzał z dystansu Nuno Gomesa.

W drugiej połowie widowisko straciło na tempie, ponieważ Benfica, pewna zwycięstwa, nie angażowała się specjalnie w akcje ofensywne, a jedynie broniła wyniku. Inaczej wyglądała sytuacja Kopenhagi, która walczyła o chociażby honorowe trafienie. Minutę przed końcem spotkania zdobył je Allbäck, po asyście Bergvolda.


GRUPA G
CSKA Moskwa - FC Porto 0:2
(Quaresma 2’, Lucho González 61’)

W grupie G jeszcze nikt nie może być pewnym awansu (każdy, poza Hamburgerem SV, który szansę na taką nagrodę już stracił), tak więc każdy punkt jest na wagę złota. O ile można było oczekiwać, że Arsenal zdobędzie komplet punktów w spotkaniu z HSV, o tyle zagadką było, jak potoczy się mecz w mroźnej Moskwie.

Już w 2. minucie ochotę do gry gospodarzom odebrał Quaresma, który po pięknym podaniu Lisandro, skutecznie zamknął dobrą akcję całego zespołu. Jeszcze w pierwszej połowie, wynik mógł być wyższy, ale świetny strzał Postigi obronił Akinfiejew. Gra była w miarę wyrównana, a Porto przewyższało rywala tylko strzeloną bramką.

Po godzinie gry wynik uległ zmianie, znów na korzyść Portugalczyków. Na skraju pola karnego czarował strzelec pierwszej bramki, Quaresma, dośrodkował wprost na głowę Lisandro, który strącił piłkę do środka, gdzie dopadł do niej Lucho, strzelając bez przyjęcia, nie do obrony. CSKA do końca spotkania atakowało, ale nie potrafili ani razu pokonać Brazylijskiego bramkarza Eltona.


Arsenal - HSV 3:1
(van Persie 52’, Eboué 83’, Baptista 88’ - van der Vaart 4’)

Niemcy nie przestraszyli się faworyzowanego przeciwnika i od samego początku przejęli inicjatywę meczu. Wszystkich zaskoczyła sytuacja z 4. minuty, kiedy to van der Vaart świetnie zgubił obrońców przed polem karnym, a następnie uderzył w samo okienko, czego zupełnie nie spodziewał się Lehmann. W dalszej części meczu poziom gry obu drużyn się wyrównał i oglądaliśmy na przemian akcje pod bramką Arsenalu i HSV. Najlepszą okazję na zdobycie gola miał Aleksander Hleb - Białorusin znakomicie zachował się w polu karnym, wypracował sobie sytuację do strzału ogrywając kilku obrońców, a następnie uderzył z miejsca w... poprzeczkę.

Po zmianie stron, władzę na boisku przejął Arsenal. Gospodarze zaczęli jeszcze groźniej atakować i bramka wisiała w powietrzu. W 52. minucie padło wyrównanie. Akcję rozpoczął Hleb, podając do Fabregasa. Ten obrócił się z piłką i zagrał długie podanie po ziemi do wychodzącego van Persiego, a Holender umieścił piłkę w siatce. Oblężenie bramki Wächtera trwało - w poprzeczkę, strzałem z dystansu, trafił Cesc Fabregas.

Po koniec spotkania piłkarze HSV stracili już ochotę na wieczną obronę i stracili dwie kolejne bramki. Najpierw świetną akcją popisał się Eboué, który szybkim zwodem minął obrońcę, wbiegł w pole karne i pokonał bramkarza strzałem z ostrego kąta. 5 minut później, londyńczycy dobili rywala jeszcze jednym golem, autorstwa zawodnika Realu Madryt, grającego w Arsenalu na wypożyczeniu, Julio Baptisty - po dośrodkowaniu Theo Walcotta, Brazylijczyk skierował piłkę głową do praktycznie pustej bramki.

GRUPA H
Lille - Anderlecht 2:2
(Odemwingie 28’, Fauvergue 47’ - Mpenza 38’, 48’)

Zespoł z Francji próbował od początku zdominować plac gry i to mu się udało. Co prawda obie drużyny dążyły przede wszystkim do strzelenia bramki, ale to gospodarze atakowali zdecydowanie groźniej i częściej. W 28. minucie piłkę przy linii końcowej boiska stracił Olivier Deschacht. Wykorzystał to Fauvergue, który „podholował" piłkę pod bramkę, wypatrzył Odemwingiego, a ten, uderzeniem bez przyjęcia, pokonał bramkarza Anderlechtu. Dokładnie 10 minut później do remisu doprowadził Mpenza, dając swojej drużynie nadzieje na korzystny wynik.

Niestety dla Belgów, po przerwie nadal dominowali piłkarze Lille. Już po niespełna dwóch minutach, w polu karnym strzelał Fauvergue, piłka odbiła się od obrońcy, ale Francuz w porę zareagował i dobił swój strzał, nie dając szans golkiperowi. Gospodarze cieszyli się z prowadzenia niecałe 60 sekund, bowiem w kolejnej akcji Anderlechtu, swoją drugą bramkę strzelił Mpenza. W końcówce nerwy puściły obrońcy Belgów, Van Damme’owi, który za niesportowe zachowanie został wyrzucony z boiska.

Remis nie odzwierciedla wydarzeń na boisku, bowiem to Lille było drużyną lepszą. Podobno statystyki nie kłamią - zespół z Francji oddał 21 strzałów, przy 7 strzałach gości. Anderlecht powinien cieszyć się z podziału punktów i swojego asa, Mpenzy.

AEK Ateny - AC Milan 1:0
(Júlio César 32’)

Spotkanie rozpoczęło się w zaskakująco szybki tempie - w ciągu kilkunastu minut, obie drużyny stworzyły kilka dogodnych sytuacji podbramkowych, które powinny zakończyć się golami. Najwięcej okazji marnowali piłkarze z Włoch. Trudno zliczyć tzw. 100% sytuacji, które mieli piłkarze Milanu. Winą obarczyć należy napastników, którzy z kilku metrów trafiali w bramkarza, który z resztą przy każdym strzale zachowywał się świetnie. Ciężar gry próbował wziąć na siebie Kaká, ale nawet genialny Brazylijczyk był bezsilny. Dość zaskakującym było, gdy w 32. minucie Júlio César, po dobrze wykonanym rzucie wolnym, wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Czy aby prowadzenie to było w pełni zasłużone?

W drugiej połowie statystykę strzałów podnieśli zawodnicy AEK, jakby chcieli za wszelką cenę pokazać, że zwycięstwo im się należy. Włosi grali sprawiali wrażenie zrezygnowanych, jakby nie wierzyli już w strzelenie bramki. Dobrym podsumowaniem może być w tym przypadku strzał Kaki z własnej połowy w końcówce spotkania, który dawał do zrozumienia „To nie ma sensu...".

AEK Ateny, mimo wszystko, sensacyjnie wygrywa z AC Milan i nadal walczy o awans z grupy. Wszystko wyjaśni się w następnej kolejce, kiedy to Grecy podejmować będą Anderlecht, natomiast Milan zagra z Lille.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!