Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Bananowy Madryt: Z wizytą w Valdebebas na dzień przed Klasykiem

Zapraszamy do lektury!

Budzę się, sprawdzam godzinę. Zegarek pokazuje 13.20. „O smerfowisko, gdzie popełniłem błąd?!”, pytam sam siebie w przypływie paniki. O 14.30, a więc za nieco ponad godzinę, rozpoczyna się konferencja prasowa Carlo Ancelottiego w Valdebebas, a ja właśnie obudziłem się w mojej ciemnej celi. Za wszelką cenę muszę dostać się na drugi koniec miasta, na kompletne odludzie nieopodal lotniska. Nie było czasu na filozoficzne rozmyślania i szukanie winnych. Nie było też porannej kawy i śniadania. Zaczeski bocznej na głowie również jeszcze nigdy nie ułożyłem tak szybko. O 13.30 byłem już w drodze na metro.

Jak się okazało, bardzo przydała mi się wizyta pod bramami Valdebebas niemal równo rok temu. Do dziś uważałem, że zmarnowałem wówczas cztery godziny z życia. Gdyby jednak nie tamta wyprawa, dziś raczej nie trafiłbym na miejsce. Miałem prześwity co do tego, jak tam dotrzeć, jednak dla pewności spytałem czterech osób o drogę. „Ja nie stąd, nie wiem”, odpowiadali, jakby zawarli przeciwko mnie spisek. Ostatecznie okazało się, że dobrze zapamiętałem trasę i w miasteczku sportowym zameldowałem się na styk. Mimo padającego deszczu, było mi już momentami gorąco.

Sam odbiór akredytacji na konferencję prasową i 15 minut otwartego dla mediów treningu dzień wcześniej był dość nietypowym przeżyciem. Czułem się, jakbym starał się o wejście do jakiegoś pilnie strzeżonego archiwum. Wchodzę w bramę numer 44 na Santiago Bernabéu. Tam mówię, po co przyszedłem. Pan ochroniarz prosi mnie o dowód osobisty, spisuje bardzo szczegółowo. Za chwilę dostaję przepustkę. Początkowo myślałem, że to już mój bilet do Valdebebas. Ale nie. To jedynie karta, która pozwalała przejść przez bramkę znajdującą się za kantorkiem. Gdyby tego było mało, przepustka działała jedynie w połączeniu z zostawieniem odcisku palca. Wtedy dopiero znalazłem się na recepcji centrum prasowego. Podaję znowu swoje dane, po czym każą mi czekać. Chwilę później w końcu dostałem to, na czym mi zależało.
Jeszcze chwilę dłużej bym pospał i byłaby niepotrzebna


Miasteczko sportowe Realu Madryt, jak już pisałem, znajduje się na kompletnym odludziu. Wysiadka na stacji metra Campo de las Naciones (jeszcze nie aż takie pustkowie, choć powoli zajeżdża peryferiami), a następnie około dwudziestominutowa piesza wędrówka z widokami niczym przez okno pociągu PKP w okolicach Włoszczowej. W końcu docieram. Pokazuję akredytację, po czym udaję się na konferencję.
W Madrycie można znaleźć ładniejsze widoki, poważnie

Choć Carlo Ancelottiego w spotkaniach z dziennikarzami widziałem już niejednokrotnie, przedmeczowe konferencje wyglądają trochę inaczej. Przynajmniej ta dzisiejsza. Sala konferencyjna jest nieco większa niż na Santiago Bernabéu, a krzesełka mniej wygodne. W powietrzu można było wyczuć większe podekscytowanie. Na telewizorach w sali wyświetlano bramki zawodników Realu Madryt z Klasyków w ostatnich latach. „Już idzie!”, powiedział jeden z ochroniarzy. W pomieszczeniu zapanowała niemal kompletna cisza, przerywana jedynie dźwiękami wytwarzanymi przez aparaty fotograficzne. Część twarzy na sali była już mi doskonale znana, jednak było też wielu dziennikarzy, których na oczy widziałem po raz pierwszy. Nic dziwnego, już jutro czeka nas El Clásico, więc i Grochów się budzi z przepicia.

Do pomieszczenia weszli kolejno: rzecznik prasowy Królewskich, Carlo Ancelotti (tym razem ubrany nie w garnitur, lecz w klubowy dres) i Łysy z Madrytu, który w trakcie konferencji bardzo ochodzo gawędził sobie z ochroną. O samym spotkaniu Carletto z żurnalistami nie będę się rozpisywał, ponieważ jego zapis znajdziecie na stronie.
Równowaga, jakość, cierpliwość

Gdy Carlo wraz z resztą pracowników działu prasowego opuścił salę, do treningu pozostawała jeszcze ponad godzina. Korzystając z okazji postanowiłem sobie urządzić spacer po instalacjach miasteczka sportowego. Valdebebas to prawdziwa oaza spokoju, niemalże klasztor. Dużo zieleni, ład, ale bez wielkiego przepychu. W celu zabicia czasu udałem się w stronę Estadio Alfredo Di Stéfano. Niestety, gdy byłem już prawie u celu podróży, pan ochroniarz z oddali kazał mi się zawrócić. Nie był jednak niemiły, szybko wytłumaczyłem mu, że nawet nie przeszło mi przez głowę podkładanie bomb. Tak czy inaczej, No se puede. No jak nie można, to nie. Trudno, będzie trzeba wybrać się na jakiś mecz Castilli.
Cisza i spokój
W sumie mogłem wziąć buty do gry w piłkę


Wróciłem więc do pokoju, w którym odbyła się konferencja. O godzinie 16.00 otworzono balkon, z którego rozpościerał się widok na trenujących zawodników Los Blancos. Wiadomo, że dziennikarze raczej nie byli w stanie zobaczyć niczego, co w bezpośredni sposób mogłoby zdemaskować plany Ancelottiego na jutrzejszy pojedynek. Niemniej przyjemnie było sobie popatrzeć na grę w dziadka w wykonaniu graczy Realu Madryt. To, co najbardziej zwróciło moją uwagę, to fakt, iż piłkarze wydawali się kompletnie rozluźnieni. Jak gdyby jutro nie mierzyli się z Barceloną, a przykładowo z Elche czy Córdobą. Co chwilę głośne śmiechy czy wygłupy, jak chociażby stający na rękach Sergio Ramos. Szczerze mówiąc, jakoś pozytywnie mnie to nastraja przed potyczką z Katalończykami. Widać, przynajmniej na pierwszy rzut oka, że atmosfera w zespole jest pozytywna. Po kwadransie wszyscy w uprzejmy sposób zostali przepędzeni z balkonu. Pośpieszanie również było bardzo uprzejme. Wygonili mnie na deszcz.


Co prawda anioły płakały dziś nad Madrytem, jednak nie oznaczało to końca atrakcji. Za nieco ponad godzinę miałem już bowiem być na Vallecas, czyli znowu czekała mnie podróż z jednego końca miasta na drugi. Na miejscu miałem obejrzeć starcie Rayo z Málagą. Czas oczywiście strasznie gonił. Choć z Leonardo Di Caprio poza urodą mam raczej niewiele wspólnego, czułem się jak trzeźwa wersja Wilka z Wall Street obskakując w pośpiechu kolejne wydarzenie wagi państwowej. Tym razem się spóźniłem. Na szczęście jedynie pięć minut. Szybki energetyk, wejście na pożyczonym karnecie na stadion i Vamos!.

Jak zwykle było przyjemnie. Trochę może głupio się przyznawać, ale, mimo że Rayo z Realem się nie znosi, naprawdę zacząłem im gorąco kibicować. W Polsce zresztą już dawno ochrzczono mnie przerzutem za jednoczesną sympatię do Arki Gdynia, Zawiszy Bydgoszcz i Legii Warszawa. Nazwijcie mnie Januszem. Nie obrażę się, w końcu to moje imię. Tak czy inaczej, derby z Rayo tuż tuż, więc mały rekonesans na Vallecas na pewno nie zaszkodzi. A że już pewnie mi tak zostanie? Bywa.
Jedni Bueno pogardzili, inni śpiewają na jego cześć

To była pracowita sobota, kolejna z tych, które lubię najbardziej. Jedni na Erasmusa jadą zwiedzać kluby nocne, inni kluby piłkarskie. Jak kto woli. Mi na pewno bardziej odpowiada opcja numer dwa. Na dzisiaj się z wami żegnam, jak zwykle bardzo czule. Do usłyszenia niebawem!

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!