Advertisement
Menu
/ Airwolf

Nadjeżdża artyleria, czyli: przed meczem z Arsenalem

Wraca Liga Mistrzów

Copa del Rey, na które to trofeum tak bardzo liczyli kibice Królewskich, jest już nie do zdobycia. Walka o Mistrzostwo Hiszpanii 2006 stała się ostatnio ciekawsza, ale przewaga Barcelony i tak jest znaczna. Może więc należy się skupić na walce o Champions League?

Na pierwszą przeszkodę Realu Madryt w tegorocznej drodze po Puchar Mistrzów los wybrał nam drużynę nie zaliczającą się może obecnie do absolutnej światowej czołówki ani nie prezentującą wyśmienitej formy (o czym później), ale mimo wszystko zaliczającą się do najlepszej i najstarszej futbolowej arystokracji – rodowód Arsenal Football Club sięga dwóch wieków wstecz, kiedy to grupa robotników z fabryki zbrojeniowej w południowolondyńskim Woolwich pod wodzą Szkota, Davida Danskina, założyła drużynę pod nazwą Dial Square. Wśród wspomnianych założycieli znalazł się też Fred Beardsley, były golkiper Nottingham Forest, dzięki któremu później nowopowstała drużyna przyjęła czerwone barwy. Był rok 1886.

11 grudnia tegoż roku Dial Square rozegrali swój pierwszy mecz, w którym pokonali Eastern Wanderers stosunkiem 6 do 0, a dwa tygodnie później, w Boże Narodzenie, przemianowali się na Royal Arsenal. Od tej chwili wciąż amatorscy przyszli przeciwnicy Królewskich zaczęli błąkać się po różnych boiskach, ale i zarazem wyrywać lokalne turnieje, a także… zadebiutowali w najstarszych klubowych rozgrywkach świata – Football Association Challenge Cup, gdzie jednak nie sprostali zawodowcom z północnego Londynu. Nie było rady, do grona profesjonalistów, już pod nazwą Woolwich Arsenal, dołączyli i nasi znajomi. Spotkali się za to co prawda z ostracyzmem drużyn biorących udział w rozgrywkach amatorskich, ale nie minęło dużo czasu, a w 1893 zaproszono ich do dołączenia do Football League, początkowo tylko do Second Division, ale za to w doborowym towarzystwie Liverpoolu i Newcastle. Awans do First Division wywalczył Arsenal w roku 1904. Następnie otarł się o bankructwo, przed którym uratował go biznesmen, Sir Henry Norris (pokrewieństwa z Chuckiem nie stwierdzono). Planował on połączenie Arsenalu z Fulham, ale ruch ten zablokowały władze ligi.

Kolejne przełomowe lata w historii klubu to 1913 i 1914 – wtedy Arsenal wyrzucił z nazwy człon Woolwich, przeniósł się na nowy stadion i… spadł do drugiej ligi, z której wydostał się już po Wielkiej Wojnie, w dość kontrowersyjnych okolicznościach – gdy poszerzano ligę o dwa zespoły, jej zarząd postanowił uratować przed spadkiem przedostatnią w First Division Chelsea, a awansem uraczyć zaledwie piątych Kanonierów (na wyższych nie premiowanych awansem miejscach w SD uplasowały się Barnsley i Wolverhampton). Wielokrotnie podejrzewano więc, iż Norris klasycznie dał… w łapę. Dowodów nigdy nie znaleziono, ale Norris musiał opuścić klub w 1929, gdy Football Association udowodniła mu finansowe machlojki. Zostawił drużynę w dobrym stanie, unowocześnioną przez byłego menedżera Huddersfield Town, Herberta Chapmana. Od tamtego czasu Arsenal nigdy nie spadł z najwyższej ligi. Warto też wspomnieć, iż rekordowy transfer w roku 1929 był dziełem właśnie Arsenalu. David Jack przyszedł z Bolton Wanderers za oszołamiającą sumę… dziesięciu tysięcy funtów.

W 1930, trzy lata po niezwykle pechowo przegranym finale FA Cup z Cardiff City, Arsenal znów zagrał w finale. Tym razem Kanonierzy nie dali szans Huddersfield Town i gładko zdobyli swoje pierwsze poważne trofeum, będące zaledwie jednym z wielu w nadchodzącej „złotej dekadzie" – do roku 1939 Arsenal pięciokrotnie wygrał ligę i okrasił to drugim FA Cup.

Wraz z wybuchem II wojny światowej rozgrywki ligowe na Wyspach zawieszono, a stadion Arsenalu przeznaczono do roli bazy balonów zaporowych. Niemniej jednak wciąż rozgrywano na nim nieoficjalne spotkania, w których ochoczo brali udział żołnierze wojsk obrony przeciwlotniczej. Nie położył temu kresu nawet wybuch bomby lotniczej na trybunach. Zniszczony obiekt nie mógł jednak służyć jako miejsce rozgrywania profesjonalnych meczów w ramach regularnych rozgrywek, dlatego też po ich wznowieniu gościny kanonierom udzielił Tottenham Hotspur na stadionie White Hart Lane.

Po kilku owocnych latach powojennych gwiazda Arsenalu zaczęła przygasać, a klub nie wzbogacił się o żadne trofeum aż do 1970 roku, kiedy to udało się zdobyć (po uprzednim zajęciu 4. miejsca w lidze) Puchar Miast Targowych, pokonując u siebie 3:0 Anderlecht, który w pierwszym meczu wygrał 3:1. W międzyczasie klub odnotował najniższą pozycję w tabeli na koniec sezonu ligowego od czasu otrzymania awansu – zaledwie czternastą.

Już rok później Kanonierzy nałożyli na skronie podwójną koronę, najpierw wygrywając ligę w ostatniej kolejce, pokonując 1:0 wielkich rywali, tak gościnny niegdyś Tottenham Hotspur, a pięć dni później zwyciężając Liverpool FC 2:1 na Wembley w finale Pucharu Anglii. Po tym wielkim sukcesie znów przyszły lata chude, którym kres położył dopiero Terry Neill, były menedżer… Hotspur. Zdobył on co prawda tylko jeden raz FA Cup, ale za to dwukrotnie doprowadził ekipę do finału tych rozgrywek, a raz – do finału Pucharu Zdobywców Pucharów.

W 1986 roku menedżerem Kanonierów mianowany został George Graham, były piłkarz londyńskiego klubu. Była to doskonała decyzja zarządu – Graham rozpoczął dosłownie nową erę w historii drużyny, przez blisko dziewięć lat swoich rządów, mając w składzie takie legendy angielskiej piłki jak Tony Adams, Paul Merson czy Ian Wright, doprowadził swoją ekipę do dwóch mistrzostwa Anglii, jednego Pucharu Anglii, dwóch Pucharów Ligi i jednego Pucharu Zdobywców Pucharów. Nie da się jednak ukryć, że Graham nie był menedżerem idealnym – odniósł z Arsenalem kilka porażających przegranych, a odszedł z klubu w niesławie, gdy odkryto, iż przyjął od norweskiego agenta Rune Haugego nielegalne honorarium w wysokości ponad czterystu tysięcy funtów za transfer Duńczyka Johna Jensena.

W sezonie 1995/96 Kanonierów prowadził Bruce Rioch, który sprowadził na Highbury Latającego Holendra Dennisa Bergkampa z mediolańskiego Interu. Zapłacił zań 7,5 miliona funtów, sumę rekordową jeśli chodzi o transfery na Wyspach. Miejsce Riocha zajął najpierw (na ledwie miesiąc) Stewart Houston, a następnie trener drużyn młodzieżowych Pat Rice. Ten utrzymał stanowisko przez kilka meczów, ustępując miejsca przybyłej z Francji legendzie Highbury, jednemu z najsłynniejszych wciąż pracujących trenerów… Arsene’owi Wengerowi.

Ten, stawiając na swoich rodaków (Anelka, Petit, Vieira, później też Henry, Pirès i inni), przebudował drużynę i radykalnie poprawił jej styl i wyniki. Skutkiem tego już w drugim sezonie pracy w Londynie stał się pierwszym nieangielskim menedżerem, który doprowadził swoją drużynę do mistrzostwa Anglii. Nie da się ukryć, że i pod wodzą Wengera The Gunners cierpieli nie raz i nie dwa z powodu kryzysów formy, niskich miejsc w tabeli ligowej, a przede wszystkim z powodu braku sukcesów na arenie międzynarodowej, niemniej jednak można zaprzeczyć, iż Francuz wprowadził na Highbury zupełnie nową jakość, czego oznaką była nie tak dawna rekordowa passa meczów bez porażki.

W tegorocznej Lidze Mistrzów Arsenal FC trafił do grupy B, gdzie za przeciwników miał Ajax Amsterdam, Spartę Praga oraz FC Thun. W pierwszym meczu, z debiutantem FC Thun, Kanonierzy połowę spotkania grali w osłabieniu i pachniało nie lada sensacją, gdyż po 90 minutach było 1:1. Gola na wagę 3 punktów strzelił w doliczonym czasie gry weteran Dennis Bergkamp, który pojawił się na boisku 15 minut przed końcem spotkania. Taki sam wynik Arsenal zdołał uzyskać w Amsterdamie. Oba mecze ze Spartą Arsenal wygrał dość pewnie, 2:0 oraz 3:0. Znów przyszło im się „męczyć" w meczu z FC Thun i ostatecznie zdołali strzelić Szwajcarom tylko jedną bramkę z rzutu karnego, podyktowanego po faulu na Robinie van Persiem. The Gunners nie udało się wygrać ostatniego meczu. Na koniec fazy grupowej bezbramkowo zremisowali z Ajaksem. Rzutu karnego nie wykorzystał wtedy Henry. Arsenal z 16 punktami wyszedł z grupy B na pierwszym miejscu, mając pięciopunktową przewagę nad drugim AFC Ajax.

W ligowej tabeli podopieczni Wengera zajmują obecnie 5. pozycję. Wyżej od nich plasują się zespoły Tottenhamu, Liverpoolu, Manchesteru United oraz Chelsea, do której piłkarze Arsenalu mają stratę aż 25 punktów. Forma Kanonierów jest bardzo nierówna. 14 stycznia potrafili rozgromić Middlesbrough 7:0, by w następnych kolejkach przegrać z Evertonem oraz West Ham United. Komplet punktów piłkarzom Arsenalu udało się wywieść z Birmingham, a po meczu z Boltonem na konto Kanonierów wpłynął zaledwie punkt. W ostatnim meczu Arsenal przegrał z Liverpoolem 1:0.

Arsène Wenger dysponuje obecnie bardzo młodą, utalentowaną drużyną z kilkoma bardzo doświadczonymi graczami. Do tych m.in. zalicza się 33-letni lewoskrzydłowy Robert Pirès, który od kilku lat jest kluczowym zawodnikiem Arsenalu i tylko w tym sezonie zdobył już 8 bramek. Nie mniej ważnym ogniwem w drużynie jest wspominany już Bergkamp, co prawda już nie tak wyśmienity napastnik jak niegdyś (wieku nie da się oszukać), ale wciąż żywa legenda.

Bramki The Gunners bronić będzie jeden z najlepszych niemieckich bramkarzy, na szczęście dla nas bardzo nierówny i chimeryczny Jens Lehmann zakupiony z Borussi Dortmund w 2003 roku, kiedy miał zastąpić w bramce Davida Seamana.

Przed obecnym sezonem zespół Kanonierów opuścił kluczowy zawodnik, Patrick Vieira. Jak pamiętamy, Real Madryt próbował ściągnąć francuskiego pomocnika do Madrytu, ale ten jednoznacznie odpowiedział, że „jego serce bije dla Arsenalu". Jakże przewrotne jest życie piłkarza… Kilka miesięcy po tej deklaracji Patrick został zawodnikiem Juventusu Turyn po dziewięciu latach spędzonych na Highbury. Kibice The Gunners naturalnie zamartwiali się, kto zapełni lukę po Vieirze. Być może już znamy odpowiedź, jako że następcą okazać się może kataloński geniusz, diamencik wyjęty przez Wengera ze szkółki piłkarskiej FC Barcelona, Francesc Fabregas. Urodzony w 1987 roku pomocnik typowany swego czasu w Barcelonie na następcę Josepa Guardioli nie gra jeszcze co prawda na prawdziwie światowym poziomie, ale jego postępy da się zauważyć gołym okiem.

We wtorkowym spotkaniu najcięższą pracę będą musieli wykonywać nasi obrońcy. Wszystko ze względu na Thierry’ego Henry’ego – jednego z najlepszych, jeżeli nie najlepszego, napastnika świata, który we wrześniu tego roku pobił rekord Iana Wrighta, zdobywcy 185 goli dla Kanonierów, a następnie przekroczył liczbę 200 (!) bramek strzelonych dla swojego klubu. Do Londynu Thierry przybył w sierpniu 1999 roku z Juventusu Turyn, w którym po prostu się nie sprawdził. O jego transfer najbardziej zabiegał właśnie Arsène Wenger, który znał go bardzo dobrze jeszcze z AS Monaco, gdzie wychował młodego wtedy Henry’ego na rasowego napastnika. Dziś śmiało można rzec, iż sprowadzenia Thierry’ego na Highbury również było przełomem w historii Arsenalu. Sam Henry jest przymierzany do czołowych europejskich drużyn od wielu lat, ale póki co nie zanosi się na to, by opuścił swój obecny klub.

Francuz znakomicie rozumie się z José Antonio Reyesem. Hiszpan przez długi czas nie mógł się zaaklimatyzować w Londynie, spekulowało się o powrocie do ojczyzny, może do Realu Madryt, ale Królewscy nie wykazali zainteresowania zawodnikiem, który mówił, iż chciałby grać w ich barwach i Reyes ostatecznie został w Anglii, czego chyba żaden kibic Kanonierów tego nie żałuje. To on najczęściej dogrywa do Henry’ego, który precyzyjne podania zamienia na bramki. Sam Reyes zdobył dotychczas cztery gole.

W zimowym okienku transferowym Kanonierzy znacząco się wzmocnili. Pierwszym nabytkiem stał się francuski pomocnik Abou Diaby z Auxerre, mistrz Europy z młodzieżową reprezentacją w 2005 roku. Drugim był Emmanuel Adebayor, jak Henry były zawodnik Monaco, który poprowadził reprezentację swojego kraju do finałów Mistrzostw Świata 2006, zostając przy tym najskuteczniejszym zawodnikiem strefy afrykańskiej. Gdy Togo odpadło z rywalizacji o Puchar Narodów Afryki, Adebayor po trzech dniach zadebiutował w barwach Arsenalu w meczu z Birmingham. Rosły napastnik w 21. minucie trafił do bramki przeciwnika. Oprócz tej dwójki Arsenal wzbogacił się o jeden z największych talentów ligi angielskiej. Theo Walcott, bo o nim mowa, w marcu skończy dopiero 17 lat, a już świetnymi występami w Southampton zwrócił swoją uwagę m.in. Chelsea, Tottenhamu i właśnie Arsenalu. Młody zawodnik wybrał właśnie Kanonierów, którzy zapłacili zań wstępnie 5 mln funtów.

Mimo tego Wenger mieć będzie nie lada kłopot ze skompletowaniem składu – z powodu kontuzji do Madrytu nie przyjadą prawdopodobnie: van Persie (kontuzja palca), Bergkamp (uraz łydki), Gaël Clichy (kontuzja stopy), Sol Campbell (kontuzja kostki), Pascal Cygan (zerwane ścięgno podkolanowe), Lauren (kontuzja kolana), Kerrea Gilbert (kłopoty z grzbietem). Zabraknie też wyśmienitego obrońcy Ashleya Cole'a. Lekiem na całe zło może okazać się Aleksandr Hleb. Wielu zapewne kojarzy go z gry w Bundeslidze, w barwach VfB Stuttgart, gdzie imponował wyszkoleniem technicznym, świetnym przeglądem pola i znakomitymi ostatnimi podaniami. Zrozumiałe było więc zainteresowanie młodym rozgrywającym ze strony Arsenalu, który kupił go minionego lata za 18 milionów dolarów. Hleb swoją pierwszą bramkę dla Kanonierów strzelił w drugiej minucie pierwszego meczu, wobec czego wszyscy tym bardziej wiązali w nim wielkie nadzieje, lecz Alex nie do końca zaaklimatyzował się w Londynie i mimo wielkiego potencjału nie grał tak jak w poprzednim sezonie. Do dziś rzadko dostaje szanse od trenera. Być może w meczu z Realem Madryt dostanie kolejną?

Arsenal w tym sezonie nie gra na miarę oczekiwań, wręcz zawodzi. Piłkarze Realu Madryt, pomimo słabej dyspozycji w końcówce poprzedniego roku, ten zaczęli znakomicie. Ostatnie mecze w wykonaniu Królewskich wprawiają kibiców w euforię i… niedowierzanie. Szokiem była klęska w spotkaniu przeciwko imiennikowi z Saragossy w Copa del Rey, która przerwała passę dziewięciu nieprzegranych meczów w 2006 roku. Wszelkie wątpliwości dotyczące gry Blancos piłkarze rozwiewają jednak nader skutecznie. W rewanżu to oni byli górą, wygrywając bezdyskusyjnie 4:0. Do awansu zabrakło jedynie jednego gola… Mimo tego naszym piłkarzom należą się gromkie brawa, gdyż odpadli z honorem. Nastroje jeszcze bardziej poprawił mecz przeciwko Deportivo Alavés, którego kibicom Realu Madryt nie trzeba chyba przypominać. A jeśli trzeba, to prosimy bardzo.

W naszej drużynie sytuacja zdrowotna wygląda niepomiernie lepiej: po kontuzji powrócił Raúl, była też szansa na wyzdrowienie Diego Lopez, a zabraknie jedynie Pablo Garcii. Czy więc López Caro będzie się musiał zmierzyć z problemami bogactwa? Bardzo możliwe, a zwłaszcza w linii pomocy, do której wraca wypoczęty Zidane.

Reakcje na wynik losowania były różne. Z obrotu spraw najbardziej ucieszył się David Beckham. „Od ponad dwóch lat gram w Realu Madryt a jeszcze nie miałem okazji przyjechać z moim zespołem do Anglii chociaż zawsze tego chciałem. Jestem podekscytowany faktem wylosowania Arsenalu", powiedział Anglik tuż po losowaniu. Podobnego zdania był jego rodak, Jonathan Woodgate: „Myślałem o tym, aby pojawiła się okazja na powrót do Anglii, chciałem tam zagrać. I nadarza się ku temu dobra okazja w Lidze Mistrzów. Jestem zadowolony." Radości nie krył także Sergio Ramos, który będzie miał okazję spotkać przyjaciela z Sewilli, José Antonio Reyesa.

Inaczej podchodził do tego trener Arsenalu, Arsène Wenger. „Najchętniej zmierzylibyśmy się z nimi w znacznie dalszym etapie rozgrywek, ale nie mamy żadnego wyboru, to nie my decydujemy o tym z kim i kiedy grać. Czeka nas ciężki ale jednocześnie bardzo emocjonujący dwumecz" – stwierdził Francuz.

Emilio Butragueńo ocenił zaś: „Trafił nam się trudny przeciwnik, zwłaszcza dlatego, że pierwszy mecz gramy u siebie. Arsenal to bardzo silna drużyna, Thierry Henry jest moim zdaniem jednym z najlepszych piłkarzy świata, a Arsène Wenger to wyśmienity trener. Kanonierzy prezentują świetny futbol i będziemy musieli się namęczyć, by ich pokonać. To będą piękne mecze, w których zagra wiele gwiazd. Między innymi José Antonio Reyes, który będzie chciał w ojczyźnie pokazać, co umie."

Składy potwierdzone:


Sędziował będzie pan Stefano Farina z Włoch.

Na zdjęciach od góry: Ian Wright, George Graham, Francesc Fabregas, Thierry Henry i Aleksandr Hleb



W trakcie meczu tradycyjnie zapraszamy na relację live oraz na kanał irc #realmadrid w sieci Polnet. Przypominamy również o Typowaniu oraz naszej relacji WAP - wap.realmadrid.pl



Ci, którzy nie mają w domu telewizora lub z innego powodu nie będą mogli oglądać bezpośredniej transmisji w TVP1 lub Polsat Sport, mogą zobaczyć Królewskich w akcji na następujących stacjach internetowych:

PPLIVE:
DragonTV, Star Sports (angielski komentarz), ATV

PPSTREAM:
DragonTV, ATV

SOPCAST:
DragonTV

TVANTS:
DragonTV, ATV

W przypadku jakichkolwiek problemów tradycyjnie zapraszam do zapoznania się ze stosownymi poradnikami w dziale Teksty (#1, #2, #3)

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!