Advertisement
Menu
/ realmadrid.com, fcbarcelona.com, marca.com, inne

Gran Derby, czyli Święta Wojna po raz 151.

Sobota, 19.11.2005, Estadio Santiago Bernabéu

Sobota, 19.11.2005, Estadio Santiago Bernabéu

„FC Barcelona, més que un club” – z nieskrywaną chlubą i patosem powtarzają te słowa kibice Dumy Katalonii. „Real Madrid, la leyenda blanca” nie mniej patetycznym tonem ripostują fani dziewięciokrotnie najlepszego klubu Starego Kontynentu. I ani jedni ani drudzy w pewnym sensie nie są nawet bliscy prawdy. Bo Real Madryt i FC Barcelona to niezwykła, jedyna w swoim rodzaju para, żywe okazy tego, co w futbolu największe i najwspanialsze, rywale, jakich w Europie nie ma nigdzie indziej, a i na świecie jedynie historia współzawodnictwa Club Atlético River Plate i Club Atlético Boca Juniors ze stolicy Argentyny może się równać z legendarnymi animozjami dwóch iberyjskich drużyn, które łącznie 46 razy triumfowały w lidze hiszpańskiej.

O historii słów bardzo wiele

O ile jednak rywalizacja River i Boca ma korzenie natury, ujmijmy to, tradycyjnej (jak to zwykle między klubami z jednego miasta bywa, choć nie należy pomijać faktu, iż River było ulubionym klubem najbogatszych w Buenos Aires, Boca zaś – najciężej pracujących), o tyle w przypadku wrogości, bo takie słowo nie będzie tu przesadne, Realu i Barçy wcale nie trudniejsze od wymienienia stojących za nią czynników jest wymienienie tego, co nigdy na nią nie wpłynęło. Tu zaliczyć by można na przykład animozje między klubami z jednego miasta, bo Madryt dzieli od Barcelony ponad 600 kilometrów. W pierwszej zaś grupie, kości i kosteczek tworzących cały już szkielet niezgody, znalazły się wszystkie możliwe faktory, z politycznymi na czele, rozpoczynając i nieustannie rozwijając wiecznotrwałą Świętą Wojnę Futbolową.

Polityczne tło wrogości Wielkich z Madrytu i Barcelony streścić można jednym słowem: Franco. Francisco Paulino Hermenegildo Teódulo Franco y Bahamonde Salgado Pardo, oficjalnie tytułujący się Caudillo de Espańa por la gracia de Dios (Wódz Hiszpani z łaski Boga), półoficjalnie zaś lubiący miano Wodza Antykomunistycznej Krucjaty. Bo też i był urodzony w El Ferrol dyktator zagorzałym antykomunistą (dzięki czemu na Półwyspie Iberyjskim nie powstało totalitarne państwo bolszewickie, a Hiszpania po II wojnie światowej nadal uznawała Polski Rząd na Uchodźstwie, nie zaś rząd PRL-owski za legalny rząd Polski) i nader zręcznym na arenie międzynarodowej politykiem (udało mu się uniknąć wplątania Hiszpanii w wojnę światową), ale zarazem faszystą i skrajnym nacjonalistą, a w czasie hiszpańskiej wojny domowej, która wyniosła go na sam szczyt, dopuścił się niejednej zbrodni. Po zakończeniu krwawego konfliktu stworzył autorytarny system rządów, którego podstawami była radykalna religijność i równie radykalny nacjonalizm. Nacjonalizm, w myśl którego prawdziwie hiszpańskie było to, co kastylijskie, zaś wszelkie przejawy narodowościowej odrębności tłumić należało w zarodku.

I tłumiono. Z pełną bezwzględnością, nie oglądając się na nic, co odwoływałoby się do humanitaryzmu, litości, czy najzwyklejszej nawet przyzwoitości. Tak Katalończycy, jak i Baskowie stali się celem podobnych praktyk wynarodowieniowych, co Polacy pod rosyjskim i pruskim zaborem. Jeżeli na przykład w jakimkolwiek miejscu publicznym wywieszona została Ikurrińa, baskijska flaga, odpowiedzialnym za to groziło nawet do sześciu lat więzienia. Również w Katalonii represje za kultywowanie lokalnej kultury, języka były niezwykle surowe. Nie znaczy to oczywiście, że Francisco Franco był pierwszym, który postanowił pozbawić Katalończyków ich tożsamości narodowej, bo działania do tego zmierzające trwały ze znacznym nasileniem już od XVII wieku i już wówczas nad Morzem Śródziemnym nienawiść wobec madryckich władców osiągnęła niebezpiecznie wysoki poziom, wielokrotnie znajdując ujście w antymadryckich powstaniach – zawsze krwawo tłumionych i wywołujących kolejne, retorsyjne represje. Niemniej jednak to właśnie Franco i frankistowska dyktatura, nie zaś król i monarchia są najbardziej znienawidzone przez Katalończyków, z tego samego powodu, dla którego u nas bardziej od carycy Katarzyny nienawidzi się Józefa Stalina – ten drugi jest nam najzwyczajniej bliższy czasowo. A ponadto w czasach Carlosa III nie istniała jeszcze FC Barcelona.

Tę, pod nazwą Barcelona Football Club, założył 29 listopada 1899 roku Szwajcar, Hans Gamper. I już niespełna trzy lata później klub ze stolicy Katalonii spotkał się z młodszym o 28 miesięcy klubem z Madrytu, wówczas jeszcze nawet nie marzącym o godności klubu królewskiego, pokonując go trzema golami wobec jednego. Takie skromniutkie, zupełnie amatorskie były początki najbardziej fascynującego antagonizmu w historii światowego sportu. I skromniutkimi pozostawały jeszcze długie lata, w czasie których rozegrano nawet kilka towarzyskich „Wielkich Derbów”. I choć już w 1925, jako karę za wygwizdanie przez katalońskich kibiców hiszpańskiego hymnu, zamknięto ówczesny stadion FCB, Les Corts, a Hansa Gampera zmuszono do ustąpienia ze stanowiska prezesa, to wielkoformatowa rywalizacja rozpoczęła się na dobrą sprawę w roku 1929 – wtedy narodziła się La Liga, wtedy rozpoczęła się taka rywalizacja, jaką znamy i wtedy bezpośrednimi antagonistami stawać się zaczęły dwa kluby, które zmierzą się ze sobą w tę sobotę.

Niedługo później wybucha wojna domowa. Wbrew powszechnemu przekonaniu, oba wielkie kluby, FC Barcelona i Real Madryt, przetrwały ją w taki sam, ocierający się o cud sposób. Pierwszy traci prezesa – Josep Suńol został zamordowany przez frankistów – drugi zaś kilkunastu działaczy i piłkarzy. Oba też tracą swe stadiony, gdyż obiekt Barcelony został ciężko uszkodzony podczas bombardowania, madryckie zaś zamieniono w więzienie. A po wojnie... Po wojnie Realowi Madryt w podniesieniu się po wojennych tragediach pomógł właśnie Francisco Franco, doprowadzając tym samym do przyczepienia klubowi etykietki klubu elit rządzących, która to etykietka, łatka jak kto woli, ciąży Blancos do dziś, choć obecny premier kibicuje Barcelonie.

Ten klub za czasów frankistowskiej dyktatury przeżywał ciężkie, ale też niezwykle piękne chwile. Dla gnębionych Katalończyków stał się nienaruszalną, monumentalną ostoją ich gnębionej tożsamości narodowej. I nic tu nie zmieniła odgórnie narzucona zmiana nazwy klubu na kastylijskie Club de Fútbol Barcelona. Dumni Katalończycy nie poddali się i sprawili, iż lata 50., będące zarazem okresem absolutnej dominacji Realu Madryt na arenie europejskiej, stały się jedną z najlepszych dekad (tych nie było w gruncie rzeczy tak dużo, wszystkiego jedenaście) w dziejach klubu, zdobywając cztery tytuły mistrzowskie (wliczając sezon 1959/60), pięć Pucharów Króla, Puchar Miast Targowych i kilka innych trofeów.

Dobre złego początki jednakże okazały się dla Barcelony, gdyż po latach tłustych nastały lata nader chude, a Caudillo nie zamierzał znienawidzonego klubu „dokarmiać”. Przeciwnie – wciąż na jego rozkaz spotykały różne drobne i całkiem poważne złośliwości, które nie pozwalały też zapomnieć o najbardziej chyba haniebnym incydencie w całej historii madrycko-barcelońskiej rywalizacji, kiedy to, jeszcze w 1943, frankistowscy milicjanci zastraszyli w szatni piłkarzy FCB, zmuszając ich do przegrania meczu. Również w europejskich pucharach nie obyło się bez wielkich kontrowersji – w listopadzie 1960, gdy Madryt i Barcelona starły się w Pucharze Mistrzów, angielski arbiter Leafe anulował cztery (cztery!) gole zdobyte przez Real i nie przyznał Królewskim oczywistego, według ówczesnych obserwatorów, rzutu karnego.

Barcelona odzyskała siły w 1973 roku – wtedy to piłkarzem Barcelony został Johann Cruyff, o którym najwybitniejszy holenderski trener, ówczesny szkoleniowiec Barcelony, nieżyjący już Rinus Michels, powiedział co prawda, iż „był geniuszem, który z sobie tylko wiadomych powodów nie wykorzystał do końca swojego wielkiego potencjału. Nie nadawał się na lidera drużyny. Bał się odpowiedzialności. Popisy indywidualne zbyt często przedkładał ponad dobro drużyny”, ale cóż z tego, skoro, niezależnie od wszystkich swych przywar, Cruyff wielkim piłkarzem był? Na tyle wielkim, że doprowadził Dumę Katalonii, grającą już pod pierwotną nazwą, FC Barcelona, do pierwszego od czternastu lat mistrzostwa, znacznie się przy tym przyczyniając do pokonania po drodze Realu Madryt aż 5:0 na Bernabéu. Gdy dwa lata później po kilu zawałach serca zmarł generał Franco, na stadionie Barçy znów załopotały katalońskie flagi. Bilans triumfów obu klubów za czasów frankistowskiej dyktatury kształtuje się następująco: mistrzostwa 14-8 na korzyść Realu, Puchary Króla 9-6 na korzyść Barcelony.

W 1978 ster klubu objął i utrzymał przez 22 lata Josep Lluis Nuńez, który ściągnął do odzyskującej radość życia i względną niezależność po mrocznych czasach frankistowskich Katalonii takich supergwiazdorów, jak choćby Maradona, Schuster czy Lineker, a także... Johanna Cruyffa, tym razem w roli trenera. I była to wspaniała decyzja, bo to właśnie ten legendarny Holender doprowadził FCB do jedynego triumfu w Pucharze Europy. Stało się to w 1992 roku, a Cruyff pozostał w klubie jeszcze cztery lata, zdobywając cztery tytuły mistrza kraju z rzędu.

I tak oto doszliśmy do czasów współczesnych. Szczegółową historię rozegranych w ostatnim dziesięcioleciu w Madrycie Gran Derby przeczytać możecie tutaj, przejdźmy więc od razu do najbliższego, sobotniego meczu.

Przetrzebieni

Pierwsze z przynajmniej dwóch spotkań Realu z Barceloną w tym sezonie rozpocznie się w sobotę o 20:00. Na mierzącej 106 na 72 metry murawie zmierzą się drużyny sąsiadujące ze sobą w tabeli tuż pod jej szczytem – Barcelona zajmuje drugie miejsce, wyprzedzając trzeci Real Madryt o zaledwie jeden punkt. Zwycięstwo gospodarzy zamieni więc obie ekipy miejscami w tabeli, co – choć mamy przecież dopiero połowę pierwszej części sezonu – wszystkich kibiców Realu na pewno by niezwykle uradowało. O zwycięstwo będzie jednak bardzo ciężko, jako że Królewscy wystąpią w Gran Derby w składzie przetrzebionym w niepokojąco poważnym stopniu. Wciąż niepewne jest pojawienie się na murawie Ronaldo i Baptisty, prawie na sto procent nie zagra Gravesen, absolutnie na pewno – Woodgate, zabraknąć wciąż może Helguery. Nawet jeśli jednak wszyscy oni wykurują się do sobotniego wieczoru, martwić może ich forma po kilkunastodniowych albo i kilkutygodniowych rozbratach z murawą. Na szczęście nic wiadomo o tym, aby jakiekolwiek urazy przytrafiły się piłkarzom, którzy wystąpili w meczach reprezentacji narodowych. Frankowi Rijkaardowi tymczasem zabraknie tylko jego rodaka, Marka van Bommela.

Stąd też, jak i z wyśmienitego bilansu Barcelony w ostatnich meczach (18 goli w pięciu spotkaniach w tym dwa zwycięstwo po 5:0), wielu ekspertów właśnie w Katalończykach upatruje faworytów sobotniego meczu. Gran Derby rządzi się jednak swoimi własnymi prawami i tak naprawdę nie ma w nim nigdy czegoś takiego, jak „murowany faworyt”, a i „raczej faworyci” często bezdyskusyjnie przegrywali. Świadom tego jest Frank Rijkaard:

– Gramy teraz bardzo dobrze, ale te mecze zawsze są szczególne – mówi. – O ich wyniku zadecydować może wiele małych szczególików. Mówi się, że mamy lepszą drużynę, ale to nam nie da zwycięstwa. Bardzo pomogą nam za to odwaga, duma i właściwe nastawienie. Real traci do nas tylko jeden punkt, ale dobry mecz i zwycięstwo są im bardzo potrzebne.

Guti z kolei wierzy, że Barça przyjedzie do Madrytu pełna obaw i stara się zmobilizować kolegów:

– Granie na Bernabéu nie jest dla nich przyjemną perspektywą i ciężko im będzie utrzymać dotychczasowy poziom. Są wielką drużyną, mają wspaniałych i groźnych piłkarzy, ale nie zmuszą nas tym do zmiany stylu gry. Wielu twierdzi, że Barcelona ma lepszą drużynę. Jeśli więc ich pokonamy, wpłynie to na nas doskonale z mentalnego punktu widzenia.

Jeden na jednego

Jeszcze rok temu spotkanie to firmowano by jako pojedynek Zidane’a z Ronaldinho, teraz najprawdopodobniej najciekawiej zapowiadającą się „antyparą” są Robinho i Messi. Dla obu będzie to pierwsze Gran Derby w życiu i z pewnością obaj zrobią co w ich mocy, by pomóc swojej drużynie w zwycięstwie. Obaj są obecnie piłkarzami porównywalnej klasy – równie skuteczni w utrzymywaniu się przy piłce i podciąganiu akcji pod pole karne przeciwnika, podobnie zwinni i precyzyjni w rozgrywaniu piłki. Robinho popsuł sobie co prawda markę, nie wykorzystując rzutu karnego w meczu z Saragossą, niemniej jednak to wciąż jest zawodnik z olbrzymim potencjałem, mogący się stać drugim Pelé... z takim samym powodzeniem, z jakim Messi stać się może drugim Maradoną.

Drugą taką parą będą z pewnością Samuel Eto’o i Ronaldo, o których już przed sezonem wiadomo było, że to jeden z nich zakończy zapewne sezon z tytułem pichichi. Ronaldo odniósł kontuzję, przez którą Kameruńczyk odskoczył Brazylijczykowi na trzy gole i ma ich obecnie 10. Warunkiem bezpośredniego zmierzenia się tych dwóch piłkarzy jest jednak pojawienie się Ronaldo na boisku, a to wciąż nie jest stuprocentowo pewne. Lecz jeżeli tak się stanie, czeka nas być może nader emocjonujący pojedynek dwóch światowej klasy napastników.

Wreszcie para numer trzy – będą to Iker Casillas i Victor Valdés. Porównania tych dwóch porteros nie mają końca, ale w końcu i tak każdy obiektywny obserwator przyzna, że nie ma innej możliwości, niż zdecydowane postawienie na bramkarza Realu. Ustępuje on w skali całego świata chyba jedynie Gianluigiemu Buffonowi i Petrowi Čechowi, a swego vis á vis z Katalonii pokonuje bezdyskusyjnie, przeważając nad nim w każdym elemencie bramkarskiej sztuki – od refleksu poczynając, poprzez zwinność, umiejętność łapania piłki, aż po doświadczenie. Valdés tymczasem, choć z pewnością jest dobrym, a będzie jeszcze lepszym bramkarzem, nie ma obecnie szans na miejsce w bramce reprezentacji Hiszpanii, a gdyby był bramkarzem Realu Madryt, zapewne robiłby to, co robi Diego López – siedziałby na ławce rezerwowych, albo już dawno by go w Madrycie nie było, bo od Casillasa dzieli go różnica co najmniej dwóch klas.

Aby oddać honor jednemu z najwybitniejszych piłkarzy ostatniej dekady, wspomnieć mimo wszystko należy o Zinedinie Zidanie. Jego gwiazda wydaje się powoli przygasać, ale to wciąż jest wielki rozgrywający. I właśnie Gran Derby, gdzie zmierzy się z Ronaldinho, będzie prawdziwym probierzem umiejętności pozostających wielkiemu Francuzowi. I trudno o cięższą próbę, bo przecież Ronaldinho to prawdziwy magik, wedle doniesień medialnych uhonorowany tegoroczną Złotą Piłką „France Football”, ale... Zidane to Zidane. Jeżeli trenerzy i lekarze Realu Madryt wykonali swoją pracę jak należy i przywrócili Zizou tyle siły i sprawności, ile jego ciało jest w stanie z siebie wykrzesać, to wspaniałe czucie gry i przegląd pola, jakie Zidane zawsze prezentował może się jednak okazać czynnikiem, który zadecyduje o zwycięstwie Realu.

– W tych meczach trzeba grać nawet na jednej nodze – mówi bowiem Roberto Carlos. – Jestem przekonany, że wszyscy kontuzjowani wyzdrowieją na czas na to spotkanie. Otoczka jest inna i rywalizacja pomiędzy tymi zespołami i ich historia robią różnicę. To zawsze jest spektakl.

Spektakl wielki, niezwykły, jedyny w swoim rodzaju. Mecz Meczów, El Clásico, Derby de Europa, Gran Derby. I wszyscy kibice Królewskiego Klubu głęboko wierzą w zwycięstwo pomimo wszelkich przeciwności losu. Bo to jest Real Madryt, a jak powiedział poproszony o komentarz do tego meczu napastnik Milanu, Andrij Szewczenko, „Realowi Madryt wystarczy minuta, by pogrążyć przeciwnika”.

Przewidywane składy:
Real Madryt:
Casillas – M. Salgado, S. Ramos, I. Helguera, R. Carlos – P. García – Beckham, Baptista (lub Ronaldo), Zidane – Raúl, Robinho
FC Barcelona: V. Valdés – Oleguer, Puyol, Edmilson, Sylvinho – Xavi, Márquez, Deco – Giuly, Ronaldinho, Eto’o

Sędziował będzie pan Iturralde González, Bask, który w tym sezonie prowadził pięć spotkań. Dwa spośród nich wygrali gospodarze, strzelając pięć goli, pozostałe trzy – goście, zdobywając jednak przy tym tylko trzy bramki. Średnio w meczu pokazano 7,1 żółtej kartki.

Poniżej zobaczyć (i ściągnąć) można tapety przygotowane przez serwis internetowy marca.com:
Tapeta 1 – 800x600, 1024x768
Tapeta 2 – 800x600, 1024x768

Typy bukmacherów (1 - zwycięstwo gospodarzy, X - remis, 2 - zwycięstwo gości)
Bet-at-home.com: 1 - 2.45; X - 3.20; 2 - 2.80
Betandwin.com: 1 -2.25; X - 3.25; 2 - 2.85
Expekt: 1 - 2.50; X - 3.20; 2 - 2.70
SportingBet: 1 - 2.50; X - 3.20; 2 - 2.70
STS: 1 - 2.25; X - 3.10; 2 - 2.80
Toto-Mix: 1 - 2.40; X - 3.00; 2 - 2.70
Unibet: 1 - 2.45; X - 3.20; 2 - 2.80

Zachęcamy do odwiedzenia Forum i tematu poświęconego Gran Derby. Ponadto w trakcie meczu tradycyjnie zapraszamy na relację live oraz na kanał irc #realmadrid w sieci Polnet. Przypominamy również o Typowaniu oraz naszej relacji WAP - wap.realmadrid.pl

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!