Advertisement
Menu

Trudna miłość i rozstanie w zgodzie

Mimo wszystko dobrze było cię widzieć

Pierwoszyno, 27 czerwca 2009 roku. Za oknem upał niesamowity. Budzę się, czując jeszcze dość wyraźnie efekty uboczne osiemnastki mojego bliskiego przyjaciela. Tego typu imprez i związanej z nimi niedyspozycyjności dnia następnego było w tamtym okresie rzecz jasna o wiele więcej. Owy poranek w porównaniu z innymi jemu podobnymi pamiętam jednak dokładniej z jednego powodu. Po odpaleniu komputera dowiedziałem się bowiem, że Cristiano Ronaldo za rekordową kwotę zasili szeregi Realu Madryt. Historyczna transakcja, przez którą cały świat wstrzymał na dłuższą chwilę oddech, a kilkanaście dni później najbardziej spektakularna prezentacja piłkarza w dziejach futbolu.

Od tamtych chwil minęło dziewięć lat. Osiemnastki się skończyły, liceum też, zaczęły się studia, zdążyły się spełnić niektóre marzenia, skończyły się studia, zaczęła się praca, znalazła się dziewczyna, skończyła się praca, zaczęło się bezrobocie, skończyło się bezrobocie, zaczęła się inna praca. W międzyczasie z sześć przeprowadzek, tysiąc głupich tekstów i miliard jeszcze głupszych pomysłów. W zasadzie przez te lata nie zdążyłem tylko zrobić sobie tatuażu (był taki pomysł) i pofarbować włosów (tego nigdy nie rozważałem).

Ja się zmieniałem, świat się zmieniał, pojawiły się smartfony, tablety, telewizja HD, a Leonardo Di Caprio wreszcie doczekał się Oscara. Nie zmienił się tylko wygląd trenera Andrzeja Strejlaua. I rzecz jasna jeszcze jedno – ten skurczybyk Cristiano Ronaldo ani na chwilę nie przestał ładować bramek dla Realu Madryt. Tydzień w tydzień, mecz w mecz. Jedna, dwie, trzy, czasami cztery, a nawet pięć. Nieważne, czy chodziło o kluczowe fazy Ligi Mistrzów czy maltretowanie mniejszych i słabszych na krajowym podwórku. Zawsze ten sam upór i nieodparta potrzeba zebrania kolejnego skalpu.

Wczoraj nadszedł jednak dzień, który w końcu nadejść musiał i w ciągu którego uświadomiłem sobie, ile zdążyło minąć czasu od tych osiemnastkowych baletów. Cristiano Ronaldo odszedł do Juventusu i tym samym zakończył pewien rozdział nie tylko w historii Królewskich, ale i chyba w historii futbolu w ogóle.

Zbyt często wychodziłem w życiu na hipokrytę, by teraz, gdy Portugalczyka nie ma już w Realu Madryt, zacząć lukrowanie, idealizowanie przeszłości, silenie się na lament i tłumaczenie się z dziesiątek/setek własnych zgryźliwych komentarzy na jego temat – pod wieloma z nich podpisałbym się także i dziś. Nigdy nie ukrywałem, że Cristiano Ronaldo nie był i nie będzie moim ulubionym piłkarzem. Jeśli to była jakiegoś rodzaju miłość, to raczej z tych wyjątkowo trudnych. Trudnych zresztą pewnie zarówno dla mnie, jak i dla samego klubu. W pewnym momencie doszedłem jednak do wniosku, że łatwiej będzie mi się żyło i kibicowało, jeśli przestanie mnie obchodzić, za ile kupił sobie dzieci, a skupię się na tym aspekcie jego działalności, na którym powinienem – na boiskowych poczynaniach.

Jako że w ostatnim sezonie zdążyliśmy się wreszcie pogodzić, nie mam najmniejszego problemu z przyznaniem, że właśnie opuścił nas najprawdopodobniej najlepszy piłkarz w historii Realu Madryt i jeden z najlepszych w historii futbolu. Piłkarz, który ciężkiej pracy potrafił wycisnąć swój talent do ostatniej kropli. Piłkarz, u którego na jeden upadek przypadało sto wzlotów. Piłkarz, który gęby krytykom zamykał jedną po drugiej, a kiedy któraś ponownie się otworzyła, zamykał ją ponownie jeszcze szczelniej – moją na tytanową kłódkę zamknął strzałem przewrotką – cóż za ironia losu – w Turynie. 451 bramek w 438 meczach i 16 tytułów w białej koszulce, w tym cztery Ligi Mistrzów, a także pięć Złotych Piłek to nie jest bilans osiągalny dla zwyczajnego śmiertelnika. Tylko laik lub szaleniec odmówiłby mu jako sportowcowi geniuszu.

Decyzja o odejściu szokiem jednak dla mnie na pewno nie jest. Szczerze mówiąc, już od dawna można było się na to przygotowywać. Przez długi czas sytuacja przypominała bowiem trochę odkładanie klasówki – cieszysz, się, że nie musisz pisać jej jutro czy pojutrze, ale wiesz, że napisać ją i tak będziesz musiał. Z czasem zaś wieczne odwlekanie staje się nawet na swój sposób męczące. Jeśli piłkarz przy zmianie klubu mówi o potrzebie życiowej zmiany, akurat w tym przypadku kupuję to tłumaczenie w stu procentach. Jakkolwiek spojrzeć, dziewięć lat to szmat czasu, w trakcie którego znacznie łatwiej wpaść w inną rutynę niż tą związaną ze strzelaniem goli. W dzisiejszych czasach i tak bardzo trudno znaleźć zawodników, którzy potrafiliby przez tyle czasu bronić barw jednej drużyny. Zamiast płakać, powinniśmy raczej docenić to, że przez dziewięć bitych sezonów CR7 ani przez chwilę nie wykazał oznak zgnuśnienia czy zniechęcenia. A gdy już zdecydował się opuścić Real Madryt, dokonał tego – podobnie jak Zinédine Zidane – będąc na samym szczycie.

Czy Real ubił więc dobry interes? Z mojego punktu widzenia tak – jak za 33-letniego zawodnika zdecydowanego na odejście zgarnął przecież olbrzymie pieniądze. Czy Juventus i liga włoska to dla Cristiano odpowiednie miejsce? Dopóki będzie zdobywał bramki, a kibice będą go kochać – zapewne tak. Czy w Realu będzie życie po Cristiano? Tak. Czy ktoś będzie w stanie go zastąpić? Zdecydowanie nie, tak jak do dziś nikt nie zastąpił na boisku Zidane'a czy Raúla oraz jak nie zastąpi w przyszłości Sergio Ramosa i Modricia. Nie jest trudno trafić na gracza wybitnego. Trudno jest trafić na wybitnego gracza, którego wspomnienie nawet po upływie wielu lat nie zmieli się w jedną papkę ze wspomnieniami innych wybitnych jednostek.

Cóż, panie Ronaldo, może i nie zacznę nagle interesować się Serie A, ale na pewno chciałbym zobaczyć, jak jesteś godnie żegnany w miejscu, które przez ostatnie dziewięć lat było twoim domem. Mimo że bywało między nami różnie (o czym pewnie niestety nie wiesz), i tak nie raz i nie dwa skakałem z radości po twoich bramkach, nawet jeśli potem nie podobały mi się twoje cieszynki.

Jeszcze zdążę zatęsknić za każdym twoim dołożeniem nogi na pustaka, każdym wykorzystanym karnym (bo przecież to takie proste zasadzić po szybie w 97. minucie przy 80 tysiącach ludzi), wolnym wywalonym w 15. rząd trybun i rzecz jasna za rywalizacją z tym chłopakiem z Argentyny.

Głupio się przyznać, ale nawet gdy najbardziej cię nie znosiłem, byłem cały czas dumny, że tyle razy widziałem cię strzelającego na żywo.

Ty swego czasu rozpocząłeś odliczanie, więc ja je dokończę:

10...

11...

12...

13...

ĄHala Madrid!

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!