Advertisement
Menu

Twierdza? Raczej drewniana chatka

Kolejny zawód na Bernabéu

Kiedyś paraliżowało, onieśmielało i wzbudzało strach swoją wielkością. Przeciwnicy na samą myśl o wyjściu na Santiago Bernabéu mieli spętane nogi i nie potrafili wyzbyć się lęku przed grą w madryckiej świątyni. Byli też tacy, którzy nie odczuwali żadnego stresu, a jedynie dodatkową motywację. Ich można jednak wymieniać w dziesiątkach, gdy tych drugich były tysiące. O panicznym przerażeniu, jakie wzbudza stadion Realu mogliśmy czytać latami, ale w tym sezonie coś się zmieniło. Obiekt przy Concha Espina przestał być twierdzą, którą zdobywali tylko nieliczni, a stał się drewnianą chatką, z której po każdym uderzeniu rywali odpadają kolejne deski.

Wczorajszy mecz był powtórnym dowodem na to, że wywiezienie punktów z Bernabéu nie wiąże się już z żadnym nadludzkim wysiłkiem, a powoli staje się niemal normą. Co prawda piłkarze Realu nieustannie szturmowali bramkę Kepy Arrizabalagi, oddawali strzał za strzałem, ale w oczach Basków nie było widać większego strachu. Raczej wyrachowanie, pozwalające na skuteczne realizowanie wcześniej ustalonej taktyki. O mały włos, a Athletic wróciłby do domu z kompletem punktów i jedynie zawziętość kilku piłkarzy pozwoliła uratować choćby remis. Nie zmienia to jednak nędznego obrazu, jaki od kilku miesięcy regularnie przychodzi nam oglądać na Bernabéu.

Dla Realu było to siódme ligowe spotkanie, którego nie udało się wygrać w tym sezonie na własnym boisku. Piłkarzom nie brakowało wczoraj ambicji, sama gra też mogła momentami się podobać, ale na samym końcu liczy się tylko wynik, a ten znów stanowi powód do kolejnego rozczarowania. Normalnością staje się również to, że większe szanse na zwycięstwo Królewscy mają wtedy, gdy przychodzi im grać poza Bernabéu. Na wyjazdach zdobyli dokładnie tyle samo punktów co u siebie, ale w delegacje udawali się 16-krotnie, gdy na swoim boisku odhaczyli już 17 występów.

Valencia, Levante, Betis, Barcelona, Villarreal, Atlético i wczoraj Athletic. Każdy z tych klubów wywiózł z Bernabéu choćby jedno oczko. Jeśli Królewscy zaprzepaścili gdzieś szansę na obronę mistrzowskiego tytuły, to zrobili to przed własną publicznością – nie byli w stanie pokonać żadnej drużyny, która obecnie okupuje w tabeli sześć pierwszych lokat. Niestety, problem dotyczy nie tylko La Ligi. W pozostałych rozgrywkach również znalazły się zespoły, które zdołały wygrać lub zremisować w Madrycie. W Lidze Mistrzów były to Juventus i Tottenham, a w Pucharze Króla Fuenlabrada, Numancia i Leganés. Aż dwanaście spotkań, w których Real nie potrafił zwyciężyć na własnym obiekcie – liczba niegodna najlepszego klubu w historii.

Czternaście wygranych, siedem remisów i pięć porażek. Tak wygląda dokładny bilans starć na Bernabéu. By zrozumieć, jak fatalne jest to statystyka, wystarczy napisać jedno: w XXI wieku Real jeszcze nigdy nie prezentował się tak źle na oczach własnych fanów. Ostatni raz równie kiepsko było w sezonie 1999/2000. Osiemnaście lat temu. Wtedy całe madridismo miesiącami przeżywało słodko-gorzkie chwile, by pod koniec maja cieszyć się z kolejnej wygranej w Lidze Mistrzów. I oby tym razem historia zatoczyła koło, a kibice mogli udać się pod fontannę Cibeles, by świętować zdobycie trzynastego Pucharu Europy.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!