Advertisement
Menu

Bananowy poniedziałek: Reklama, rekord skoczni, Rymaniak i spiski

Zapraszamy do lektury

Publiczne chwalenie w dzisiejszych czasach – i w zasadzie wcale nie jestem przekonany, czy jest to jedynie przywara Polaków czy jednak bardziej globalny problem – jest raczej niezbyt popularnym zabiegiem. A szkoda, bo tak naprawdę, ile na tym tracimy, a ile z drugiej strony może zyskać druga osoba? Szczególnie gdy chodzi o kogoś, z kim jedziesz na tym samym wózku.

No dobra, ale do rzeczy. W sobotę po raz kolejny w studio Eleven bardzo dobrze zaprezentował się Dawid Król, na RealMadryt.pl znany pod pseudonimem artystycznym Cover. Gdybym był niezorientowany w klimacie i ktoś powiedział mi, że to był jego drugi występ przed telewizyjnymi kamerami na żywo, prędzej uwierzyłbym w to, że Robert Lewandowski przejdzie do Realu (kto che, niech robi screeny) albo że Lechia Gdańsk zdobędzie mistrzostwo Polski.

Tak trzymaj, mistrzu! Jeśli zdecydowałbyś się kiedyś za dzisiejszą reklamę zaproponować mi zostanie twoim agentem, na starcie zadowolę się zaledwie pięcioma procentami zysku! Szkoda, że – poza małym wyjątkiem – piłkarze w sobotę raczej nie dostosowali się do poziomu.

Tutaj możecie posłuchać Covera w jego regularnie nagrywanych podcastach.

* * *

Coby nie było, że lecę tylko po prywacie – na pochwały zdecydowanie zasłużył także Dani Ceballos. Przeciwko Alavés – występ kompletny. Jak na Twitterze stwierdził Klatus – tym razem to już nie reklama, po prostu sam trafniej bym tego nie określił – brakowało mu tylko triple-double, przewrotu w tył, rekordu skoczni i potrójnego rittbergera. Swoją drogą to całkiem ciekawe, że w jednym meczu pomocnik ukłuł tyle samo razy co w 64 ligowych spotkaniach rozegranych dla Betisu. Szanse na pobicie w białych barwach osiągnięć strzeleckich wykręconych w stolicy Andaluzji oceniam na wysokie. I to całkiem niedługo.

Plus także za cieszynkę. Niby prosta, ale w pełni się z nią identyfikuję – również lubię pisać.

* * *

Był pokraczny? Ano był. Elektryczny? Również, choć – co ciekawe – jednocześnie zrobiony w dużym procencie z drewna. Zagrał choćby jeden mecz, po którym głębiej zastanowiłbym się, czy mogą być z niego jeszcze ludzie? Cóż, nie przypominam sobie, więc chyba nie. Czy po jego odejściu pomyślałem, że się osłabiliśmy? Przeciwnie – dziwiłem się, że ten transfer potrafił się w aż tak dużym stopniu zwrócić.

A jednak – jak ostatnio obserwuję, w jakiej dyspozycji jest Dani Carvajal, to mam wątpliwości, czy mimo wszystko sprzedaż Danilo była dobrym pomysłem. Nasz wychowanek gra ostatnio bowiem tak, że z powodzeniem zastąpić mógłby go – nie szukając daleko – Bartosz Rymaniak z Korony Kielce. Przez długi czas uparcie trąbiłem o problemie związanym z brakiem drugiego napastnika, przy tym wszystkim kompletnie zapominając, że przecież Carvajal też jest człowiekiem i przydałby się ktoś kto by go od czasu do czasu zluzował.

Żeby było jasne – Dani to dla mnie cały czas niezaprzeczalnie jeden z najlepszych prawych obrońców na świecie, który nawet w przeciętnej formie wciąż zjada większość graczy występujących na tej pozycji na śniadanie. Tak czy owak, w ostatnich kilku meczach wyglądał co najmniej niepokojąco. Nie mam pojęcia, czy to chwilowa obniżka lotów czy coś poważniejszego, jednak coś zdecydowanie jest nie halo.

Może i trochę za bardzo pobawię się teraz w abstrakcyjne skojarzenia, ale dla mnie gra Carvajala poniekąd symbolizowała w ostatnich tygodniach grę całego zespołu.

* * *

Tu nie gwizdnął karnego. Tam nie uznał prawidłowo zdobytego gola. Jeszcze kiedy indziej zaliczył trafienie rywala po kilometrowym spalonym, pokazał niesłuszną czerwoną kartkę czy – odwrotnie – nie wywalił delikwenta za celowego łokcia wymierzonego tuż pod oczodół.

Kiedy sytuacja zaczyna robić się napięta, robienie z siebie pokrzywdzonego jest dość wygodnym zabiegiem, z którego zresztą sam często korzystam. Zawsze jakaś to ulga. Kiedy sędzia myli się na naszą korzyść, mam to kompletnie gdzieś, jak wtedy gdy Cristiano Ronaldo dwa razy strzelał ze spalonego przeciwko Bayernowi. Kiedy myli się na niekorzyść – zaczynam wymachiwać łapami i drzeć mordę. Że to kompletnie nieobiektywne podejście? To oczywiste, ale takie przecież prawo kibica. Komfort wpisany w profesję.

O ile jednak narzekania na arbitrów doskonale potrafię zrozumieć, o tyle krew mnie zalewa za każdym razem, gdy słucham o doszukiwaniu się wszędzie spisków sędziowskich. Niebezpieczne przygotowywanie ligi pod Real Madryt, Villarato, nieustanne węszenie przez panów w żółtych koszulkach pretekstu, by wcisnąć jednych czy drugich na fotel lidera. Na miejscu brakuje jeszcze tylko reporterów Uwagi albo Magazynu Ekspresu Reporterów.

Przecież to wszystko jedno wielkie koło fortuny. Raz nam zaszkodzą, raz pomogą. Prasa z Madrytu i Katalonii i tak wszystko zinterpretuje po swojemu. W tym samym sezonie jednym wyjdzie, że bez uknutych sędziowskich pomyłek na niekorzyść ligę 25 punktami wygrałby Real, drugim – że z przewagą 25 punktów mistrzem zostałaby Barcelona.

Czy z dbałości o własne zdrowie psychiczne naprawdę nie byłoby nieraz lepiej zastanowić się, czy przypadkiem nie rozbija się wyłącznie o to, że hiszpańscy sędziowie są dramatycznie słabi, a w Primera División w lektyce noszono by nawet Mariusza Złotka ze Stalowej Woli? Chociaż pewnie i jemu w końcu zaczęto by zarzucać sprzyjanie konkretnej stronie sporu.

A może rzeczywiście istnieje jakiś niesłychany spisek, w którym jednym z kluczowych elementów jest to, bym publicznie robił z siebie durnia i podważał jego istnienie? Jeśli tak, nieźle to sobie skurczybyki wymyślili.

* * *

Ostatnio zorientowałem się, że minęły dokładnie trzy lata od mojego wyjazdu na Erasmusa do Madrytu i pierwszej akredytacji na Santiago Bernabéu (wygrana 5:1 z Elche). Jakkolwiek banalnie to zabrzmi – przez wyświetlane na fejsbuku rocznicowe wspominki łapię się na tym, jak ten czas szybko zapieprza. Przez te trzy lata zdążyłem zaliczyć przygodę życia, uwierzyć, że mogę zostać niezłym dziennikarzem, wyleczyć się z tego myślenia i wrócić do was, by pisać tylko i wyłącznie z miłości do pisania, a nie skrywanego w głębi pragnienia zrobienia kariery w mediach.

A i nawet zdążyłem znaleźć dziewczynę i to – wbrew pozorom – wcale nie z napiętnowanego kiedyś przeze mnie rocznika 1995. Łezka za Madrytem w oku się kręci, ale i bez niego (nie mylić z „bez klubu”) da się szczęśliwie żyć.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!