Advertisement
Menu

Rozdarte serca

Czy trzymanie jutro kciuków za Cristiano będzie zbrodnią narodową?

Poniższy tekst jest wyłącznie opinią autora. Nie jest oficjalnym stanowiskiem redakcji RealMadryt.pl.

Polskie madridismo znów znalazło się na rozstaju dróg. Powodem jest oczywiście jutrzejszy mecz i wątpliwości niektórych, komu kibicować. W naszym kraju jest spora grupa ludzi, która deklaruje, że w czwartkowy wieczór będzie życzyła jak najlepiej Cristiano Ronaldo, a nie naszej reprezentacji. Jednych to irytuje, inni nie potrafią tego zrozumieć, kolejni wyśmiewają. Są też tacy, którzy nie widzą w tym nic dziwnego. I ja tę ostatnią grupę w pewnym sensie rozumiem. Ale po kolei.

Urodziłem się w czasach, gdy sukcesy reprezentacji Polski były tylko wspomnieniem moich rodziców. Latami słuchałem opowieści o jakimś meczu na wodzie i o tym, że może gdyby nie lało jak z cebra, a wąsaty Niemiec nie strzelił nam pod koniec gola, to gdzieś na Ochocie wujek Heniek nie wyrzuciłby małego telewizora przez okno i po dziesięciu minutach w tragikomicznych okolicznościach nie kipnął na zawał. Słuchałem też o niesamowitym bramkarzu z przepaską na czole, który zatrzymał Anglików na Wembley i dopiero po latach dowiadywałem się, że hola, stop, my nawet tego nie wygraliśmy, tam był tylko remis. Były też legendy o pięknym nocą, który załadował Belgom hattricka – aj, co to był za występ – ale później okazywało się, że tam też w ostatecznym rozrachunku była klapa. Jeszcze ten występ na Igrzyskach, ponoć heroiczny bój, gdzie tak czy siak polegliśmy z Hiszpanią. Bońki, Laty, Deyny, Szarmachy, Gadochy, Żmudy, ci wszyscy herosi z młodzieńczych lat moich rodziców, nigdy nie zdobyli z reprezentacją złota. Pisząc dosadniej, polska reprezentacja nigdy niczego nie wygrała.

Gdy trochę podrosłem, okazywało się, że nie ma nas na wielkich imprezach od kilkunastu lat. Gdy w 1998 roku miałem już jako tako rozbudzoną świadomość i mogłem uważać się za kibica Realu, bo gość przypominający z twarzy bardziej bandziora z filmów noir niż piłkarza swoim golem obudził we mnie jakieś niespotykane wcześniej emocje. Z miesiąc później zaczęły się mistrzostwa. Gdzie Polacy? No tak, nie ma Polaków. Był za to ten Mijatović, którego reprezentacja grała tak świetnie. Był też Davor Šuker, którego zapamiętałem z tamtego finału Ligi Mistrzów, choć zagrał w nim tylko kilka sekund, a teraz strzelał gola za golem. Była Brazylia z Roberto Carlosem i jeszcze tym fenomenalnym Ronaldo, ale też Holandia z Seedorfem i Davidsem, którzy aparycją wyróżniali się od reszty. Nie dało się ich nie lubić. A przecież dopiero kilka tygodni temu patrzyłeś na większość z nich i teraz z pełnym przekonaniem mogłeś trzymać za nich kciuki, bo byli z twojego już klubu. Potem wybiegałeś na podwórko, ustawiałeś dwa największe kamienie, które znalazłeś i miałeś bramkę. Drugą był trzepak, a gdzieś po drodze piaskownica, która pozwalała na grę bez pomocników. No i zaczynały się drugie mistrzostwa. Jak byłeś najsłabszy, to stałeś na bramce i mogłeś robić „Wyjaaaazd!” jak Schmeichel. Jak byłeś mniej lubiany, to obstawiałeś tyły, ale przecież mogłeś być Carlosem, biegać do przodu i mieć innych gdzieś. Prawdziwe asy trafiały jednak do napadu. Tam to dopiero był wybór – Batistuta, Bergkamp, Raúl, Ronaldo, Vieri i tak dalej. Nikt z nas nie był wtedy Polakiem.

W 2000 roku było to samo. Gdzie Polacy? No tak, nie ma Polaków. Co prawda gdzieś po drodze, rok wcześniej, graliśmy jeszcze z Anglią i mieliśmy w końcu przeżyć własne Wembley. Skończyło się tak, że po kilku minutach gola strzelił nam jakiś rudy, a kilka chwil później później CANAL+ zakodował obraz i dopiero z telegazety dowiadywałeś się, że ten sam gość dołożył jeszcze dwie, a my, pewnie fartem, wcisnęliśmy jedną. Ale te wakacje… I znowu na podwórku każdy był kimś innym, tylko nie Polakiem, bo niby którym? Byliśmy Kluivertami, Nuno Gomesami, Inzaghimi, Zidanami czy Henrymi. Dwa lata później pojawił się promyk nadziei – tak jest, w końcu będziemy Polakami – do mistrzostw wprowadził nas czarnoskóry pogromca bramkarzy i pan Radek. Ale już na dzień dobry dostaliśmy gonga od gości, których nazwisk nie sposób było wypowiedzieć, a pięć dni później Portugalia przejechała się po nas jak po byle leszczach. Najlepsze, co można było zapamiętać z tego meczu, to wślizg Tomka Hajty, którym za jednym zamachem powalił dwóch Portugalczyków. Co za wyczyn. Ale szybko trzeba było wrócić do dawnych zwyczajów, założyć trampkokorki i być Raúlem, Ronaldo, Ronaldinho, Beckhamem czy Vierim.

2004? Gdzie Polacy? No tak, nie ma Polaków. Ta sama historia. Oglądamy mecze, a na drugi dzień jazda na podwórko – Zidane, Larsson, Cristiano, Figo i tak dalej. 2006? Po grupie do domu. 2008? To samo. I kolejne pokolenia musiały wcielać się w zagranicznych grajków. Historię następnych turniejów wszyscy już raczej pamiętają. Do czego zmierzam? Przez te i kolejne lata cholernie trudno było utożsamiać się z tą reprezentacją i jej piłkarzami. Tym bardziej, jeśli miało się już silnie zakorzenione kibicowanie innym zagranicznym klubom, a mecze reprezentacyjne traktowało raczej z myślą: „Oby tylko żaden się nie połamał, bo za dwa tygodnie gramy z Barceloną”. Jasne, każdy trzymał kciuki, wierzył, podrywał się z kanapy przy byle akcji i życzył jak najlepiej, ale kończyło się zawsze na dwa sposoby – albo nie było nas wcale, albo otwarcie, o wszystko, o honor i samolotem na Okęcie. Prędzej czy później, zawsze trzeba było szukać alternatywy i kibicować innym, najczęściej tym, którzy grali w twoim ulubionym klubie. Problem pojawiał się, gdy po dwóch stronach barykady stawali ci, którzy byli twoi. Albo życzyłeś dobrze obu, co w młodzieńczej głowie wydawało się totalnym bezsensem, albo tym, których lubiłeś nieco bardziej. W tym roku dochodzi jednak do wyjątkowej sytuacji i obecne mistrzostwa Europy są dla polskiego kibica zupełnie nowym gruntem, po którym nie każdy potrafi się poruszać. Szczególnie dla kibica, który na co dzień jest fanem Realu Madryt i nie przywykł do sytuacji, gdy goście, których tydzień w tydzień wspierasz od sierpnia do maja i bronisz przed innymi kibicami, zmierzą się z twoimi rodakami, bo ci nie tylko nadal tu są, ale też grają nieźle. Na dodatek nie odbębnili jedynie trzymeczowej liturgii i w końcu da się ich zwyczajnie lubić.

W czwartek na ten grząski grunt wstąpi spora część polskiego madridismo, bo teoretycznie nasi zagrają przeciwko… po części też naszym. Nie jestem zwolennikiem bycia kibicem pojedynczych piłkarzy, gdyż zawsze ponad wszystko najważniejszy powinien być klub, ale czy nie jest trochę tak, że tego Cristiano można w dużym stopniu utożsamiać z klubem? Czy gdy co styczeń przychodzi do wręczenia Złotej Piłki, to nie trzymacie kciuków za Cristiano? Czy gdy strzela jak w transie, to nie pragniecie tego, żeby zgarnął Pichichi i Złotego Buta? Czy gdy gramy z Barceloną, to właśnie nie jemu życzycie najbardziej, by uspokoił Camp Nou? Czy to nie jego musicie dzień w dzień bronić przed kibicami innych klubów? Pewnie, że tak. Ktoś napisze, że nie interesują go indywidualne sukcesy i liczą się trofea zespołu – bez dwóch zdań – ale z reguły jedno idzie w parze z drugim. Nie zrozumcie mnie źle – jutro będę kibicował reprezentacji Polski, ale jeśli przegramy po jedynej lub dwóch bramkach Cristiano, na pewno nie zaleję się łzami. Oczywiście, będzie mi żal, ale pomyślę też, że to idealna szansa, by ten wyśmiewany naokoło Portugalczyk w końcu wygrał coś ze swoją reprezentacją, bo kolejnej szansy może już nie być.

Zrozumiem też tych kibiców Realu, którzy po prostu będą życzyli Portugalii zwycięstwa i to najlepiej po bramkach Ronaldo. Kibice innych klubów może niekoniecznie, ale nie martwcie się, to normalne. Nie przychodzi wam non stop stawać w obronie piłkarzy, którzy dzień w dzień są mieszani z błotem. Wystarczy przypomnieć sobie każdy jeden dzień z klubowego sezonu i co dzieje się wtedy w polskiej części Internetu. Czytamy, że płaczek i laluś, bo kiedyś zalał się łzami na mistrzostwach Europy. Nieważne przecież, że był jeszcze gnojkiem, który nie miał nawet 20 lat i przegrał mecz o złoto, na dodatek w swoim kraju. Że gej lub pedał, bo używa żelu do włosów i goli nogi. Nieważne przecież, że to normalne praktyki wśród piłkarzy, a tubka firmy Joanna stoi w co drugiej łazience w Polsce. Że gra tylko dla siebie, a nie dla drużyny. Nieważne przecież, że przez trzy sezony uciułał 50 asyst. Że pokpiwał sobie z Islandii, że mały kraj i mała mentalność. Nieważne przecież, że jego wypowiedź została wyrwana z kontekstu i tylko u nas można było ją przeczytać od A do Z. Że wyrzucił dziennikarzowi mikrofon do jeziora. Nieważne w końcu, że ten sam dziennikarz rozpisywał się o jego rzekomym gwałcie na nieletniej. Na przestrzeni ostatnich lat taka wyliczanka mogłaby zająć kilka stron A4, a o wiadrach pomyj nie warto nawet wspominać.

Niewątpliwie, Portugalczyk nie jest kryształowy i ma też swoje na sumieniu, ale gdy czyta się takie brednie tydzień w tydzień, najzwyczajniej w świecie można się wkurwić. A teraz facet, który często niesłusznie jest ciągłym obiektem żartów i kpin tysięcy Polaków, stanie przed idealną okazją, by pozamykać im usta. Jeszcze to otwarcie Stadionu Narodowego i kibice gwiżdżące w sparingu tylko i wyłącznie na Ronaldo, i w zasadzie nie wiadomo z jakiego powodu. Dla wielu jedyna szansa, by chociaż raz zobaczyć na własne oczy jednego z najlepszych piłkarzy w historii, wykorzystana na żałosne buczenie, gdy ten zbiegał z murawy i jeszcze bił tej publice brawo. Istne kuriozum. Tak bardzo dziwi, że przez tego typu rzeczy niektórzy woleliby jego wygranej?

A już odrębna bajka to nasze media i telewizyjni eksperci. Tam to dopiero jest wesoło. Reportaży i tekstów o frustracie, arogancie, skandaliście czy chamie można znaleźć na pęczki. A Cristiano piłkarz? Cristiano najlepszy strzelec z wszystkich grających zawodników świata? Cristiano zdobywca dziesiątek pucharów? Gdzie tam. Po co się nad tym rozwodzić? Tylko w tym tygodniu zdążyliśmy już usłyszeć, że Ronaldo jest lepszy w gestach i protestach niż w graniu w piłkę. Że u nas w reprezentacji pewnie grzałby ławę, bo przegrałby rywalizację z Mączyńskim. Tak, takie herezje można było usłyszeć po włączeniu telewizora tylko w ten poniedziałek czy wtorek. Poza tym standardowe sugestie, czy jest homoseksualistą, by za chwilę wyliczyć, ile lasek obrócił w ciągu roku. Codzienne uderzanie w CR7 można już traktować jako hobby niektórych polskich tuzów pióra.

Zestawienia Cristiano z Messim, gdzie jeden uchodzi za gbura, a drugi za wzór cnót, to już niemal klasyka gatunku. Gdy mowa o ich obu, nagle polski światek dziennikarski doznaje niespodziewanego amoku, zapominając o wybrykach tego drugiego, pamięta się za to, że Cristiano latał do Maroka, jak śmie machać rękami i krzyczeć na kolegów. No skandal. Artykuły, w wydawało się porządnych pismach, kończą się z reguły stronniczym stwierdzeniem, by każdy sam wybrał sobie idola. Tak, wybierzcie sami, ale pamiętajcie, że ten napakowany gość z Portugalii jest gorszy pod każdym względem od tego skromnego chłopca z Argentyny, który tylko chce grać w piłkę. Nie przeczytacie przecież o niezliczonej liczbie przekazanych pieniędzy na cele charytatywne, w tym dla polskich dzieci, bo po co o tym pisać? Jeszcze ciekawszych rzeczy można dowiedzieć się o Pepe. Porąbaniec, zwierzę, do klatki, największy boiskowy bandyta. Co tam, że poza jednym odcięciem prądu już blisko dziesięć lat temu, jego wybryki można policzyć na palcach jednej ręki, a gość jest jednym z najczyściej grających obrońców w Hiszpanii na przestrzeni ostatnich lat. Choćby Piqué obejrzał w minionym sezonie o dziesięć żółtych kartek więcej. Ale to już opowieść na kiedy indziej.

Naprzeciwko Polski stanie jutro piłkarz, który przez ostatnie siedem lat dostarczył wszystkim kibicom Realu multum radości. Piłkarz, który jest najlepszym strzelcem w historii klubu. Przecież minął raptem miesiąc od momentu, gdy to właśnie jego strzał zakończył sezon, a wszyscy wpadliśmy w wir emocji i wydzieraliśmy się ze szczęścia wniebogłosy. Dlaczego więc niektórzy nie mają stanąć po stronie tego, który regularnie raduje ich rok w rok, a koniecznie kibicować reprezentacji, która przez dziesiątki lat dostarczała im jedynie rozczarowań? Że to patriotyzm niby? Patriotyzm to nie wywieszanie biało-czerwonych flag na dachach samochodów czy działkach z grillem. To też nie chodzenie w pierwszomajowych pochodach czy noszenie bluz ze Znakiem Polski Walczącej. I patriotyzm to również nie bycie fanem kadry, gdy ta tylko gra na większym turnieju. To wyższe wartości. To szacunek wobec drugiego człowieka. To umiejętność poświęcenia się, pomocy, rezygnacji z własnych celów i ambicji, często kosztem zdrowia i pieniędzy. To pielęgnowanie tradycji, kultury i języka. Jasne, to też solidarność z rodakami i społecznością, ale w imię wyższych celów, a nie w imię wślizgów Pazdana czy pudeł Milika.

Nikt nie może powiedzieć im, że nie są patriotami, bo w meczu piłkarskim kibicują temu, za którego normalnie trzymają kciuki przez cały rok. A tak się niefortunnie złożyło, że on akurat gra przeciwko rodakom, bo tym w końcu coś wyszło. Bo tak samo zapytać można, czemu kibicujecie jakiemuś klubowi z miasta oddalonego o tysiące kilometrów, w którym wielu z was nawet nigdy nie było, a równie mocno nie wydzierać się na spotkaniach waszej lokalnej drużynie? Może i piłka nożna jest najważniejszą wśród rzeczy nieważnych, ale utożsamianie jej z patriotyzmem to dopiero powód do śmiechu.

Powtórzę raz jeszcze – jutro będę za Polską, bo dosyć mam tych wiecznych upokorzeń, które pamiętam jeszcze za małolata i chciałbym, żeby pod moim blokiem biegały w końcu Krychowiaki i Grosiki, a nie Neymary i Iniesty. Ale rozumiem też tych, którym ta reprezentacja zupełnie powiewa i tych, którzy mogą mieć rozdarte serca, bo nieprzywykli, by być przeciwko temu, któremu kibicuję, w którego wierzą i uwielbiają na co dzień. Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!