Advertisement
Menu
/ youtube.com

Casillas: Był moment, że wskoczyłbym za Mourinho w ogień (cz. 2)

Druga część wywiadu z byłym kapitanem

Ekipa telewizyjna hiszpańskiego kanału La 1 odwiedziła Ikera Casillasa w Porto i przeprowadziła z byłym kapitanem Realu Madryt wywiad-rzekę. W pierwszej części, którą znajdziecie tutaj, poruszone zostały tematy dzieciństwa i pierwszych lat w Realu Madryt. Druga część, której zapis przedstawiamy poniżej, skupia się na temacie reprezentacji oraz stosunkach z José Mourinho.

EURO 2008. Rzuty karne przeciwko Włochom. To był chyba moment historyczny?
Tak, zdecydowanie.

To była chwila, która zmieniła mentalność całej społeczności kibiców w Hiszpanii. W końcu pomyśleliśmy: „Możemy!”.
Jestem przekonany, ja i wszyscy związani wtedy z tą drużyną, że to był dzień, który wszystko zmienił. To był dzień, w którym de facto wygraliśmy Mistrzostwo Europy. Gdybyśmy przegrali te karne, to odpadlibyśmy jak zwykle i wróciłyby te wszystkie koszmary.

Jak wyglądają twoje relacje z Buffonem?
Bardzo dobrze, spotkaliśmy się wiele razy. Darzymy się szacunkiem, mamy kontakt.

To prawda, że masz jego spodenki?
Tak, tak (śmiech). Mam tyle jego koszulek, że podczas turnieju w 2013 roku powiedziałem mu: „Ej, daj mi swoje spodenki”.

Jest wyższy niż ty, prawda?
Tak, sporo wyższy.

Ile ty masz wzrostu?
183 cm, a jak założę buty to 186 (śmiech).
Wracając do Euro 2008. Co czułeś, widząc, jak Torres strzela gola w finale?
Generalnie uważam, że najlepszy mecz turnieju rozegraliśmy z Rosją w półfinale. To jak graliśmy, jak podawaliśmy, jak patrzyliśmy na siebie, to wszystko dało nam do zrozumienia, że wygramy ten turniej. Przyszedł finał. Pierwsze 15 minut – zupełna katastrofa. Naciskali na nas – wolne, rożne, strzały… I wtedy przyszedł kluczowy moment, kiedy Fernando Torres uderzył w słupek. To nas odmieniło, nabraliśmy wiatru w żagle, zeszła z nas presja. Potem przyszła trzydziesta druga minuta, gola strzelił Fernando i już wiedzieliśmy, że to jest to.

Jak to jest być kapitanem? Trzeba się jakoś specjalnie przygotowywać?
Cóż, to nie tylko noszenie opaski. Musisz podejmować ważne decyzje. To jak bycie premierem, zachowując oczywiście wszelkie proporcje (śmiech). Jest podobnie, bo decyzje, które podejmujesz, zawsze jednym się spodobają, innym nie.

Jakie decyzje masz na myśli?
Decyzje związane z dobrem grupy, dobrem drużyny. Musisz występować w imieniu drużyny. Czasem możesz spotkać się z Sergio czy z Xavim i Puyolem w reprezentacji, podyskutować i podjąć wspólną decyzję. A czasem musisz działać sam. Pamiętam, jak podszedł do mnie Aragonés i powiedział:

– Słuchaj Iker, podjąłem decyzję. Raúla przez najbliższy czas nie będzie, a następny według reprezentacyjnego stażu jesteś ty. Będziesz kapitanem. Masz czas, żeby udowodnić, czy podołasz, bo jeśli nie, to możemy porozmawiać z Xavim albo Puyolem.
– Jeśli Pan tak uważa, to w porządku. Nie będzie łatwo, bo jestem bramkarzem, ale postaram się.

Potem dużo z nim rozmawiałem, często do mnie dzwonił i wypytywał o mnie o drużynę, o potencjalnych juniorów… Pamiętam, jak zremisowaliśmy z Serbią, popełniłem błąd, a on zadzwonił do mnie, dodając mi otuchy. To był trudny moment, przegraliśmy kilka meczów, ale ostatecznie udało się zakwalifikować i wygrać ten turniej. Pamiętam jednak doskonale Murcię, Oviedo, Cádiz i ogromną ilość gwizdów w naszą stronę. Oczywiście to było zrozumiałe, bo nie graliśmy dobrze, ale mam wrażenie, że za kadencji Luísa było tego trochę zbyt wiele.

Były też inne historyczne momenty. Pamiętam choćby pierwszy przegrany ze Szwajcarią mecz na Mundialu w RPA.
Tak. Oczekiwania były ogromne. Prasa pisała, że drużyna jest wspaniała i musimy wygrać ten turniej. Gramy więc pierwszy mecz ze Szwajcarią i przegrywamy 1:0 w sposób zupełnie niesprawiedliwy, bo zagraliśmy dobry mecz. Zewsząd płynęła jednak krytyka, obelgi... A to drużyna jest słaba, a to słaby bramkarz, brakuje pomysłu, a Del Bosque jest za stary. Głos zabrał wtedy chyba nawet Maradona. Z zewnątrz spływała krytyka, ale wewnątrz trzymaliśmy się razem. Powiedzieliśmy sobie, że wygramy te sześć meczów, które nam zostały i zostaniemy mistrzami świata.

Potem turniej potoczył się świetnie.
Najtrudniejszy był mecz z Chile. To było ostatnie spotkanie w grupie, musieliśmy wygrać, żeby awansować. Skończyło się 2:1 dla nas i chyba wtedy zeszło z nas ciśnienie. W półfinale trafiliśmy na Niemców, którzy wcześniej pokonali Anglię i przejechali się po Argentynie. Zagraliśmy jednak świetnie i awansowaliśmy do pierwszego finału mundialu w historii naszego kraju. A finał to finał. Holandia doskonale wiedziała, jak ma grać. Pamiętam, że w trakcie dziewięćdziesięciu minut mieliśmy swoje okazje. Villi, Cesca... Oni zresztą też mieli świetną szansę Robbena.

Którą znakomicie wybroniłeś. Widziałeś, jak biegnie sam na ciebie przez pół boiska. Ta interwencja to był instynkt czy wiedziałeś, gdzie idzie ta piłka?
Cóż, patrzę na niego, biegnie sam i myślę: „Nie no, strzeli to…". Przez głowę przeszła mi setka myśli. Wyczekać czy wychodzić? Pomyślałem, że muszę wyczekać, aż się zbliży. Znałem go już z Realu, wiedziałem, że jest szybki, będzie chciał wykorzystać balans ciałem. Po jego lewej, a mojej prawej stronie biegli już Puyol i Capdevila, pomyślałem więc, że będzie chciał zbiec w prawo i uderzyć ze swojej słabszej, prawej nogi. Kiedy zobaczyłem, że strzela, wyciągnąłem nogę. Czułem, że uderzył mocno, a ja miałem w wyobraźni bramkę za sobą. Wykonałem kalkulację i wiedziałem, że nie wpadnie (śmiech).

Niesamowite, mówimy przecież o trzech sekundach… A potem ten gol Iniesty…
To było fantastyczne. Zwycięstwo w Lidze Mistrzów przeciwko Valencii i ten gol Iniesty to moje dwa najszczęśliwsze wspomnienia. A potem przejazd autobusem przez centrum Madrytu… To momenty, których nie da się zapomnieć. Nikt nie dokonał tego, co my.

Vicente del Bosque. Co znaczy dla Ciebie?
Wspaniały człowiek. To, czego dokonał w Realu i w reprezentacji, jest wyjątkowe. Boli mnie, że wielu kibiców Realu nie docenia jego osiągnięć w tym klubie. To smutne, przecież mówimy o człowieku, który spędził tu ponad 30 lat, jest żywą legendą. Martwi mnie nawet, jeśli na 50 opinii pojawiają się dwie czy trzy krytyczne, bo to one mają wtedy największy wydźwięk.

Cóż, podobnie jest w twoim przypadku. Ciebie mocno wciągnęły te sieci społecznościowe, co? Jesteś wszędzie i jeszcze starasz się odpowiadać! (śmiech)
Wiem, że ty jesteś starszy i to nie twoja bajka…

Ale jak możesz cały dzień siedzieć i patrzeć w telefon? I jeszcze odpowiadać?
Mam tu trochę więcej czasu, czasem coś zauważę i odpowiem. Wielu ludzi, którzy mnie „śledzą”, pyta: „Dlaczego tak się interesujesz tymi, którzy cię krytykują, a nie nami, którzy cię kochamy?" A ja po prostu taki już jestem. Wiem, że moi fani tam są i mnie wspierają, jestem im za to bardzo wdzięczny, ale jeśli czasem trafię na krytykę, to próbuję dyskutować.

Wrzuciłeś do sieci to nasze selfie? (zrobione chwilę przed wywiadem – przyp. red.)
Tak. Ty też?

Nie, nie. Wyjaśnili mi, jak to działa, ale to chyba nie dla mnie.
Patrz, tutaj. (Iker pokazuje telefon) 2000 polubień i 1000 przekazań dalej. Jesteś oznaczony, ty też masz Twittera?

Pewnie, że mam, a co ty myślisz chłopaku, rozmawiasz z profesjonalistą! No dobrze, musimy porozmawiać o Madrycie...
Madryt? Piękne miasto! (śmiech)

Rok 2010. Przychodzi On.
Mourinho.

Mourinho, który dla mnie osobiście był chodzącym pożarem, odkąd tylko się pojawił. Zacznijmy od początku – co pomyślałeś, gdy go zatrudnili? Miałeś okazję poznać go wcześniej?
Zawsze, gdy do klubu przychodzi nowy trener, przyjmuję go z otwartymi rękoma. Nie znałem go wcześniej.

Cholera, jesteś kapitanem. Musiałeś mieć jakąś opinię…
To nie jest tak, że klub pyta cię o zdanie. Zresztą wtedy nie byłem kapitanem, był nim Raúl.

Jakie były pierwsze miesiące Mourinho? Byłeś jednym z kapitanów, musiałeś mieć z nim kontakt.
Moja relacja z nim zawsze była dobra.

Zawsze?
Mam na myśli ten moment, kiedy przychodził, źle się wyraziłem. Niewłaściwie użyłem okolicznika czasu… Mieliśmy dobrą relację. Przychodził jako trener, który wygrał Ligę Mistrzów, wyeliminował Barcelonę. Nadzieje były wielkie. Poprawiliśmy się jako zespół, zaczęliśmy rywalizować z najlepszymi drużynami, doszliśmy do finału Pucharu Króla, który wygraliśmy, a z wyścigu o ligę odpadliśmy w ostatnich kolejkach.

I ty naprawdę uważasz, że to on dał ten impuls, agresję, pozwolił rywalizować na równi z najlepszymi?
Słuchaj, w pierwszym sezonie, kiedy wychodził na konferencję prasową i bronił Realu Madryt, myślę, że robił to perfekcyjnie. To był czas, gdy ktoś musiał wziąć odpowiedzialność i wtedy wychodził on i brał wszystko na siebie. W tym kontekście ja mogłem wskoczyć za nim w ogień, byłem całkowicie oddany jemu i jego wymaganiom.

W takim razie powiedz mi, co się do cholery wydarzyło, że zorganizował ci taką katastrofę? Był jakiś punkt zapalny? Mieliście jakiś problem osobisty?
Myślę, że chodziło o drugi sezon. Barcelona zaczęła bardzo dobrze, wygrała z nami Superpuchar Hiszpanii, potem była ta seria wydarzeń na Camp Nou z Tito Vilanovą…

Ten okropny paluch…
Każdy może uważać, co chce, nie mam z tym problemu. Ale ja mam klub z milionami kibiców oraz reprezentację, bo jestem Hiszpanem, patriotą. Czuje się wiec w obowiązku i wobec klubu i wobec mojego kraju. Było wiele trudnych i szorstkich momentów pomiędzy graczami Realu i Barcelony, zbyt szorstkich… Wracając do tej historii, sezon zaczyna się dla nas słabo, Barcelona szybko wyprzedza nas w lidze, potem sytuacje się odwracają, zyskujemy 5 punktów przewagi, wygrywamy ligę. Następnie eliminuje nas Bayern w półfinale Ligi Mistrzów i choć wygraliśmy ligę, to ten rok można uznać za trudny. Ale moja relacja z Mourinho wciąż jest dobra. Nie mówię bardzo dobra albo tak dobra jak w pierwszym sezonie, ale dobra. Jeśli mieliśmy jakiś problem, to rozmawialiśmy i było w porządku. Podczas EURO 2012 wyeliminowaliśmy Portugalię i on, Portugalczyk, napisał do mnie, wymienialiśmy wiadomości, zabawne, uszczypliwe, poważne. Nasza relacja zaczęła się zmieniać wraz ze słabszą formą drużyny w sezonie 2012/13. Wiesz, jak to jest, kiedy sprawy idą dobrze, wszyscy jesteśmy przystojni, wysocy, dobrze zbudowani i mamy piękne włosy. Kiedy gra jest gorsza, wtedy zaczyna się „ten to, a ten tamto”. Ostatecznie jednak to jest właśnie moment, kiedy wszyscy powinni pozostać zjednoczeni.

Ale musiał być jakiś punkt-detonator! Ja słyszałem pięćdziesiąt wersji… Że wynosiłeś informacje z szatni…
Tak, zawsze to słyszę…

Że broniłeś kolegów z reprezentacji, Xaviego i graczy z Barçy.
Tak, to tak. Wielu dziennikarzy z wyrzutem opowiada anegdotę, że rozmawiałem z chłopakami z Barcelony, żeby załagodzić trochę całą tę sytuację i obniżyć panujące wokół ciśnienie.

Bo rozmawiałeś z Xavim, tak?
Tak, z Xavim, z Puyolem. Rozmawialiśmy i najlżejsze określenia były takie, że nie możemy ich tu zacytować, bo oglądają nas dzieci. Ta rozmowa nie brzmiała: „Słuchaj, wybacz mi”. To jest wersja dziennikarzy przychylnych Mourinho, to nie było tak. Ja powiedziałem Xaviemu: „Nie możemy zniszczyć hiszpańskiej piłki”. Mnie przejmowała sytuacja i Realu Madryt, i reprezentacji, mojego kraju. Dyskutowaliśmy, jak możemy załagodzić ten konflikt i od tamtego momentu sytuacja zaczęła się normować.

A więc rozmawiasz z graczami Barcelony, Mourinho się wścieka i mówi, że jesteś zdrajcą, bo nie wchodzisz w wojnę, którą on toczy?
Tak, przypuszczam, że o to chodziło. Ja musiałem się zachować jak kapitan Realu Madryt i kapitan reprezentacji. Tak jak mówiłem wcześniej, będąc kapitanem, musisz podejmować decyzje, lepsze i gorsze. Przez jednych krytykowane, przez innych chwalone. A w prasie sprzedało się to tak, że błagałem na kolanach o wybaczenie i interesowało mnie tylko dobro reprezentacji.

I jeszcze gorsze rzeczy… Że wynosiłeś informacje z szatni i potem wypływały w prasie…
Tak to się wszystko zaczęło nakręcać. Potem wraz z początkiem nowego roku Mourinho stwierdza, że mój kolega, świetny bramkarz i chłopak, Antonio Adán, jest lepszy niż ja. Zaczyna go więc wystawiać w pierwszym składzie, a ja nie mogę przecież nic z tym zrobić, to jego decyzja, jest w końcu trenerem. A potem przychodzi moja kontuzja… I od tego momentu, gdy muszę zrehabilitować rękę, co zajmuje mi 2 miesiące, wszystko, co o sobie słyszę, to świństwa. Ja chcę tylko wyleczyć kontuzję i wrócić do treningów, wrócić do formy i do gry. Tymczasem moje miejsce jest zajęte, w tym momencie już przez Diego Lópeza. Diego bronił wtedy dobrze, trener uważał, że zasługiwał na grę i ja nie miałem nic do powiedzenia. Potem jednak pojawiły się dodatkowo wypowiedzi na konferencjach prasowych i inne gesty… Jeśli pytasz mnie, czy gdybym mógł cofnąć czas, to zachowałbym się inaczej i odpowiedział Mourinho, odpowiedź brzmi: nie. Ja patrzyłem na dobro mojego klubu, to nie był pojedynek Casillas–Mourinho. Ważny jest futbol i to nie demagogia, a rzeczywistość. Postąpiłem tak, a nie inaczej, bo uznałem to za najlepsze wyjście. Gdybym się wtedy odezwał, powstałaby otwarta wojna. Mourinho mówiłby, że woli tego bramkarza, a ja mówiłbym, że innego. On mówiłby, że jestem niski, a ja, że jestem wysoki. Nie chciałem tego, to nie były wartości, w jakich zostałem wychowany.

Mourinho był później przecież niekonsekwentny, choćby w sprawie biednego Adána, którego wystawiał, twierdząc, że jest lepszy, a potem przychodzi Diego López i natychmiast wchodzi do bramki. Prawie skończył mu karierę.
Cóż, wtedy mieliśmy już złe relacje. Myślę, że to była kombinacja wielu czynników, głównie słabych rezultatów, bo traciliśmy do Barçy 14 czy 15 punktów, odpadliśmy z Ligi Mistrzów z Borussią Dortmund, przegraliśmy jeszcze finał Pucharu Króla z Atlético. Od mojej kontuzji z końca stycznia aż do maja, gdy zostałem powołany do reprezentacji, nie zagrałem żadnego meczu.

Jak to wpłynęło na ciebie i na twoją rodzinę?
Źle, to jasne. No ale jak miałem się czuć, wiedząc, że każdego dnia się mnie ocenia, porównuje, krytykuje, a do tego wszystkiego jestem kontuzjowany. W końcu zdrowieję, zaczynam trenować, żeby odzyskać pełną sprawność w ręce i wrócić do formy. A tu coraz więcej spekulacji, atmosfera gęstnieje coraz mocniej. Dlaczego gra ten a nie tamten? Ciągle to samo. Ja starałem się, żeby to na mnie nie wpłynęło, ale to było niemożliwe. Każdego dnia była wojna między mourinhistami a casillistami, choć ja nie powiedziałem ani jednego słowa. Wtedy ktoś mówi: „Ty się nie odzywasz, bo używasz ludzi wokół siebie, żeby cię bronili". Szaleństwo…

Nigdy mu się nie postawiłeś? Nie zapytałeś: „Cholera, co jest?”
Jasne, dyskutowałem z nim wiele razy, ale w ostatnim roku nie rozmawialiśmy wcale. Ja na pewno popełniłem wiele błędów, mógł mi to powiedzieć, ja jemu zresztą też, ale wyszło, jak wyszło.

Miałeś wtedy jakiś plan, wiedziałeś, do czego to zmierza?
Ja robiłem to, co uważałem za słuszne. Wiele ludzi mnie pyta: „I dlaczego się nie odzywałeś?” I co ja miałem powiedzieć? Teraz mnie o to pytasz, a ja nie mówię przecież nic nowego. Mógłbym powiedzieć, że nie lubię tego i tamtego, ale to nie o to chodzi. Potem przyszedł Ancelotti i postanowił, że mój kolega będzie grał więcej niż ja, a ja musiałem to zrozumieć i zaakceptować, taki jest futbol.

Jasne, ale przecież to było oczywiste, że cała ta zła atmosfera wynikała z tego, że nie chciałeś uczestniczyć w tej absurdalnej wojnie Mourinho.
Cóż, jestem nauczony, że decyzje szefa trzeba akceptować, czy ci się podobają czy nie.

Ja pamiętam, że konferencje Mourinho to był cotygodniowy pożar. Za każdym razem gdy się odzywał, powodował jakiś konflikt w drużynie, w klubie, wszędzie. Cholera, kto to jest? Kogo my mamy za trenera? Moim zdaniem ten człowiek to była chodząca katastrofa. A kiedy graliście ze sobą niedawno w Lidze Mistrzów, podałeś mu rękę?
Tak, tak, przywitaliśmy się. I w Porto, i w Londynie. Rozmawialiśmy chwilę, on pytał, jak mi tutaj jest, było normalnie.

A potem powiedział, że twoje zarobki w Porto są ogromne. Ja nie rozumiem, po co ty się z nim przywitałeś?!
(śmiech) Taki już jestem. Życzyłem mu zdrowia i powodzenia, w piłce nigdy nic nie wiadomo, może znów na siebie trafimy, kto wie…

Uważasz, że on był winny twojego odejścia z klubu?
Nie, moja sytuacja była bardziej złożona. Wtedy przyszedł Ancelotti i podjął taką a nie inną decyzję, która zresztą okazała się świetna, bo przecież wygraliśmy Ligę Mistrzów i Puchar Króla. Ja jednak nie czułem się za dobrze, chciałem grać więcej.

Nie czułeś się dobrze w jakim kontekście? Chodziło o nastawienie kibiców? Brak wsparcia klubu?
Chciałem grać więcej, czuć rywalizację. W obliczu całej tej gęstej atmosfery uznałem, że najlepszym rozwiązaniem będzie odejście.

Odszedłeś tak, jak chciałeś? Może doprecyzuję pytanie – pamiętam twoje pożegnanie, gdy stałeś samotnie w sali konferencyjnej, mnie to uderzyło. Wtedy jeden z dyrektorów sportowych, mój dobry przyjaciel, którego świetnie znasz, powiedział mi: „Bertín, my nie chcieliśmy, żeby tak to wyglądało, ale on chciał tak to zrobić.”
Miałem takie pożegnanie, jakie chciałem mieć. Z różnych powodów. Sam sobie powiedziałem, że nie mógłbym mówić o moim klubie źle, nie pozwala mi na to mój charakter, po prostu. Nie potrafię. Podszedł do mnie Florentino i zapytał, czy możemy przesunąć mój wyjazd do Porto o jeden dzień, bo chciał zorganizować pożegnanie z trofeami. Zadzwoniłem do klubu i nie mieli nic przeciwko. Dla mnie było jasne, że muszę opuścić ten okręt i zrobiłem to w najlepszy dla siebie sposób. Pewne jest to, że moje nazwisko będzie już na zawsze związane z Realem Madryt z powodu meczów, które zagrałem, i wszystkich dobrych i złych momentów. Tyle. Koniec. Kończy się pewien etap, zaczyna nowy. Czas przewrócić stronę…

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!