Advertisement
Menu
/ elpais.com

Casillas w Matrixie

Tekst Manuela Jaboisa

Kilka razy tłumaczyliśmy już wam teksty Manuela Jaboisa, który obecnie pisze dla El País. Hiszpan patrzy krytycznym i ironicznym okiem na sprawy z różnych światów i na różne tematy, często dotyka także Królewskich. Tym razem napisał coś o Ikerze Casillasie.

Casillas w Matrixie

Był czas, kiedy Casillas potrafił latać. Robił to bez wysiłku, jak ci młodzi rosyjscy tancerze, którzy w lekkim amoku niesamowicie wyginają się w powietrzu, a potem spadają na ziemię niczym Batman. To było wtedy, gdy Morfeusz opowiadał Neo o epoce, w której ludzie się nie rodzili, ludzi hodowano. W środku sztywnych ćwiczeń na treningach, w czasach dominacji maszyn nad ludźmi i dokładnie obliczanych karier przez rodziców z obsesją, właśnie wtedy Casillas urodził się jako wybraniec.

Jego sukces związano ze słowami takimi, jak wrodzony, magia, dar, święty czy cud. Rozwijał się między słowami dotyczącymi science-fiction, znajdował się na takim religijnym materacu, który nie dotykał sfery ziemskiej. Wymyślano piękne słowa, które pasowały bardziej do opisu objawienia maryjnego niż bramkarza. Trudno było tego nie robić. Nawet ten artykuł rozpoczął się w taki sposób. Casillas wychodził poza zmysły, nie dawał się wyjaśnić.

Rezygnował więc z pracy (czy Jezus wykonywał brzuszki?) i hodował swoją najbardziej spektakularną stronę, która zwiększała jego status człowieka-cudu. Nie wymagał wiele od siebie w normalnych sprawach, w wyjściach do górnych piłek, w grze nogami, w ustawianiu muru. On wolał ratować madridismo w ostatniej sekundzie. Ja pamiętam jedną z jego parad w Sewilli, napastnik kopnął piłkę na linii, na której nagle nie wiadomo skąd pojawił się on i wysunął ramię, które powinno być uwiecznione w tamtym miejscu na murawie niczym pomnik Lincolna.

To wszystko paradoksalnie zaczęło wykańczać Casillasa. Jego status gwiazdy był godny najlepszego atakującego, a jego praca wymagała emocji. Ludzie płacili za oglądanie Raula, za oglądanie Zidane'a. Jednak także zaczęli płacić za oglądanie Casillasa. A co mógł zrobić Casillas – prosić rywali, żeby go przytulali? Real z czasów galácticos tylko pomógł jego legendzie, rywale go bombardowali, a on błyszczał. To był Real Ikera i Ronniego, potem Ikera i Van Nistelrooya. Dziennikarze mówili, że te dwójki wystarczą na wszystko. Wtedy Casillas przekonał już samego siebie, że jego gra jest paranormalna. Powiedział to kilka lat później w wywiadzie dla Gabiegolondo: on miał wrodzony talent, którego nigdy nie straci i musi go tylko podlewać niczym orchideę. Ten wywiad odbył się w poprzednim roku: wtedy Casillas ten talent już stracił. Może nie sam talent, ale przynajmniej wiarę w niego.

Pod koniec 2012 roku Mourinho posadził go na ławce. Superbohaterowi szybko stworzono superłotra. Niewielu przyznawało, że w tamtych miesiącach Real miał w bramce ściek, nikt nie analizował występów w tamtych dniach. Dziennikarze między prawdą a legendą wybrali legendę. Od tamtego roku dziennikarze woleli niszczyć kogo tylko trzeba było, w tym hiszpańskich bramkarzy i wychowanków klubu z DNA walczaka, woleli to od przeanalizowania meczu Casillasa, który był zwykłą rzeźnią. Jezusa nie można było wysłać na emeryturę, więc rozpoczęto sztuczne oddychanie. Casillas nigdy nie był tak wielkim mitem, jak wtedy, gdy przestał być bramkarzem. Sieroty po jego cudach zaczęły promować jego parady z treningów: to było prywatne życie świętego. A Casillas nie był już Casillasem, był Tym, Który Tyle Nam Dał.

Talent nigdzie nie odszedł. Jednak tam, gdzie nie mogły dojść nogi, trudno było zdążyć refleksom. Jako że nigdy nie nauczył się tego, co potrafił, kiedy zaczął to tracić, uznał to za prawo życia. Słowa, które go dotyczyły, nie opisywały niczego prawdziwego, nie miały znaczenia poza mikrofonem, to były tylko emocje. Ciało mogło się starzeć, koncentracja uciekała, a wiara w siebie zanikła. W ostatnim okresie można było zobaczyć, jak przy rzutach rożnych cała obrona otaczała go niczym rannego boga, niczym idola z wygasającym kultem, któremu trzeba pomóc się chronić. Obrona nie broniła bramki, ona broniła Casillasa.

Jako że nie należał do kategorii ludzkiej, spora część madridismo wyniosła go na krzyż. „Jeśli jesteś Bogiem, umrzesz jako Bóg”, mówili mu. To był naprawdę przykry spektakl, którzy doprowadził do nienawiści, która objęła jego najbliższych i nawet synka. Nie było łaski w drwinach, bo nie było jej też na drodze krzyżowej. Jego tragiczna aureola ma związek z mirażem wykreowanym w latach chwały: był narodowym mitem, a zniszczyli go jego ludzie. Kiedy przestał latać, został człowiekiem przytrzymywanym zza kulis. Jako że Casillas nie był prawdziwy, musieliśmy go sobie wyobrazić. Jednak nawet fantazja ma swoje granice.

Przyjdzie jednak także trzeci dzień dla niego, bo Real zawsze wskrzesza swoich zmarłych. Jedyny warunek jest taki, że muszą stanąć przeciwko niemu na boisku.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!