Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Bananowy Madryt: Nareszcie wolny od Calderón

Zapraszamy do lektury

Trzy mecze na Vicente Calderón, żadnego zwycięstwa, zero bramek po naszej stronie. Rozumiem entuzjaztów nałożenia na mnie zakazu stadionowego z powodu przynoszenia naszym zawodnikom pecha, jednak muszę was uspokoić, że na obiekt Atlético, przynajmniej w najbliższym czasie, już się nie wybieram. Szczerze mówiąc jakoś nie rozpaczam, gdyż być może już nigdy nie będę musiał stresować się tym, że za chwilę pod skaczącym tłumem zawalą się trybuny. Tak czy inaczej, przeżycia z wczorajszego starcia w Lidze Mistrzów były naprawdę przednie.

Atmosfera piłkarskiego święta w centrum miasta w ogólnym rozrachunku może nie była jakoś bardzo odczuwalna, jednak osób przywdzianych w klubowe barwy było znacznie więcej niż w dni meczów którejś z madryckich drużyn z jakąś mniej renomowaną drużyną, która przyjechała do stolicy po tak zwany oklep. Co ciekawe, dość częsty był widok fanów gospodarzy chodzących po ulicach w towarzystwie kibiców Realu. Na Plaza Mayor już na ponad dwie godziny przed meczem zaczęli zbierać się miłośnicy Królewskich, by wspólnie trochę nastroić głosy i zdezynfekować gardła przed pojedynkiem ze znienawidzonym przeciwnikiem. Stamtąd madridistas mieli rozpocząć pochód w kierunku obiektu naszego rywala zza miedzy. Jako człowiek interesów pozostający w stałych kontaktach z różnymi osobistościami nie udałem się jednak na Vicente Calderón z resztą kibiców Królewskich. Zdecydowanie bardziej niż z podpitymi Hiszpanami wolałem zejść w stronę rzeki z trójką rodaków, którzy również postanowili z wysokości trybun obejrzeć wczorajszy spektakl. Oni jednak, w przeciwieństwie do mnie, wejściówki mieli na sektor gospodarzy. Tak czy inaczej – z tego co mi wiadomo – żyją i mają się dobrze.

Dezynfekcja gardeł na Plaza Mayor

Droga na stadion była ciekawym przeżyciem. Nazwijcie mnie masochistą, ale przebijanie się przez tłumy fanów rojiblancos przywdzianym w barwy Realu Madryt było mimo wszystko dość przyjemnym doświadczeniem. Z pięściami do nas nikt nie wyskakiwał, jednak nie brakowało osób, które wyzywały nas od potomstwa kobiet odstępujących na określony czas swego ciała w celach komercyjnych. Było mi bardzo smutno, czułem się przytłoczony i załamany. Przez głowę przechodziły mi różne myśli. Dlaczego ja? Co ja im zrobiłem? Całe życie przecież starałem się być dobrym człowiekiem... No dobra, trochę przesadzam. Spływało to po mnie jak pot po Ryszardzie Kaliszu w trakcie meczu polityków przeciwko gwiazdom TVN-u. Jednym z mniej kulturalnych (bo byli również kulturalni!) kibiców odparłem, że dziś dostaną od nas baty, a na Bernabéu ich zespół przyjedzie co najwyżej w celach turystycznych. Nawet wówczas nikt nie postanowił na mnie podnieść ręki.

Kto wyzywa, ten sam się tak nazywa

Pod stadionem rozstałem się z towarzyszami niedoli i mąk i udałem się pod wejście na squat stadion Atlético. O kolejce na trybunę gości można powiedzieć wszystko oprócz tego, że szła sprawnie. Dwa rzędy madridistas ochoczo wyzywały się ze stojącymi parę metrów dalej rojiblancos, którzy również oczekiwali na to, by w końcu dostać się do środka. Ślamazarnie idąca kolejka była bardzo łakomym kąskiem dla mediów, które ochoczo filmowały zniecierpliwione tłumy. Całe życie w świetle reflektorów.

Swoje miejsce na sektorze zająłem na około kwadrans przed pierwszym gwizdkiem arbitra. Trybuna przeznaczona dla kibiców Los Blancos zapełniła się bardzo szczelnie. Za bilet zapłaciłem 90 jednostek twardej europejskiej waluty. Drogo? Być może, ale pamiętajmy, że chodziło o ćwierćfinał Ligi Mistrzów. To, że rozgrywano go w budynku przeznaczonym do rozbiórki, to już zupełnie inna kwestia. Infrastruktura stadionu trochę kontrastowała z faktem, że niektórzy fani Królewskich na sektor przychodzili w garniturach.

Samo spotkanie było dla mnie tak stresujące, że z nerwów nawet nie otworzyłem zakupionego słonecznika. To już nie był paintball z Granadą czy Piknik pod Wiszącą Skałą z Eibarem. Takie potyczki jak wczorajsza wzbudzają we mnie emocje, które odczuwałem za dzieciaka, gdy moja wiedza o futbolu opierała się na tym, co wyczytałem w Bravo Sport. Choć moja zdolność analizowania piłki nożnej wciąż prowokuje sytuacje, w których dużo ludzi stwierdza, że chyba oglądaliśmy różne mecze, muszę się pochwalić, że czynię postępy. Wczorajsze starcie mimo braku bramek wydawało mi się naprawdę interesujące. Wracam do domu, czytam analizy i – rzeczywiście – w internecie piszą, że pojedynek był bardzo dobry. Punkt dla mnie. Moralne zwycięstwo. Jeszcze trochę i będę wrzucał zdjęcia z analizami w stylu Jacka Gmocha.

Wolny po raz kolejny w światło bramki

Ostatni gwizdek nie oznaczał końca imprezy. Ze względów bezpieczeństwa przetrzymano nas jeszcze na sektorze około czterdziestu minut. Na Vicente Calderón zadbano jednak o nas po królewsku i umilono nam oczekiwanie puszczając muzykę. Kilka hiszpańskich piosenek i song o kobiecie śpiewającej coś o tym, że jest albatrosem sprawiły, że czas leciał trochę szybciej. Po tym jak już udało się opuścić stadion policja eskortowała nas wzdłuż rzeki. Gdy każdy zaczął się rozchodzić w swoją stronę byłem jeszcze świadkiem dość dziwnej sytuacji. Po raz pierwszy w życiu prawie widziałem bójkę między kibicami. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że był to… wewnętrzny konflikt. Grupa naszych fanów na oko podchodzących pod czterdziestkę na trzy raty starała się dogonić innych kibiców przynależących do Ultras Sur (sam już się gubię czy oni w końcu oficjalnie jeszcze w jakikolwiek sposób funkcjonują. Ich powiązanie z US było jednak wnioskując z kontekstu oczywiste). Ostatecznie jednak siła młodości zwyciężyła, zaś grupa pościgowa musiała odłożyć w czasie marzenia o spuszczenia komuś lania.

Idźcie do domu, my nie powiemy nikomu. Chętnie posłuchamy o albatrosach

Na dziś to wszystko. Widzimy się już w sobotę przy okazji przedostatniego spotkania madryckiego maratonu. Potyczka z dobrze spisującą się w tym sezonie Málagą będzie dobrą przystawką przed rewanżem w Lidze Mistrzów na Bernabéu. Do następnego!

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!