Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Bananowy Madryt: Obejrzeć El Clásico i (niekoniecznie) umrzeć

Relacja z trybun i nie tylko

Po batalii, która wykrwawiała mnie przez miniony tydzień, udało mi się ostatecznie nabyć wejściówkę na El Clásico. Jeszcze na 24 godziny przed spotkaniem wszystko wskazywało na to, że ostatecznie się nie uda, jednak wydarzył się cud. Wczoraj po południu starałem się nabyć bilet u koników. Ceny były doprawdy zaporowe. Proponując 200 euro, lichwa obracała się na pięcie i szła dalej w poszukiwaniu potencjalnych kupców. Przebitka była w najlepszym przypadku czterokrotna. Piątkowego wieczora, będąc już raczej pozbawionym nadziei, po raz ostatni postanowiłem zajrzeć na oficjalną stronę internetową Realu Madryt. Ku mojemu zaskoczeniu, dostępne były pojedyncze miejscówki. Dopiero wówczas zaczęła się prawdziwa bitwa o być albo nie być. Odświeżając stronę jak szalony i tak za każdym razem okazywało się, że ktoś zdołał mnie uprzedzić. Ludzie rzucali się niczym sępy na padlinę. Stwierdziłem, że i tak nie mam już nic do stracenia i... udało się! Po godzinie 21.00 na świecie było prawdopodobnie niewiele osób szczęśliwszych ode mnie. Wydane pieniądze nie miały dla mnie już żadnego znaczenia, bowiem okazało się, że po raz drugi w życiu będę miał okazję obejrzeć na Santiago Bernabéu Klasyk. Są rzeczy, które warte są więcej niż twarda waluta. Dla mnie starcie Realu Madryt z Barceloną zalicza się z pewnością do jednej z nich. Mając na względzie to, jak trudno było zaopatrzyć się w wejściówkę, nie miałem zamiaru już płakać nad tym, że nie przyznano mi akredytacji dziennikarskiej. Zresztą ma to swoje pozytywy – w końcu mogłem wybrać się na stadion w barwach i trochę pokrzyczeć.


Przy Bernabéu zameldowałem się na około półtorej godziny przed meczem. Pod obiektem Królewskich były już prawdziwe tłumy. Gdy wszedłem na około godzinę przed starciem, stadion był jeszcze praktycznie pusty. Miejscówkę miałem w dolnych sektorach Fondo Sur. Widoczność była bardzo dobra, jak zresztą z prawie każdego miejsca na trybunach. Jeśli chodzi o doping, był on zdecydowanie żywszy niż podczas marcowego El Clásico w La Liga. O ile często można stwierdzić, że Santiago Bernabéu jest niczym teatr, dziś publika była dwunastym zawodnikiem Los Blancos. Efektowna sektorówka na wstępie i hymn Décimy sprawiały, że po plecach naprawdę przechodziły ciarki. W powietrzu było czuć, że to nie jest mecz, jak każdy inny. Mimo że osób konsumujących ziarna słonecznika nie brakowało, atmosferze daleko było do piknikowej.


Na Casillasa nie gwizdał dziś absolutnie nikt. Madridismo wzniosło się ponad podziały, a sam Iker był według mnie kluczową postacią dla ostatecznego triumfu. Gdyby nie jego kapitalna interwencja przy stanie 1:0 dla Katalończyków, losy spotkania mogłyby się potoczyć różnie. Dziś wszyscy grali do jednej bramki. Sowicie od kibiców oberwało się natomiast Luisowi Enrique. To musi być doprawdy smutne, gdy w pięciomilionowym mieście nienawidzi cię tylu ludzi. No ale cóż, niewiele rzeczy dzieje się bez powodu.

Jeśli chodzi o sam mecz, wciąż jeszcze nie opadły ze mnie emocje. Gdybym nie kochał życia, powiedziałbym, że po tym, co widziałem, mogę umierać. Coś absolutnie niesamowitego, zjawiskowego, czego nie da się opisać tak po prostu stukając palcami w klawiaturę. Skłamię jednak, jeśli napiszę, że po pięciu minutach nie zaczęła mnie dręczyć myśl, że być może po raz drugi będę widział z wysokości trybun porażkę w Klasyku. Na szczęście okazało się, że przeklinałem swój los zdecydowanie przedwcześnie. Real Madryt pokazał to, za co go kocham, a raczej kochamy my wszyscy. Trzy owacje na stojąco dla schodzących w drugiej połowie z murawy piłkarzy Ancelottiego mówią same za siebie. Mnie oczywiście najbardziej ucieszył wspaniały mecz Isco. W takich chwilach nie wstydzę się przyznać, że mam wywieszony jego plakat na szafie naprzeciwko łóżka. Podejrzewam, że poświęcenie Królewskich było bardzo widoczne w telewizji. Na żywo jednak efekt był dosłownie oszałamiający. Widziałem w naszych szeregach jedenastu wirtuozów, którzy mimo wszystko nie bali się jeździć na czterech literach. Po ostatnim gwizdku było mi szkoda tylko jednego – że nie mogę być w dwóch miejscach jednocześnie. Najchętniej świętowałbym teraz wspólnie z madridistas na zlocie w Krakowie. Jednak coś za coś. W żadnym przypadku nie mam zamiaru się skarżyć.


Na dzisiaj tyle, no bo co tu więcej pisać? Trochę odszedłem od dziennikarskiego stylu pisania, bo potyczkę oglądałem jako kibic. Za żurnalistę zresztą nigdy się nie uważałem, po prostu realizuję się w swojej pasji. Takich chwil jak dzisiejsza życzę i sobie i wam jak najwięcej. Do usłyszenia.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!