Advertisement
Menu
/ theguardian.com

Arbeloa: Luis Suárez to Luis Suárez

Álvaro wspomina stare czasy w Anglii

– Kiedy otworzyli tamtą malutką piłeczkę, a papier w środku mówił „Liverpool”, powiedziałem: „Grupa B”. Wiedziałem, że ich wylosujemy. Cóż, nie wiem, czy wiedziałem czy tak naprawdę tego chciałem.

Minutę po losowaniu zadzwonił do niego zresztą Xabi Alonso, mówiąc „Do diabła, typowe. Jak bardzo jestem pechowy?”. Jedyną nagrodą pocieszenia, którą mógł zaoferować mu Arbeloa było to, że Bayern może jeszcze trafić na The Reds. Arbeloa nie wrócił na Anfield od czasu, gdy je opuścił, to jest od lata 2009 roku.

– Powiedziałem wszystkim, że to szansa, której nie powinni ominąć. Są przyzwyczajeni do stadionu, który mieści 80 tysięcy ludzi, jasne, ale Anfield to la bomba, jest unikalne. To tylko 45 tysięczny stadion, więc powiedzieli: „Cóż…”, a ja na to: „Cóż?”. Te 45 tysięcy tworzy bardzo, bardzo specjalną atmosferę. Powiedziałem im, żeby się nią cieszyli. Wyobrażam sobie, jakie będzie Anfield, jak zaśpiewają You’ll Never Wark Alone i jak będą oklaskiwać każdy rożny czy wrzut z autu w nasze strefy jak gdyby piłka wpadła do siatki – wiem, że tak to będziemy odczuwali.

– Czytałem w wywiad Magica Johnsona, w którym mówił, że on i Lebron James, Kobe Bryant, a także Michael Jordan musieli przechodzić przez gówniane czasy zanim zostali mistrzami, nie mieli też ku temu okazji. Mogę się do tego porównać – mówi Arbeloa o zdobyciu dziesiątego Pucharu Mistrzów z Realem Madryt.

– Moim pierwszym zagraniem była piętka do Zidane’a tuż przed wybojem na boisku. Zaraz potem padło: „graj prosto! Prosto!” – obrońca wspomina swój debiut w Realu Madryt przed dziesięcioma laty.

– Pamiętam jakby to było wczoraj. Trenowałem w Melwood, kiedy pojawił się Rafa. „Lewy obrońca? Lewy? Kryjesz Messiego”, stałem, patrząc na niego, czekając, aż zacznie się śmiać. To powinien być kawał, ale widziałem, że jest śmiertelnie poważny. Pomyślałem: „madre mía”. Pomysł był taki, że moja prawa noga będzie mocna, kiedy Messi zacznie schodzić do środka. Pojechaliśmy więc do Portugalii (na trening – przyp. red.), a ja codziennie grałem na lewej obronie, przygotowując się – Álvaro wspomina treningi przed spotkaniem z Barceloną w 2007 roku.

– To był słynny tydzień golfowy… Rafa wyznaczył nam godzinę policyjną, na pierwszą albo drugą w nocy. Spożywaliśmy żywo obiad, kiedy ja i Mascherano zaśpiewaliśmy jakąś hiszpańską piosenkę na karaoke. Nie pamiętam co, coś tak złego, że wymazałem to z pamięci. W każdym razie czas mijał, a my, nowi gracze, wychodziliśmy. Inni zostali i wydarzył się rzecz w klubie golfowym. Uciekłem. Usłyszałem o tym następnego dnia i nie mogłem uwierzyć, jednak oczywiście Bellamy zagrał dobrze, strzelił, a bramkę świętował udając uderzenie golfowe. Riise również zagrał dobrze.

– Pewnego dnia zadzwonił mój agent. „Wybieramy się do Liverpoolu”. Musiałem wtedy usiąść, powiedziałem sobie „co?” – Hiszpan wspomina czas, w którym dołączył do The Reds.

– Miałem pięcioletni kontrakt z Deportivo. Przez pierwsze trzy lata Real miał prawo do połowy z kwoty, za którą ktoś by mnie kupił, pomyślałem więc: „Nie ma żadnej nadziei na to, że odejdę w pierwszych trzech latach. Ale klub borykał się wówczas z problemami finansowymi, a moja sprzedaż oznaczała wypłacenie pieniędzy innym piłkarzom. To stało się tak szybko, że byłem w szoku – nie było czasu, żebym się na to przygotował i czułem się zagubiony.

– Sięgam pamięcią do moich pierwszych dni, kiedy patrzyłem w okno, a na zewnątrz opadał śnieg, myślałem wówczas: „W co się wpakowałem?”. Madre mía, miałem tylko 23 lata i nigdy nie wyjeżdżałem z domu. Wtedy znalazłem się w nowym państwie, lidze, zespole, gdzie mówiono w innym języku.

– Grywałem głównie na środku obrony, ale Rafa widział we mnie bocznego obrońcę, a treningi były inne niż wcześniej. Rafa stale cię poprawia – naprawdę mam na myśli stale. Nawet jeśli to tylko wykop, zatrzyma grę, żeby cię poprawić. Nigdy nie przestaje cię poprawiać. To była stała wiązka instrukcji, a ja nie miałem czasu myśleć. W rozmowie cztery oczy tłumaczył po hiszpańsku, ale do grupy zawsze mówił po angielsku. Jeśli słyszał, że mówimy po hiszpańsku, nie uwierzycie, ganił nas. „Angielski!” – wspomina czasy z nowym trenerem, Rafą Benítezem.

– Miałem szczęście, w tym samym czasie przyszedł Mascherano. Ulokowali nas w domach na Park Avenue i byliśmy sąsiadami, razem każdego dnia. Ale przywitano nas tak dobrze, to lepsze niż gdyby było odwrotnie. Jeśli sprowadziłbyś do Hiszpanii angielskiego trenera, a on sprowadziłby ze sobą pięciu angielskich piłkarzy, nie jestem taki pewien, czy sytuacja była by taka sama. Presja, która otacza klub, jest inna.

– W Liverpoolu pomagało to, że już bardzo kochali Rafę i Luisa Garcíę, Pepego Reinę, Xabiego, który był w praktyce honorowym Anglikiem. Później przyszedł także Fernando Torres. Nie było tak, że ściągał zawodników nieznanych. Rafa otworzył drzwi, fakt, że robił to dobrze, sprawił, że Hiszpanie otworzyli oczy na Anglię.

– Trener mówi coś, a ty myślisz: „nie zrobiłbym tego w taki sposób”, ale musisz tak zrobić. Nie możesz po prostu robić tak, jak chcesz… Cóż, o ile nie jesteś tak dobry, jak Cristiano Ronaldo. Miałem bardzo różnych trenerów, proszących o bardzo różne rzeczy, trudno powiedzieć, co jest kluczowe, bo każdy z nich odnosił sukcesy. Nie wiem, co myśleć. Sądzę, że wniosek jest taki, że w piłce nożnej chodzi o piłkarzy. Oczywiście Mourinho jest fantastyczny, Guardiola jest fantastyczny, ale co stało by się w ich zespołach, gdyby nie niesamowite jednostki, jakie mieli?

– Myślę, że kluczem dla każdego, jest wiara w to, co robią i co robią ich trenerzy – to, że są zjednoczeni, profesjonalni, silni. Jeden piłkarz cię zawiedzie, w porządku, ale zrobi to dwóch lub trzech i rzeczy zaczynają upadać, domek z kart. Piłka jest prosta… Ale nie tak prosta.

W 2007 roku Arbeloa zagrał jedynie dwie minuty w finale Ligi Mistrzów przeciw Milanowi w Atenach, przegranym przez Liverpool 2:1. Oto, jak piłkarz wspomina tamten występ: „Zostało dziesięć minut, kiedy Rafa po mnie zawołał, ale piłka nie chciała wyjść poza grę i kiedy w końcu to się stało, czwarty techniczny zniknął, żeby spojrzeć na coś, nie wiem na co. Musiałem poczekać kolejne dwie minuty. Miałem zagrać dziesięć minut, a zagrałem dwie. Kuyt strzelił. „Dawajcie!”. Ale nie było czasu. Nie wygraliśmy, nawet mimo tego, że mieliśmy znaczenie lepszy zespół niż w Stambule”.

– Ludzie zapominają, że prawie wygraliśmy ligę (sezon 2008/09 – przyp. red.). Nie wygraliśmy jej przez zadziornego Machedę. Były tygodnie, w których graliśmy przed United i w czasie naszego lotu do domu oni mieli już zaliczoną przegraną. Znowu. Czasami mogliśmy już niemalże dotknąć trofeum, jednakże oni zawsze wracali.

– Pomyśl: „Prawie wygraliśmy ligę, a pierwszą rzeczą, którą robisz jest kupno prawego obrońcy za 20 milionów funtów? On miał prawego obrońcę, a ja dostałem telefon z Madrytu. To była niesamowita szansa: Cristiano Ronaldo się tam wybierał, Benzema, Kaká.

– Nie sądzę, żeby ktokolwiek się tego spodziewał. Liverpool grał w bardzo zaskakujący sposób i wszystkich nas zaskoczył. Luis Suárez miał niesamowity sezon, strzelając 31 bramek i jak wiele asyst? Wciąż mają Sturridge’a i Sterlinga, ale Luis Suárez to Luis Suárez, wciąż możesz zobaczyć lukę. Rodgers musi znaleźć drogę. Myślę, że tak zrobi – mówi obrońca o wrażeniu, jakie wywiera na nim obecny FC Liverpool.

Zostało tylko kilku graczy, z którymi grał w zespole The Reds Arbeloa. Jak sam mówi: „tylko Lucas, z którym miałem największy kontakt, Steven i Martin Škrtel”. Jednak kiedy wkroczy na murawę, otoczenie będzie znajome. Będzie zupełnie inne niż szatnie na Bernabéu podobne raczej do tych rodem z NBA, z wielkimi portretami zawodników i różnorodnym, przypominającym sztukę wyposażeniem. „Zostaniesz zmieniony na Anfield i masz tylko jeden mały hak na koszulkę, spodenki, bluzę, wszystko. Nie ma miejsca, szczególnie w zimie, kiedy gracz w wielkim dresie. Jest bardzo, bardzo mało miejsca. Jesteś ściśnięty w środku, ale przechodzą przez ciebie tradycja i wartości klubu. Nie ma luksusu i może to pomaga zachować połączenie między piłkarzami i kibicami. To ma urok”.

– Wtedy opuszczasz szatnię i widzisz „To jest Anfield”. Ten znak to wcielenie ducha, droga na przygotowanie się, kiedy zmierzasz ku boisku. Wspiąłbym się tam i dotykał go przed każdym meczem – i to samo zrobię w środową noc.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!