Advertisement
Menu
/ theguardian.com

Gdy Liverpool był faworytem – Puchar Mistrzów 1981

Tekst o zapomnianym finale

Autorem tekstu jest Sid Lowe, felietonista uznanego brytyjskiego dziennika The Guardian. Autor opowiada w nim losy finału Pucharu Mistrzów bardzo dla Realu nietypowego, po części wymazanego z pamięci. Zachęcamy do lektury.

„To był jeden z tych nielicznych razów, kiedy dostałem premię za przegraną”, wspomina Vicente del Bosque, wstrzymując się na chwilę, aby dodać, „bardzo, bardzo niewielu… może nawet jedyny”. Choć dzisiaj jest to rzecz nie do pomyślenia, nie sprawia to, że wtedy sytuacja była w jakikolwiek sposób łatwiejsza. Wtedy jednak Real Madryt jadąc do Paryża na finał Pucharu Mistrzów w maju 1981 roku, spodziewał się przegranej. W klubie spodziewali się tego tak bardzo, że jak wspomniał Del Bosque, i tak wypłacono piłkarzom po 525 tysięcy peset premii. Nawet dojście do finału stanowiło osiągnięcie. Były to rozgrywki Realu, trofeum definiujące ten klub, ale Blancos nie grali w ich finale od roku 1966. Dla kontrastu ich oponenci rozgrywali swój trzeci finał na przestrzeni pięciu lat.

Adwersarzem Królewskich tamtej nocy był ten sam zespół, z którym zmierzą się w najbliższą środę w Lidze Mistrzów – FC Liverpool – i można było się go wtedy bać. Ówczesny trener Realu, Vujadin Boškov, oczywiście czuł strach, co było być może jedną z przyczyn porażki Królewskich. Jak mówi Kenny Dalgish, mrugając okiem, można spowodować śmierć i dodaje, już w kontekście czasów dzisiejszych: „Cóż, to było dobre. Miejmy nadzieję, że to samo wydarzy się w przyszłym tygodniu”. Del Bosque jest obecnie selekcjonerem reprezentacji Hiszpanii, wtedy grał w środku pola Realu Madryt. „Trener wystawił nas do usług Liverpoolu”, opowiada popularny Sfinks. Wszystko, co zrobił wówczas Boškov, miało na celu przeciwdziałać Liverpoolowi. I nie zdało rezultatu.

To była era, którą jeden z piłkarzy Realu opisał jako „szarą”. Osiągali wielkie sukcesy na własnym podwórku, wygrywając Ligę w latach 1975-80, ale na Europę to nie wystarczało. Obecność Mariano Garcíi Remóna, Rafaela Garcíi Cortésa, Antonio Garcíi Navajasa i Ángela Garcíi Péreza sprawiła, że nazywano ich wówczas “Realem Garcíów”. Jak mówi Del Bosque, był to tytuł, który kombinował ze sobą aprecio y desprecio – sentyment i bycie lekceważonym.

Czar zapewniał Realowi wtedy ich rekordowy transfer – Laurie Cunningham, skrzydłowy z West Bromwich, który przybył w roku 1979 za 180 milionów peset, czyli kwotę nieco wyższą niż obecny milion i dwieście tysięcy euro. Jeden ze zmienników w finale, obrońca Isidoro San José, wspomina: „Cały Real był uosobieniem walki, Laurie – fantazji”.

Po prawdzie w zespole były spore talenty: Carlos Santillana i Juanito stanowili największe zagrożenie w ataku, Uli Stielike grał w pomocy obok Del Bosque o eleganckim kroku i sprytnym podaniu. Boškov jednak zdawał się nie ufać talentowi. W każdym razie nie w meczu przeciw Liverpoolowi. Miesiąc wcześniej Królewscy celebrowali już ligowy tytuł na boisku w Valladolid, kiedy nadeszła wiadomość, że bramka strzelona na piętnaście sekund przed końcem regulaminowego czasu gry dała ten tytuł jednak Realowi Sociedad. Część graczy upierała się przy tym, że strach wywołany tamtym wynikiem rzucił cień na finał Pucharu Mistrzów.

Z pewnością zrobiły to zaś kontuzje. García Remón wypadł z gry, co oznaczało, że w bramce musiał stanąć Agustín Rodríguez. Ricardo Gallego dopiero co ściągnął bandaże, ale usiadł na trybunach. Stielike wystąpił mimo problemów z kolanem, a Cunningham, który cierpiał z powodu złamanego palca w listopadzie 1980 roku, również nie był w pełni sił. Podobnie jak Stielike, zagrał tak czy siak.

Decyzja, aby uwzględnić Cunninghama w wyjściowej jedenastce, była prawdopodobnie największym z popełnionych wtedy błędów. Nie wyleczył się w pełni po wspomnianej kontuzji palca. Zagrał tylko 45 minut w memoriale Joségo „Pirriego” Martíneza tydzień przed finałem. Porozmawiał potem z kolegami z zespołu, werdykt był jednomyślny – Cuninngham nie był gotów do gry. Wcześniej nie pojawił się w półfinale przeciw Internazionale, ale Boškov zdawał się mieć obsesję na punkcie jego występu w Paryżu.

Jugosłowianin wierzył, że Liverpool będzie bał się Cunninghama. Jeden z raportów opisywał go jako „wielką nadzieję Madrytu”, a sam Anglik twierdził, że „martwią się moim powrotem – wiedzą, że jestem szybki i mam dobre uderzenie”. Presja z góry również mogła być jedną z przyczyn takiej decyzji. Przy przygotowaniach do finału Cunningham odebrał telefon od dyrektora klubu. Ten nie był przekonany co do zdrowia swoich piłkarzy, w tym wypadku samego Anglika, inni zaś nie byli przekonani co do jego oddania, kwestionując pesymistyczne diagnozy i próg bólu skrzydłowego.

Dla Cunninghama, liczącego sobie w czasie finału 25 lat, presja była bardzo wielka i później nie miało być lepiej. Dyrektor wystosował wobec niego nieugięte ostrzeżenie: zagraj w finale albo twoja kariera tutaj jest skończona.

Cunningham powiedział, że miał się „dobrze”, ale ciągle odczuwał ból, jego palec wciąż był sztywny. Dla człowieka, którego zwinność była kluczowa, było to niszczące. Był piłkarzem, o którym Ron Atkinson powiedział kiedyś, że mógłby „przebiec po śniegu i nie zostawić śladu”, w rzeczywistości ledwo mógł wtedy biegać. Nie czuł się dobrze. To, że został zmuszony do gry, martwiło i jego, i jego kolegów z zespołu. Opisał to później jako rzecz „przerażającą”.

To, że Liverpool się go bał, również nie było prawdą. Wydawało się wtedy, że tak naprawdę nie martwi ich nic, z wyjątkiem jedzenia. The Reds zatrzymali się w paryskim centrum, ale nie opuścili hotelu Meridian. Przyjechali do francuskiej stolicy w myśl swojego normalnego planu – „przyjechać, wygrać, wyjechać” – ze swoimi normalnymi bagażami, w których mieli puszki smażonej fasoli i tabliczki czekolady.

„Nie ufaliśmy zagranicznej kuchni, to cud, że w tygodniu nie chodziliśmy do toalety”, opowiada Alan Kennedy. „Pamiętaliśmy o Laurie’em i Bobie Paisley’ach. Trenerowi nigdy to nie przeszkadzało, mówił tylko: «Och, jest szybki, zna tricki» i to by było na tyle (O Cunninghamie – przyp.red.). Liverpool nigdy nie martwił się jakimikolwiek z piłkarzy i niewiele planował. Po prostu graliśmy”.

Piłkarze Realu wspominają sytuację w tunelu, byli wówczas przerażeni, zaś stojący obok gracze z Liverpoolu zdawali się być zmartwieni tylko i wyłącznie zakryciem znaczka Umbro na ich koszulkach taśmą maskującą, najwidoczniej nie zajmowało ich nic innego. Hiszpanie tylko na nich patrzyli.

„Mieli świetny zespół: McDermott, Souness, Dalgish, Kennedy… Obaj Kennedy!” (Ray i Alan – przyp. red.). Wspomina Del Bosque. Boškov myślał podobnie. Blancos zmienili wszystko, żeby spróbować powalczyć z Liverpoolem. José Antonio Camacho, późniejszy selekcjoner reprezentacji Hiszpanii, ale wtedy twardy obrońca, przezwany hacha brava, to jest topór, dostał nakaz krycia Graeme’a Sounessa, zostawiajac przy tym swoją pozycję w obronie, żeby grać w pomocy. Wszędzie podążał za Szkotem i szybko nabawił go kontuzji. „Efektywnie wybraliśmy grę w dziesięciu, tracąc Camacho, żeby oni mogli stracić Sounessa”, mówi Santillana.

To zaprószyło ogień na tyłach. Po części w związku ze zmianą pozycji najlepszą szansę w meczu miał Camacho. Real wolałby, żeby trafiła się ona komukolwiek innemu. „Nie oddałem żadnego strzału”, wspomina Santillana, środkowy napastnik. Ale Camacho to zrobił. Wszedł rajdem, podciął piłkę nad Rayem Clemence’em, a także wysoko, wysoko ponad poprzeczką.

W zasadzie była to jedyna sytuacja, jaką Real miał w tym strasznym dla nich finale, jednym z najgorszych, żyjących jeszcze, wspomnień. Liverpool nie był wielki, ale Real był jeszcze gorszy. Było brzydko, chwilami brutalnie. Oglądając mecz, można była było dojść do wniosku, że równie dobrze obie drużyny mogą go zakończyć, mając siedmiu piłkarzy na boisku. W rzeczywistości sędzia tylko dwa razy sięgnął po kartkę. Było także nudno. Murawa na Parc des Princes pełna była dziur i wzniesień, trawa była zbyt długa i sucha, a podania zawstydzająco wręcz złe. Dalgish przyznaje, że ledwo pamięta spotkanie, jednak nawierzchnię dobrze: „Boisko było złe – mówi – używano go do rugby albo czegoś w tym stylu”.

Alan Kennedy był jedynym piłkarzem, którego Real nie naznaczył kryciem. „Coś o Clemence’ie, nie?”. Dalgish wraca wstecz, dodając: „Cóż, Kennedy był lewym obrońcą…”. Nie tylko nim. Jak mówi o tym sam zainteresowany: „Nie byłem najładniej grającym piłkarzem, po prawdzie nie spodziewałem się nawet, że zagram – skręciłbym wówczas nadgarstek w przygotowaniach do meczu”.

W osiemdziesiątej pierwszej minucie zapuścił się wysoko do wrzutu z autu. „Czułem, że nigdy nie strzelimy, ale nie starałem się tego uczynić sam. Pobiegłem tam, żeby zrobić miejsce innym. Ray rzucił piłkę do mnie. Wbiegłem w pole. García Cortés dziko na mnie naciskał, starając się wykluczyć i mnie, i piłkę z boiska. Agustin zszedł na swoją lewą stronę, myśląc, że będę wrzucał i …”. Kennedy się śmieje, nawet dzisiaj tamta sytuacja wydaje mu się absurdalna.

García Cortés zamachnął się na piłkę i chybił, nie udało mu się nawiązać kontaktu z kimkolwiek, z czymkolwiek. „Nie starałem się go sfaulować, jeśli bym spróbował, posłałbym go w powietrze. Boisko było słabe, były na nim małe grudki kredy, grano na nim wcześniej w rugby – więc chybiłem”, mówi dziś Hiszpan.

Błąd słono go kosztował. Kennedy wbiegł w środek i strzelił, biegnąc potem dalej, aby stanąć za bramką. „Szczerze, nie wiedziałem jak to uczcić. Powiedziałem sobie, «Co ty wyprawiasz?». Wtedy pomyślałem, «Czy sędzia gwizdnął? Czy wykluczyli tę sytuację? Czy to było dozwolone? Kto tutaj biegnie? Naprawdę strzeliłem?»”. Kennedy ciągnie dalej: „Nie pamiętam, żeby było tam jakieś wielkie świętowanie. Po meczu, znając Boba, powiedział pewnie: «W porządku, widzimy się w lipcu»”.

W szatni Realu pojawiły się łzy. Juan Santisteban był wtedy asystentem trenera. „Był tam lęk, potrzeba wygrania tego meczu”, mówi. „Puchar Mistrzów jest tym, czego najbardziej chcesz w Realu Madryt na starcie sezonu, a my byliśmy tak blisko. Zasługiwali na sporą dozę zaufania już za to, że dotarli do finału, ale kiedy przegrywasz, jest tak, jakby coś ci wyrwano. Ten fakt zaciemnia wszystkie inne”.

Z perspektywy czasu Del Bosque twierdzi, że dotarcie do finału musi być widziane jako „sukces” dla zespołu, który został stworzony głównie na podstawie produktów z systemu szkoleniowego. Jednak przegrana boli nadal. Kiedy napastnik Isidro opisał wydarzenia z Paryża jako „największe rozczarowanie w życiu”, mówił za wszystkich.

Klub nagrodził piłkarzy, ale reperkusje tego finału były wielkie. Real nie wygrał ligowego tytułu przez kolejne sześć lat, był to ich najgorszy okres od czasów sprzed ery Alfredo Di Stéfano. Na powrót do finału Pucharu Mistrzów, wtedy już Ligi Mistrzów, trzeba było czekać do roku 1998, dokładnie 32 lata od ostatniego triumfu w tych rozgrywkach. Wtedy Królewskim udało się wreszcie wygrać „ich” trofeum po raz siódmy. Puchar, który ich zdefiniował, wrócił do domu.

Finał Pucharu Mistrzów z 1981 roku praktycznie zakończył karierę Cunninghama w Madrycie. Skończył jako piłkarz grający w czterech różnych krajach dla aż dziesięciu klubów. Kiedy w 1983 roku trafił na wypożyczenie do Sportingu Gijón, dwa lata po tych wydarzeniach, spytano go, czy pamięta swój ostatni mecz. Odpowiedział wstępnie: „Finał Pucharu Mistrzów?” i nie był daleki od prawdy.

Doznawał wielu kontuzji, częściej trafiał na stół operacyjny, w sezonie 1981/82 tylko trzy razy wybiegł na ligowe boisko. W następnym nie zagrał już wcale. Do Realu dołączył wówczas Johnny Metgod, był już Stielike, a dozwolonych obcokrajowców mogło być na Bernabéu tylko dwóch, więc Anglik nie został nawet zarejestrowany do rozgrywek.

García Cortés również zawsze czuł, że tamto spotkanie praktycznie zakończyło jego karierę w Madrycie. Tamten wykop w powietrze nigdy nie został zapomniany. Jego rodzina nagrała dla niego ten finał. Gdy wrócił do Madrytu, wyjął taśmę z magnetowidu i wyrzucił ją przez okno.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!