Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Madryt osierocony. 5 lat jak jeden dzień

Felieton naszego użytkownika o Xabim Alonso

Świat futbolu bywa nieprzewidywalny. Świat futbolu to miejsce, które nie znosi próżni. Gdy pod koniec maja na Estádio da Luz Iker Casillas wraz z Sergio Ramosem wznosili w górę puchar za zdobycie Ligi Mistrzów po najdłuższych dziesięciu latach w historii piłki nożnej, wydawało się, że jedynym problemem tej części Madrytu przed nowym sezonem będzie ostateczne rozwiązanie kwestii obsady bramki. Po dwóch miesiącach od tego czasu zachwycaliśmy się być może najlepszą kadrą, jaką kiedykolwiek, komukolwiek udało się skompletować; po trzech narodziło się pytanie, czy nad tą wesołą orkiestrą nadal czuwa dyrygent. I czy aby na pewno nie znajduje się pod wpływem środków odurzających, jeśli na sekundę przed rozpoczęciem koncertu upuszcza rudobrodą batutę.

Galacticos v2.0 – szukając mózgu
Gdy Florentino Pérez w 2009 roku powracał na fotel prezesa, głośno wspominał o chęci hiszpanizacji drużyny. Zadaniu temu podołał średnio – wśród dziesięciu graczy, zakupionych podczas tego okienka, sześciu mogło pochwalić się hiszpańskim paszportem, z czego tak naprawdę zaledwie jeden znajdował się na podobnym poziomie, co główne gwiazdy tamtych łowów – Cristiano Ronaldo, Kaká i Karim Benzema. Xabi Alonso miał być w końcu receptą na madrycki „brak mózgu”, organ niespotykany wśród gospodarzy na Santiago Bernabéu od 2000 roku, pamiętnego odejścia Fernando Redondo. Próby wstawienia implantu nie kończyły się sukcesem – jako dowód wystarczy przypomnieć paru zawodników, występujących przez te lata, raczej epizodycznie, w środku pola: Albert Celades, Pablo García, Thomas Gravesen czy, zdecydowanie mój ulubiony, Emerson. Inna piłkarska charakterystyka, inny piłkarski świat.

Za sprowadzeniem Xabiego do Madrytu stał głównie Jorge Valdano. Historia jednak mogła potoczyć się zupełnie inaczej – pierwsze podchody pod transfer Baska zostały bowiem poczynione już w 2004 roku. Wówczas to José Luis Astiazarán, prezes Realu Sociedad, żądał za utalentowanego, młodego zawodnika 15 milionów euro. Mówi się, że istniały dwie główne przeszkody, i to w dokładnie takiej kolejności – Florentino Pérez nie miał zamiaru płacić więcej niż 12 milionów, a ówczesny trener José Antonio Camacho wolał mieć w składzie Patricka Vieirę. Skończyło się na tym, że we wrześniu w klubie nie było ani Xabiego, ani Vieiry. Ani Camacho.



Fot. Getty Images


Pan Piłkarz
Niemalże od początku Alonso dawał Realowi Madryt to, czego od niego oczekiwano – szybkie, a przede wszystkim inteligentne rozgrywanie piłki, kontrolowanie tempa meczu, a do tego niesamowitą wizję gry i przegląd pola. Trzeba jednak przyznać, że w pełni swoje skrzydła rozwinął dopiero po roku, kiedy to trenerem był już José Mourinho. To za kadencji Portugalczyka zaczęło mówić się o niebezpiecznym zjawisku Xabidependencii, występującym do tej pory jedynie w odmianie Cristianodependencii. Alonso był jednym z filarów mourinhowskiej once de gala, podstawowej jedenastki z początków pracy szkoleniowca w Madrycie. Tej samej, która w listopadzie 2010 roku wybiegła z olbrzymimi nadziejami na murawę Camp Nou, mając na swoim koncie siedem ligowych zwycięstw z rzędu. O ile za Pellegriniego Xabiemu udało się uniknąć udziału w słynnym alcorconazo, o tyle za Mourinho w jego pierwszym Klasyku na hiszpańskiej ziemi już tak dobrze nie było. Gorycz porażki trudniej było znieść tym bardziej, że choć nie popisała się cała drużyna, to w niepopisywaniu się pierwsze skrzypce odgrywał właśnie Alonso.

Takich przypadków nie było jednak w madryckim etapie jego kariery zbyt dużo. Przy okazji kolejnych zbliżających się wielkich derbów nikt nawet nie myślał o ewentualnym odstawieniu Baska od składu – główne dywagacje dotyczyły raczej tego, czy zdąży on się w odpowiednim momencie wykartkować. Bo Xabi, choć w meczach z Barceloną z pewnością nie mógł liczyć na częstą grę z piłką przy nodze, był kluczowy przy wyprowadzaniu kontr czy spokojnym budowaniu akcji, jeśli już udało się znaleźć ku temu okazję. A jeśli już o wykartkowaniu mowa… Sezon 2010/11, faza grupowa Ligi Mistrzów, spotkanie z Ajaksem – przeżyjmy to jeszcze raz.


Gdy mi Ciebie zabraknie, gdy zabraknie mi Ciebie
Kibice przez pięć ostatnich lat wielokrotnie mieli możliwość przekonania się, jak ważnym elementem całej madryckiej układanki jest wychowanek Realu Sociedad. Od maja 2010 roku, czyli od przybycia Mourinho do spotkania ze Sportingiem Gijón, w którym Alonso pauzował za kartki (grudzień 2011) opuścił on zaledwie siedem meczów. Bilans zespołu w tym czasie? 3-1-3. Procent meczów bez porażki? 57%. Bilans z Xabim? 54-13-5 i 93%. Delikatna różnica.

O tym, jak trudno gra się bez Baska dobitnie przekonał się także Carlo Ancelotti na początku swojej pracy w Madrycie. W czerwcu 2013 roku Alonso musiał poddać się operacji, która miała wyłączyć go z gry na 3-4 miesiące, co oznaczało absencję w okresie przygotowawczym przed nowym sezonem. Udało mu się jednak przyspieszyć proces rehabilitacji, między innymi poprzez rezygnację z urlopu, i pełną gotowość mógł zgłosić już w sierpniu. Wtedy jednak na jednym z treningów złamał piątą kość śródstopia prawej nogi i ponownie miał pauzować aż przez 3 miesiące. To właśnie na ten czas przypada najgorszy jak do tej pory etap pracy szkoleniowej Ancelottiego w Realu Madryt, kiedy to wydawało się, że Włoch nie bardzo wie, jak się za to wszystko zabrać. Wystarczy przypomnieć tylko słynny wariant z Sergio Ramosem w środku pola podczas pierwszych Gran Derbi, co do dzisiaj trudno logicznie wytłumaczyć.

Koniec października, do gry wraca Alonso. I nagle wszystko zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – do końca stycznia Real Madryt rozgrywa 18 oficjalnych meczów z Baskiem w składzie, zalicza 16 zwycięstw i dwa remisy. Trudno uwierzyć w przypadek.


Przedłużenie trenera
To chyba marzenie każdego szkoleniowca. I wcale nie chodzi o to, o czym w tej chwili pewnie spora część myśli. Trudno znaleźć drugiego tak lojalnego pracownika – kiedy w 2009 roku cała Hiszpania pastwiła się nad losem Manuela Pellegriniego po wspomnianym już alcorconazo, Xabi jako jeden z pierwszych udzielił wywiadu – pozytywnie wypowiadał się o całym systemie i pomyśle na grę Chilijczyka, licząc na, jak to ujął, kontynuowanie progresu, o którym szczerze powiedziawszy w tamtej chwili trudno było mówić. Tak było w przypadku każdego trenera, z którym współpracował – gdy zaczęły pojawiać się plotki o rzekomym konflikcie Mourinho z szatnią, to właśnie Alonso wychodził do dziennikarzy i jako pierwszy starał się je dementować, równocześnie nie bojąc się wskazania na media jako źródła wielu problemów drużyny. Zresztą wraz z Arbeloą, jego najlepszym madryckim kumplem byli kojarzeni z grupą kibiców, nazywanych pogardliwie przez hiszpańskich dziennikarzy yihadem mourinhista. W mediach trwała już wtedy wyraźna kampania skierowana przeciw Mourinho, a Alonso i Arbeloa byli uważani za głównych i być może jedynych orędowników dalszego pobytu Portugalczyka w Madrycie. Łatka mourinhistów ciągnie się za nimi do dzisiaj, przez wielu uważani są za jedną ze stron w trwającej od blisko dwóch lat zimnej wojnie z Casillasem i jego dziennikarską zgrają, która po ogłoszeniu transferu Xabiego do Bayernu bez skrupułów ogłosiła, że „teraz wszystko będzie łatwiejsze”.


Profesjonalista
Dzięki takiej postawie Alonso jest ceniony tak przez trenerów, jak i przez kibiców. To oni w ankiecie zorganizowanej w 2011 roku przez Markę wskazali na Xabiego jako na ewentualnego nowego kapitana, gdy Mourinho ponoć zastanawiał się nad przekazaniem opaski zawodnikowi z pola. Także w San Sebastián nie zapomnieli o wyczynach Baska – los sprawił, że w królewskiej bieli debiutował on akurat w meczu zorganizowanym z okazji stulecia klubu, w którym się wychował. Choć początkowo obawiano się, w jaki sposób Alonso zostanie przyjęty przez kibiców – wszakże Real Madryt to jeden z ich największych rywali – to jednak zgotowano mu wielką owację, a sam piłkarz po meczu przyznał: „Jestem bardzo zadowolony, to było wielkie przyjęcie”.

U Xabiego działa bowiem bardzo prosta zasada: „Szanuj innych, a oni będą szanować ciebie”. Nigdy nie zdarzyło mu się powiedzieć złego słowa o klubie, w którym występował. Zamiast tego woli w autentyczny sposób je wspierać – gdy tylko podczas pierwszego sezonu gry w Realu otrzymał dwa dni wolnego, od razu zdecydował się na podróż do Anglii przy okazji meczu Liverpool – Arsenal i odwiedzenie Anfield Road, stadionu, na którym cieszył swoją grą kibiców przez całe 5 lat.


Uczciwość za uczciwość
Na przestrzeni ubiegłego sezonu duże zamieszanie w madryckich mediach powodowała sytuacja z przedłużeniem kontraktu, który obowiązywał do 2014 roku. Nie chodziło o pieniądze, ani o długość umowy – Xabi nigdy nie ukrywał, że decyzję o tym, czy pozostanie w Realu podejmie dopiero w chwili, gdy będzie miał pewność, że jest w stanie fizycznie sprostać wymaganiom gry na tym poziomie. Zastanawiał się bardzo długo, a głównym powodem takiego stanu rzeczy była wspomniana już wcześniej poważna kontuzja odniesiona w pretemporadzie. Życzenie klubu i trenera było jasne – Ancelotti na jednej z ostatnich przedświątecznych konferencji wyznał, że jedynym prezentem, na którym mu zależy, jest podpisanie przez Xabiego nowej umowy. I spełniło się – dokładnie 8 stycznia Alonso na Twitterze podzielił się radosną wiadomością: „To będzie mój dom na kolejne dwa lata. To zaszczyt móc to ogłosić. Jestem bardzo, bardzo szczęśliwy! Hala Madrid!”. A okrasił to wszystko zdjęciem w wyjątkowo swoim stylu:


Jeśli odchodzić, to tylko jak Xabi
Niestety – Madryt był jego domem jedynie przez trochę ponad pół roku. Decydując się na transfer, Xabi pozostał jednak nadal wierny swoim zasadom. Podobnie było w Liverpoolu – po latach jego ówczesny trener, Rafa Benítez wyznał, że Alonso zakomunikował o chęci odejścia z drużyny już w maju. Tajemnicą poliszynela było, że relacje, jakie łączyły obu panów nie były zbyt serdeczne – w książce Champions League Dreams Benítez przyznał, że zdecydował się na sprzedaż Baska, ponieważ ten od dwóch sezonów nie był w formie. Niejeden piłkarz mógłby po takiej wypowiedzi nieźle się zagotować, Alonso jednak pozostawił tę kwestię bez jakiegokolwiek komentarza. On sam swoje stosunki z Benitezem określał jedynie słowem „profesjonalne”, jak zresztą na profesjonalistę przystało.


Choć Liverpool przy transferze sprawiał spore problemy, Xabi ani przez moment nie pomyślał o praktykach stosowanych przez niektórych piłkarzy – zaprzestaniu trenowania czy zrezygnowaniu z obozu przygotowawczego. Podopieczni Beníteza udawali się wówczas na tournée po Azji – mimo że transfer Baska był już praktycznie na ukończeniu, to jednak zdecydował się na podróż z drużyną. Tę sprawę Xabi próbował rozwiązać raczej na płaszczyźnie dyplomatycznej – przerwał swoje wakacje po to, by spotkać się z menadżerem i dyrektorem wykonawczym Liverpoolu, Christianem Purslowem w celu znalezienia rozwiązania tej patowej sytuacji, w której główną rolę odgrywały rzecz jasna pieniądze. Kolejnym krokiem było złożenie tzw. transfer request, czyli oficjalnej prośby o pozwolenie na odejście z drużyny. Konwenans mówi, że klub jest w takiej sytuacji zobowiązany do ułatwienia transferu zawodnikowi. Inaczej mówiąc – Xabi nie ukrywał tego, że jego celem jest Madryt, ale równocześnie od początku do końca starał się zachowywać fair. Dokładnie tak, jak uczynił to teraz przy okazji przeprowadzki do Monachium.

Główny powód odejścia w obu przypadkach był podobny – szukanie motywacji, chęć spróbowania czegoś nowego. Różne były natomiast relacje z trenerem i status w drużynie – po latach Alonso w wywiadzie dla oficjalnej telewizji Liverpoolu przyznał: „Straciłem zaufanie Beníteza. Z ważnego zawodnika stałem się jednym z tych, którzy są na sprzedaż”. Na konferencji prasowej zorganizowanej w Madrycie powiedział natomiast: „Transfer Kroosa to świetny interes, jest znakomitym piłkarzem. Myślę, że zarówno on, jak i ja dostalibyśmy wiele minut. To nie jest decyzja podjęta na szybko, jest dużo bardziej przemyślana. Jestem pewien, że mogłem liczyć na zaufanie klubu, trenera i że grałbym dużo, tak jak w poprzednim sezonie”.


Choć ostatecznie z powodu głupiej żółtej kartki, zarobionej w drugim półfinałowym meczu Ligi Mistrzów nie mógł zagrać w decydującym spotkaniu, to jednak jego wkład w zdobycie upragnionej, wyczekiwanej La Décimy jest nieoceniony. Pięcioletnia misja Xabiego w Realu Madryt zakończyła się więc sukcesem, cel został osiągnięty. Teraz nadszedł czas na prawdopodobnie jeden z ostatnich akordów jego piłkarskiej kariery. Nic nie zapowiada jednak, by gra w Bayernie miała wiązać się ze stopniowym obniżaniem lotów, a wręcz przeciwnie – choć Xabi zdołał do tej pory zagrać w zaledwie kilku spotkaniach, to już zaczęło mówić się o jego istotnym wpływie na zespół. Matthias Sammer, dyrektor wykonawczy niemieckiego klubu zdążył już nawet ostrzec: „Alonso to wspaniały piłkarz, szybko się u nas zadomowił, jednak nie możemy doprowadzić do tego, by Bayern się od niego uzależnił”. W ten oto sposób strach przed Xabidependencią dotarł także do Niemiec. I, co znamienne, wystarczający okazał się zaledwie jeden, niecały nawet, miesiąc.

Najciekawsze jednak być może dopiero przed nami – śledzenie poczynań Alonso-trenera, łączącego w sobie cechy szkoleniowców, z którymi współpracował: Beníteza, Pellegriniego, Mourinho, Ancelottiego i Guardioli, dodając przy okazji odrobinę z Aragonésa i Del Bosque. Jeśli talent z boiska przeniesie się także na płaszczyznę trenerską, czeka nas prawdziwa piłkarska uczta.
Gracias, Xabi!

Autora tekstu można znaleźć na Twitterze: @leszekkoziol.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!