Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Już czas

ĄA por La Décima!

15 maja 2002 roku, godzina 21:31, Glasgow, 51 456 kibiców na trybunach Hampden Park. Doliczony czas pierwszej połowy finału Ligi Mistrzów między Realem Madryt a Bayerem Leverkusen. Santiago Solari zagrywa na lewą stronę do Roberto Carlosa, ten posyła dośrodkowanie w okolice szesnastego metra. Mniej niż sekundę później objawia się geniusz wielkiego Zinédine'a Zidane'a, który strzałem nie z tej ziemi wyprowadza Królewskich na prowadzenie. Real Madryt kroczył po dziewiąty Puchar Europy w historii. Kto by przypuszczał, że na kolejny finał najważniejszych rozgrywek madridistas będą musieli czekać aż dwanaście lat…

1998, 2000, 2002 – wydawało się, że Real Madryt na dobre pożegnał wielkie długi, stał się wielką firmą i pozostał jeszcze większym klubem sportowym. Fani matematycznych ciągów mogli przypuszczać, że na kolejny wielki triumf przyjdzie czas już w 2004 roku. Kto by wówczas sądził, że Królewscy będą odpadać z Monaco, Juventusem, Arsenalem, Bayernem, Romą, Liverpoolem, Lyonem – i to co najwyżej w ćwierćfinałach. José Mourinho wprowadził nieco porządku, ale przez trzy lata panowania Portugalczyka to nie Real królował w Europie. Po trofeum w tym czasie sięgały Porto, Liverpool, Barcelona (trzy razy), Milan, Manchester United, Inter, Chelsea i Bayern. Real, chociaż tytułami od momentu powstania bije niemal wszystkich na głowę i zupełnie nie ma się czego wstydzić mimo lat posuchy, wreszcie ma okazję na wyjście z cienia. Jest 90 minut od spełnienia marzeń milionów ludzi rozsianych po całym świecie, ludzi, którzy żyją życiem Realu Madryt. Już czas.

Sytuacja piłkarska jest dość klarowna. „Banda Simeone”, czyli drużyna dawniej i oficjalnie wciąż nazwana Atlético Madryt to absolutna sensacja tegorocznych rozgrywek, może nawet większa niż zeszłoroczna ekipa Borussii Dortmund z trójką Polaków na czele. Colchoneros powstrzymali w chyba najtrudniejszej do rozbicia lidze Real i Barcelonę, sięgając po pierwsze od wielu lat trofeum na krajowym podwórku. W Lidze Mistrzów idzie im co najmniej nie gorzej – tutaj w fazie pucharowej odprawili Milan, Barcelonę i Chelsea. Do dziś nie przegrali żadnego meczu tej edycji turnieju o Puchar Europy. Ojców sukcesu jest wiele, od najlepszego bramkarza młodego pokolenia na świecie po nieustępliwego i irytującego przeciwników Diego Costę, ale najgłośniej mówi się o Diego Simeone, który jako trener stara się reprezentować te same cechy co Simeone-piłkarz. Nieustępliwość, walka do końca, ambicja, wygryzienie każdego gola, każdego punktu tak, jakby od tego zależało ich życie – to właściwości podopiecznych Cholo. Nie trzeba wspominać o ich wynikach, nie trzeba wspominać o najlepszych zawodnikach. W tym sezonie Atlético dało się poznać wszystkim na krajowym podwórku i w Europie.

Może się wydawać, że Atlético jest na europejskich salonach kopciuszkiem. Nic z tego. W sezonie 2009/2010 wygrali Ligę Europy, finalizując dzieło w Superpucharze Europy przeciwko Interowi. Dwa lata później znowu byli górą – w hiszpańskim finale powstrzymali Athletic Bilbao, a w meczu na Stade Louis II w Monako rozbili Chelsea dzięki fantastycznej formie Radamela Falcao. Z tamtej drużyny pozostał trzon i mimo braku świetnego Kolumbijczyka to właśnie ciągłość jest jedną z największych zalet ekipy z Vicente Calderón.

W Realu Madryt po trzech latach ciągłości z Mourinho na ławce nadszedł czas na delikatne zmiany. Na Chamartín od paru lat nie zanotowano aż tak aktywnego okienka transferowego, które Florentino Pérez zakończył wisienką na torcie – sprowadzeniem Garetha Bale'a. Walijczyk, bez względu na wynik finału, udowodnił swoją wartość i szybko zyskał sympatię nawet najbardziej sceptycznych fanów Królewskich. Na brak wsparcia nie może narzekać również współautor obecnego projektu, Carlo Ancelotti. Początek sezonu nie zapowiadał trofeów, Real męczył się, czasem nawet kompromitował (0:1 z… Atlético u siebie), ale Włoch jak mantrę wciąż zanudzał dziennikarzy: „równowaga” i „kontrola” – trudno znaleźć konferencję prasową byłego szkoleniowca Milanu bez tych słów. To się jednak opłaciło. Carletto popełnił swoje błędy, zwłaszcza w pierwszej części sezonu, Real grał słabo na wyjazdach z mocnymi przeciwnikami, ale dziś trzeba o tym zapomnieć. Drużyna wreszcie jest w Europie w tym miejscu, w którym powinna znaleźć się już dawno. Ancelotti nie jest może mistrzem wygrywania finałów, nie jest też mistrzem przegrywania, ale już w pierwszym sezonie w tak istotnych rozgrywkach zaszedł do etapu, jakiego nie udało się osiągnąć kilku poprzednim trenerom.

Tematem numer jeden jeszcze do wczoraj były urazy w obu zespołach. Hiszpańskie media huczały i przeklinały los, że Atlético zagra bez Diego Costy, ale magiczna serbska maść z konia pomogła Brazylijczykowi z hiszpańskim paszportem i wygląda na to, że napastnik wystąpi dziś od pierwszej minuty. Nieźle wygląda też sytuacja Ardy Turana, który wczoraj również ćwiczył z resztą drużyny na pełnych obrotach. W zespole Królewskich zagrożonych jest (było?) wiele ważnych ogniw maszyny Ancelottiego. Pod znakiem zapytania stały występy Cristiano Ronaldo, Karima Benzemy i Pepego, ale wygląda na to, ze cała trójka może zdążyć na jeden z najważniejszych meczów ich karier – obaj reprezentanci Portugalii i Francuz odbyli wczoraj pełny trening na Estádio da Luz.

W Realu Madryt od ponad czterech tygodni zastanawiają się, kto zastąpi pauzującego za kartki Xabiego Alonso. Finał rozpocznie się za nieco ponad dwadzieścia godzin, ale wciąż trudno rozgryźć Ancelottiego, który powtarzał, że faworytem do zastąpienia byłego gracza Liverpoolu jest Asier Illarramendi, ale nie wyklucza występu Samiego Khediry. Reszta składu zależy wyłącznie od stanu zdrowia Pepego i Benzemy. Tego pierwszego w naturalny sposób może zmienić Raphaël Varane, absencja tego drugiego z kolei spowoduje prawdopodobnie zmianę ustawienia i wejście Isco na jedno ze skrzydeł. Królewscy zagrają wówczas bez „dziewiątki”, za to z Cristiano i Bale'em w pierwszej linii.

To wszystko może nie mieć znaczenia. Jakim ustawieniem zagra Real, czy Diego Costa będzie mógł wykonać sprint, czy Pepe wyleczy się na czas i kto wystąpi na lewej obronie. Tak jak powiedział Ancelotti na konferencji prasowej: „Wygra zespół, który będzie tworzył drużynę”. Simeone z kolei nie tak dawno wykrzykiwał w centrum Madrytu: „Jeśli wierzysz i ciężko pracujesz, wszystko jest możliwe”. Wygląda na to, że obaj trenerzy mają dość podobny plan na dzisiejszy finał. Na tym etapie klasa piłkarska obu ekip nie podlega wątpliwości, dziś mogą liczyć się cojones. Niech Real jak za najlepszych lat pokaże, że jest drużyną, niech zabłyśnie geniusz jednego z piłkarzy niczym dwanaście lat temu Zizou. Niech La Décima przestanie być marzeniem czy obsesją. Niech stanie się tylko kolejnym pucharem w wielkim muzeum na Bernabéu.



ĄA por La Décima!

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!