Advertisement
Menu
/ elmundo.es

„Przy La Séptimie nie mieliśmy szampana, dostaliśmy od Juventusu”

Hierro i Mijatović o legendarnym finale z 1998 roku


Dzwoni telefon Pedji Mijatovicia. „Nie przejmuj się, spokojnie, czekamy tutaj, bracie”. Nazywanie bratem kogoś, kto nim nie jest, może być oznaką różnych więzi: klasy, przyjaźni... Fernando Hierro pojawia się w obszernej recepcji. Kiedy już siedzi, jego mowa ciała pokazuje, że przyjaźń tej dwójki jest święta.

Fernando Hierro: Dotarłem, dotarłem, ale królem La Séptimy jesteś ty.

Pedja Mijatović: Cicho bądź, mówimy prawdę...

Dziennikarz: Jesteśmy tutaj, aby mówić prawdę.

M: To było dziwne zjawisko. W lidze nie potrafiliśmy złapać rytmu, ale w Lidze Mistrzów nasza mentalność się zmieniała. Do dzisiaj nie mogę tego wytłumaczyć. Od śmieszności do eksplozji. Trzeba było zobaczyć twarze w szatni...

H: Ależ były różne! Były dwie fazy grupowe (jedna, dwie fazy grupowe Ligi Mistrzów były w sezonie 2001/02, kiedy Hierro sięgał po La Novenę – dop.red.). Po ich przejściu i wyeliminowaniu Bayeru Leverkusen mówiliśmy: „Gramy o nią”.

M: Trzeba pamiętać, że w Madrycie nie mówiło się o wygraniu Ligi Mistrzów. Nie było jak teraz z La Décimą i to dzięki nam. Kiedy Real Madryt mnie sprowadził, prezes mówił mi tylko o lidze.

H: Podobnie było nawet w finale, kiedy 99% osób stawiało na Juventus. Ale jeśli przeanalizujesz zespół zawodnik po zawodniku, tamten Madryt to było equipazo. Illgner, Panucci, Hierro, Sanchís, Roberto Carlos, Redondo, Seedorf, Karembeu, Raúl, Mijatović, Morientes...

M: Cholera!

Dz:Tamten zespół był lepszy niż obecny?

H: Real Madryt miał wielkie drużyny... Na poziomie indywidualnym, byliśmy bardzo dobrzy. Byliśmy świadomi, że tamto pokolenie, gdybyśmy nie wygrali, rozpadłoby się.

M: Juve wygrało ligę, myśmy byli koszmarni. Wiedzieliśmy, że trener (Jupp Heynckes – dop.red.) nie będzie kontynuował pracy w Madrycie...

H: Rok był skończony.

M: Baaardzo! (śmiech)

H: Naszą siłą była jakość i jedność. W drodze na mecz wyjazdowy przeczytaliśmy w jednej gazecie, że ze sobą nie rozmawialiśmy, ale tak naprawdę atmosfera była wyśmienita. Do dzisiaj, kiedy ktoś przyjeżdża do Madrytu, jak Šuker, zawsze dzwoni: „Gdzie jesteście?”. Kiedy minęło piętnaście lat, Lorenzo Sanz zorganizował spotkanie w hotelu. Jako prezes potrafił stworzyć wielką ekipę. Dobrze zarządzał i razem z Fabio Capello (trener Realu Madryt w sezonie 1996/97, rok przed La Séptimą – dop.red.) sprowadził zawodników, którzy wnieśli do drużyny to, czego potrzebowaliśmy. W tym sezonie z Fabio, kiedy nie graliśmy w Europie (Real w sezonie 1995/96 był szósty w lidze i nie zakwalifikował się do europejskich pucharów – dop.red.), prawie wszystkie mecze mieliśmy w poniedziałki, pokazywała je Antena 3. Zawsze dawał nam dwa dni wolnego i razem chodziliśmy na kolacje. Dzwonił do mnie i pytał: „Ilu was jest?”. Jeśli odpowiadałem, że jesteśmy wszyscy, rozweselał się. Nie interesowała go, jaka to była godzina, chciał przede wszystkim zachęcić nas do stworzenia grupy. I udało mu się. Nigdy nie poszedłem na tyle imprez urodzinowych. Ludzi tymczasem zostawiono z bzdurami.

M: To była zdrowa, bardzo zdrowa grupa.

Dz: Wiedzieliście, że Heynckes odejdzie. Mieliście wpływ na decyzję?

H: Rzeczywistość jest taka, jak mówiłem: byliśmy dojrzałą drużyną. Nigdy nie zabrakło nam szacunku dla trenera, nie ignorowaliśmy żadnych zasad...

M: Nigdy! Sam trener nalegał, abyśmy się spotykali, pomagali sobie i tak było do końca. Nie było „decyzji szatni”, to było coś, czym się podzielił, aby wszystko wyjaśnić. Był inteligentny. Co więcej, miał na boisku lidera w osobie Fernando (Hierro – dop.red.). Zarządzał nami z boku. Liczyliśmy się z nim.

H: Wszyscy, wszyscy tak robiliśmy. Illgner był nieznany, ale cisnął, jak mało kto. Redondo w środku i Raúl, który grał tam, gdzie go ustawili. Z przodu Pedja i Šuker, którzy gubili obrońców... Nie wiedziałem, czy wygramy, ale wiedziałem, że będziemy mocno rywalizować.

Dz: Ostatecznie wygraliście i skończyliście z legendą czarno-białych Pucharów Europy.

H: Gdybyśmy nie wygrali to z kłopotami, które miały miejsce w klubie, zacząłby się długi kryzys. Madryt powrócił, taki był rezultat. Oprócz sięgnięcia po La Séptimę, zaczęli też na nas inaczej patrzeć na innych stadionach.

M: Zmieniliśmy dynamikę dla reszty historii.

Dz: Bardzo to górnolotne, transcendentne. Odczuwaliście to w taki sposób?

H: Oczywiście. Pamiętam salę do masażu w Amsterdamie noc wcześniej. Normalnie przychodziło pięciu, sześciu zawodników, nie więcej, aby rozluźnić mięśnie. Tamtej nocy było nas ponad dwudziestu. Ze strachu, z szacunku, ponieważ to był wielki dzień. O północy z groszami rozejrzeliśmy się i powiedzieliśmy: „Tak, jesteśmy wszyscy”. Alfonso del Corral (w przeszłości koszykarz i pracownik medyczny Realu Madryt – dop.red.), zawsze powściągliwy, zaczął krzyczeć: „Jutro jesteśmy Madrytem, jesteśmy Madrytem!”. Nikt nie mógł spać. Do rana rozmawialiśmy o jedynej obsesji: „Jutro, jutro, jutro...”.

M: Wyobraź sobie, co to było dla mnie – obcokrajowca, którzy przyjechał z malutkiego kraju (Czarnogóry, wówczas części Federalnej Republiki Jugosławii – dop. red.) i to prawie zniszczonego. Ten młodziak mógł wejść do historii największego klubu na świecie.

H: Dla mnie, co ci będę mówić... Byłem wówczas od dziewięciu lat w Madrycie i kiedy spotykałem jakiegoś weterana, słyszałem: „A ty, młody, ile masz Pucharów Europy?”. Dlatego tamtej nocy rozumiałem Manolo Sanchísa. Podniósł się ze stołka w szatni i powiedział: „Wreszcie mogę spojrzeć w oczy mojemu ojcu!”. Do tego momentu obsesja trwała już trzydzieści dwa lata. Ja wróciłem, aby wygrać jeszcze dwie Ligi Mistrzów. Teraz wiele osób myśli, że wszystko wypracowali Galácticos, ale z nimi przyszła tylko La Novena. Trzy wygrane finały w pięć lat, plus dwa półfinały (jeden półfinał w 2001 roku, przegrany z Bayernem i jeden ćwierćfinał w 1999 roku, przegrany z Dynamem Kijów – dop.red.).

M:Żaden taki jak La Séptima.

Dz: Dobrze, dobrze...

H: Nie, nie, to prawda. Nie pamiętam drugiego takiego przyjęcia, tyle osób na ulicach. Tylko jedno – po powrocie z Mundialu.

M: Rany! Z tymi kabrioletami w drodze na Cibeles.

H: Tego dnia madridismo odetchnęło, odzyskało spokój. Dlatego otoczyło nas takim uczuciem.

M: Spędziłem w Madrycie trzy sezony, ale tylko dzięki bramce w finale ludzie myślą, że grałem tu z dekadę.

H: Kiedy zamykam oczy, przypominam sobie twój rajd po tym golu...

M: Nie wiedziałem, gdzie biec. Gdyby otworzyli bramę, wybiegłbym ze stadionu.

H: Później, kiedy sędzia zagwizdał, wszyscy zaczęliśmy biec, każdy w swoją stronę, szaleńcy.

M: Nie mieliśmy nawet szampana, aby świętować.

H: Lippi (ówczesny trener Juventusu – dop.red.) był kochany. Przyszedł do szatni, żeby nam pogratulować i zobaczył, że świętowaliśmy z wodą i Gatoradem (napój izotoniczny – dop.red.). Po minucie przyszli ludzie Juventusu z ich szampanem. Ależ pokładano w nas niewiele wiary!

M: Żadnej, żadnej...

H: Co by było, gdybyśmy powiedzieli, że byliśmy kontuzjowani...

Dz: Jak kto?

H: Pedja miał małą kontuzję mięśnia, ale trenował w dresie z długimi nogawkami, żeby nikt się nie zorientował i żeby ukryć bandaż. Ja miałem lekkie zwichnięcie.

M: Później był też Mundial, ale mnie nie obchodził. Finału Ligi Mistrzów możesz już nigdy więcej nie rozegrać.

Dz: Również w tym roku mamy Mundial, a Real Madryt zrezygnował pod koniec z ligi.

M: Nie jest tak samo. Ten zespół stracił ligę, ponieważ ważni zawodnicy, lekko kontuzjowani, zaczęli myśleć, że mogliby stracić finał w Lizbonie albo Mundial. Moim zdaniem Madryt oddał ligę w meczu z Barçą na Bernabéu. Zapomniano, że remis był dla nas dobrym rezultatem.

H: Właśnie! Dziwne, że tych wątpliwości ni„e rozwiał występ w Monachium. Wtedy myślałem: „Liga Realowi nie ucieknie”. Ale nieświadomość niektórych piłkarzy spowodowała, że się oszczędzali i to stanowi problem w tym klubie. Zawsze trzeba grać, jakby to był ostatni raz.

Dz: Jak w Amsterdamie.

H: Dokładnie.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!