Advertisement
Menu
/ Revista Panenka

Marcelo: Gdy nie jestem wesoły, nic mi nie wychodzi

Wywiad z Brazylijczykiem

Marcelo nie różni się mocno od bocznych obrońców, których Brazylia wydała w ostatnich latach. Gra radosny futbol, jest uzależniony od technicznych sztuczek i ma łatwość w stawaniu się skrzydłowym, mediapuntą czy kimkolwiek innym, którego akurat potrzeba, żeby poczuć zapach bramki rywala. Bardziej nietypowy jest w tym, że dziadek musiał mu przypominać jaki jest dobry czy że czuł się zmieszany, kiedy gratulowano mu po golach. Do tego po raz pierwszy na piłkarski stadion zabrała go jego matka. Na szczęście, jego nieśmiałość wyparowała z transferem do Realu Madryt, klubu, którego czuje się wychowankiem i gdzie jest dumnym spadkobiercą Roberto Carlosa.

Ojciec strażak, matka nauczycielka. Dwa zawody wymagające ogromnego powołania. Myślałeś o pójściu w ślady rodziców?
Jako dziecko tak, chciałem iść śladami ojca i zostać strażakiem. Jednak zawsze przy nogach miałem piłkę, więc... Kiedy nie było go w domu lub musiał wyjść, to wiedziałem, że robi coś dobrego, chociaż potem opowiadał mi bardzo mocne historie z życia codziennego na ulicach. Za mocne, żeby je powtarzać. Wtedy zdawałem sobie sprawę z jego odpowiedzialności i chęci pomagania ludziom, co sprawiało, że byłem z niego bardzo dumny. W młodości widziałem w nim bohatera i dzisiaj ciągle myślę tak samo.

Myślałeś też o porzuceniu futbolu. Dlaczego?
Bo chciałem bawić się z przyjaciółmi. Miałem 15 lat! Dziecko w tym wieku robi wszystko, nie ma dla niego godziny na powrót do domu, wtedy zaczyna się odkrywać dorosłość. Ze mną nie było inaczej niż z innymi, działo się to nie tylko ze mną. Miałem przyjaciół, którzy chcieli tego samego, tej wolności... Oni nie mieli szczęścia. Ja miałem szczęście, że mój dziadek nie pozwolił mi opuścić świata piłki. To była sinusoida. On na mnie naciskał, a ja chciałem się od tego odciąć, bo to pozwalało mi też na zabawy na ulicy. Jednak potem nadchodził weekend i tęskniłem za ważnym meczem, za poważnym starciem. Jednak tak było: gdyby nie mój dziadek, zostawiłbym futbol.

Co on dokładnie zrobił?
Przekonał mnie, podniósł moje morale, mówił każdego dnia, jaki jestem dobry. Do tego dołożył wszystko, co wiąże się z praktykowaniem futbolu w Brazylii. Zabierał mnie na treningi, odbierał mnie z nich, szukał mnie swoich samochodem... Co ciekawe, ciągle mamy to samo auto sprzed 12 lat. Należy do niego, ale ja uważam je też za swoje. W tym „chrząszczu” jest tyle historii, on bez wątpienia naznaczył nasze życia. Jest też tutaj [Marcelo pokazuje na tatuaż], na prawym ramieniu. Bardzo lubię tatuaże, ale rok temu zdecydowałem się poświęcić całe swoje prawe ramię mojemu dziadkowi. Jest jego imię, jego twarz, nasz samochód, Beetle... Już więcej nie wejdzie.

Na tym ramieniu brakuje herbu reprezentacji Chorwacji...
[śmiech] Cóż, tego herbu nie zapomnę nigdy. To był dzień, kiedy nie mieliśmy pieniędzy, żeby dojechać na trening i ja, dziecko, poprosiłem dziadka o pożyczenie mi jednego reala, żeby zobaczyć czy może nasze szczęście się zmieni. W jaki sposób? Włożyliśmy cztery monety po 25 centavos do maszyny, przypominała ruletkę, gdzie można było wybrać do gry reprezentację grającą na Mundialu. Wybrałem Chorwację i miałem szczęście, kulka spadła na jej miejsce. Zaczęły wysypywać się monety, bez przerwy, aż wyszło 25 reali. Ja byłem pod wrażeniem, ale najważniejsze, że mogliśmy pojechać tego dnia na trening. Zawsze pomijam przy tej historii to, że ta gra była nielegalna! Ale co tam, minęło już trochę czasu...

Powiedziałeś, że twój dziadek powtarzał ci, jaki jesteś dobry. Więc ty nie wiedziałeś, że masz wyjątkowy talent?
Ja tego nie widziałem, naprawdę. Uważałem siebie za bardzo normalnego. Za to dziadek mówił mi, że spektakularnie kopię piłkę. Ja w to nie wierzyłem. Przez długi czas właśnie tak było. Dla mnie łatwiejsze było oglądanie bramki kolegi i myślenie, że to on jest crackiem, niż sytuacja, w której miałbym zrobić to ja. Tak naprawdę, czułem wstyd i było mi szkoda, kiedy strzelałem bramkę, bo wtedy nie zdobywał jej mój przyjaciel. Wszystko dlatego, że przy bramce jesteś w centrum uwagi i wszyscy chcą z tobą świętować. Zamiast tego ja cieszyłem się, gdy szczęście było z inną osobą, wtedy spadał mi ciężar z serca, nie byłem w centrum uwagi i czułem się mniej ograniczony. Teraz już tak nie jest. Dojrzałem i przyjąłem więcej rzeczy, ale dużo kosztowało mnie pozbycie się tego odczucia.

Kiedy przeszedłeś do Realu Madryt, co powiedział ci twój dziadek?
Człowieku, to była jego chwila. Powtarzał: „A nie mówiłem!”. Co ciekawe, musiałem tego słuchać już wtedy, gdy podpisałem swój pierwszy profesjonalny kontrakt. W tamtym momencie przez głowę przeszedł mi mały film i zrozumiałem, jak musiała walczyć moja rodzina i mój dziadek, żeby to się wydarzyło. Nie tylko na poziomie sportowym, ale też we wszystkich aspektach osobistych czułem się absolutnie spełniony. Potem kiedy dołączyłem do Realu, powtórzył się ten sam film. Dla dzieciaka, który praktycznie zostawił futbol i przeszedł przez wiele trudności, to było bardzo duży skok.

Wróćmy na boisko. Jesteś lewym obrońcą, ale masz wszystko, żeby grać jako „10”.
Mógłbym grać jako „10”, tak, ale tam jest większa konkurencja. Jest o wiele więcej zawodników z lepszymi umiejętnościami na tej pozycji, a zamiast tego nie ma za wielu chętnych do gry na boku obrony... [śmiech] Zawsze patrzyłem na to jak na szansę i bycie bocznym obrońcą w dzisiejszym futbolu to zaszczyt. To prawda, że jako młody gracz zaczynałem jako napastnik i lubię grać w ataku, ale nie zmieniłbym bycia obrońcą na nic na świecie.

Konkretnie to zaczynałeś w piłce halowej. Stamtąd wzięła się miłość do dryblingu czy czegoś takiego uczysz się na ulicy?
Z futbolu halowego nauczyłem się szybkich zmian, bo tam nie ma miejsca, nie masz za wiele czasu na zrobienie czegoś. W futbolu z 11 graczami pozwoliło mi to na jaśniejsze myślenie. Jednak wszystko ma swoje schematy. I jeśli miałbym wybierać, to powiedziałbym, że nauczyłem się praktycznie wszystkiego na ulicy. Przede wszystkim dlatego, że tam nie było żadnych zmartwień, nie istniała odpowiedzialność za kończenie akcji. Mogłeś mieć spektakularną akcję, jak i tragiczną czy śmieszną. Ulica pozwala ci odważyć się na badanie granic gry.

Tęsknisz za piłką halową?
Nie, to był etap mojego życia, w czasie którego wiele się nauczyłem, ale za nim nie tęsknię. Bardziej podoba mi się wielka piłka. To była bardzo radykalna zmiana, bo w futsalu dużo grało się piłką, dużo się strzelało na bramkę, było więcej okazji, a potem, nagle, przeszedłem do mniejszej ilości wszystkiego, do maksymalnie 2-3 akcji. A kiedy jedna z nich ci wychodzi, to wiesz, że zagrałeś dobry mecz. Wiesz, że nie będziesz mieć wielu więcej i zarządzanie swoimi szansami jest najtrudniejsze. Jednak gra na boku obrony ma swoje dobre strony. Zależnie od momentu możesz oceniać w ten sam sposób dobre wejście w obronie i dobrą akcję w ataku. Moja pozycja zmusza mnie do wykonywaniu obu rzeczy dobrze, do atakowania i bronienia, więc nie wywyższam jednej ponad drugą.

W nowoczesnym futbolu boczni obrońcy mają coraz większe znaczenie. Dlaczego ta pozycja stała się tak ważna?
Oglądając stare filmy w Internecie czy słuchając komentarzy starszych ludzi, widzisz, że kilka lat temu boczni obrońcy nigdy nie przekraczali środka boiska. Dzisiaj mają taki sam obowiązek bronienia, jak i atakowania. Mają i zamykać przestrzenie, i je otwierać. Są nowe strefy do rozwijania: wrzutki, podłączanie się... i bramki, oczywiście.

Niektórzy z najlepszych bocznych obrońców grają tylko pionowo. Ty jesteś zakochany w środku pola, jak Maicon, Alves, Filipe Luis... To jest typowe dla Brazylijczyków?
Cóż, to zależy też od rywala. Czasami trzeba ocenić opcję zejść do środka pola także ze względu na prawego obrońcę, który będzie przed tobą. Przed każdym meczem wiesz czy będziesz bardziej grać do środka czy na zewnątrz, ale w większości przypadków ciągnie mnie do środka. Myślę, że to zasługa ewolucji futbolu w Europie i dodawania nowych opcji. Na końcu wielu bocznych obrońców ma chęci nie tylko na bronienie, ale też na asystowanie i strzelanie goli. Jeśli popatrzysz, to zobaczysz, że podobnie jest ze stoperami czy defensywnymi pomocnika. Nowoczesna piłka oferuje ten piękny punkt: możliwość dodania nowych funkcji pozycjom, które w historii były bardziej ograniczone.


Po raz pierwszy, i to przed Mundialem, Brazylijczycy imponują swoją defensywą. Co o tym myślisz?
Tak, wielu ludzi twierdzi, że mamy dobrą obronę. Jednak nie rozmawiamy o tym za wiele. Pokazujemy po prostu, że Brazylia to nie tylko jogo bonito, potrafimy także bronić. W obronie nie wkładamy sobie do głowy, że jesteśmy dobrzy czy słabi. Cieszymy się grą tak, jak reszta ekipy.

Obecna defensywa Brazylii to ewolucja brazylijskiej piłki w kierunku tej europejskiej? Czy tylko temat związany z waszą generacją?
Tak, spójrz, że w większości wyjechaliśmy za młodu do Europy i mamy już spore doświadczenie. Kiedy wyjeżdżasz jako młody graczy z Brazylii i jedziesz do Europy, to uczysz się grać tak, jak robi się to w Europie. Uważam, że pod tym względem obecnie Europa się poprawiła, że zmieniła trochę swój styl gry, żeby pomóc w jakiś sposób Brazylijczykom. Wcześniej wszystko było bardziej taktyczne, ułożone, piłkarze nie mieli swobody. Teraz to się zmieniło. Zmieniła się Europa i zmieniła się mentalność Brazylii. Pobraliśmy najlepsze idee z ustawiania się, z europejskiej taktyki, z obrony atakiem... Uzyskaliśmy lepszą obronę, ale nie straciliśmy esencji naszej gry.

„Marcelo ma więcej jakości technicznej niż ja”. Wiesz kto to powiedział?
Nie.

Roberto Carlos.
[chwila ciszy, Marcelo bierze oddech] Mówiłem o tym wiele razy, ale nie zmęczę się powtarzaniem tego: Roberto był dla mnie wzorem odkąd zacząłem grać jako lewy obrońca. Oglądałem filmiki z jego bramkami i akcjami, nigdy nie przestanę się na nim wzorować. Kiedy dołączyłem do Realu, była to dla mnie dziwna zmiana. Widziałem w nim idola, a nagle był moim kolegą. Minęło trochę czasu i teraz oprócz bycia moim idolem on jest także moim przyjacielem. Potraktował mnie i moją rodzinę w cudowny sposób. Mam dla niego tylko słowa wdzięczności.

Wiedziałeś, że ludzie będą cię dokładnie obserwować i porównywać do niego po jego odejściu?
Mogłem się tego domyślić, tak. Temat był też taki, że ja myślałem, iż on zostanie na wiele lat, nie oczekiwałem, że odejdzie tak szybko. Przyszedłem zimą i sześć miesięcy później, latem 2007 roku, on opuścił klub. Nagle wielu ludzi zaczęło mówić, że muszę być nowym Roberto Carlosem. „Roberto Carlos Junior”, mówili. A to mi się w ogóle nie podobało. Ja chciałem tworzyć historię jako Marcelo, a nie jako zmiennik Roberto Carlosa. On był za wielki. Nigdy nie będzie drugiego takiego.

Przyszedłeś zimą i sześć miesięcy później zdobyłeś już mistrzostwo.
Tamte sześć miesięcy było bestialskie. One były wielkie. Od oglądania Realu w telewizji do wygrania tytułu. Wtedy zobaczyłem wielkość tego klubu. To jeden z sezonów, z którymi wiążę najlepsze wspomnienia, bo w tamtym roku mieliśmy pamiętną remontadę i ja mogłem zagrać kilka meczów, czułem się członkiem tamtego mistrzostwa.

Z perspektywy czasu, czujesz się wychowankiem Realu Madryt?
Cóż, prawda jest taka, że przyszedłem grać do szkółki, ale nie grałem tam przez Capello, który wziął mnie do pierwszej drużyny. Gra w szkółce byłaby bardzo piękna. Jednak jako że czuję madridismo bardzo głęboko w sobie i przyszedłem tutaj w bardzo młodym wieku, to powiem ci, że tak, że czuję się wychowankiem.

Capello przesunął cię do pierwszej drużyny, ale nie pozwalał ci przekraczać połowy boiska...
[śmiech] To prawda, tak! Prosił mnie, żeby za bardzo się nie podłączał, ale ja go nie słuchałem i latałem do ataku. To był bardzo dobry człowiek.

Twoja kobieta przyjechała do Madrytu z tobą. Założyliście tutaj rodzinę. Czy z tymi latami wspomnienie Brazylii się rozmyło?
Nie, zawsze gdy możemy, jeździmy do Brazylii. Czasami to nie wystarczy, ale zawsze mam Brazylię w głowie. Rodzinę, przyjaciół, plażę... O tak, plaża! Tutaj nie ma plaży [śmiech].

W bardzo młodym wieku zostałeś też ojcem. Jak zmieniło się twoje życie przez posiadanie syna?
Gdy zostajesz ojcem, to zdajesz sobie sprawę, że nie żyjesz tylko dla siebie. Przedtem żyłem dla siebie i mojej rodziny. Jednak dziecko to coś z innego świata. Wszystko, co robię, robię dla zabezpieczenia jego przyszłości, już nie myślę czy coś jest dobre dla mnie, skupiam się tylko na tym czy jest dobre dla niego.

Nazywa się Enzo Alves Vieira... Kombinacja trzech piłkarskich nazwisk! Ten to chyba nie zostanie strażakiem ani nauczycielem...
[śmiech] Cóż, ja zostawię mu wielki spokój w kwestii przyszłości i spróbuję pomóc w wyborze kim chce być.

Zawsze mówi się, że futbol to droga do wzmocnienia więzi między ojcem a synem. Podpisujesz się pod tym?
Posłuchaj tego, że po raz pierwszy na piłkarski stadion poszedłem z mamą w wieku 8 lat. Zabrała mnie na Maracanę na mecz Botafogo z Cruzeiro. Pamiętam tylko to spotkanie. Ojciec chyba nigdy nie zabrał mnie na stadion. Zamiast tego przychodził mnie oglądać w starciach na ulicy. Jednak w futbolu osobą, która była zawsze przy mnie, był mój dziadek.


Na Maracanie wygrałeś finał Pucharu Konfederacji. Przypomniałeś sobie wtedy o tym Botafogo-Cruzeiro?
Tak. Z tamtego meczu pamiętam Tulio Maravillę, cracka Botafogo. Nagle strzelił gola i świętował go z trybunami. Byłem tuż przed nim i pamiętam, że powiedziałem mamie: „Popatrz, dedykuje go mnie”. Myślałem, że patrzy tylko na mnie! Kiedy latem wygraliśmy Puchar Konfederacji, to wszedłem w skórę kibica. Pojawiło się tamto wspomnienie. I kiedy świętowaliśmy tytuł z fanami, pomyślałem: „Popatrz, jakieś dziecko myśli teraz, że to zwycięstwo dedykujesz właśnie jemu”.

Co ma takiego Brazylia, że jej zawodnicy cały dzień się uśmiechają?
Są też poważni zawodnicy, eh! Lub przynajmniej tacy się wydają. Powiem ci, że taki Hulk... Chociaż potem przyjeżdża na reprezentację i zmienia mu się wyraz twarzy... Nie, teraz na poważnie: chociaż to wydaje się startym tematem, to w Brazylii życie jest bardzo trudne i jeśli udaje ci się dostać do wielkiego klubu, pomóc rodzinie i zostać poważnym człowiekiem, to jaki jest powód, żeby nie być szczęśliwym?

Czy nad tym szczęściem pracuje się na zgrupowaniach reprezentacji?
Reprezentacja Brazylii to inny świat... Chociaż ja jestem wesoły tam, tutaj i w każdym miejscu. Ale tak, to prawda, na zgrupowaniach Brazylii nie ma szaleństwa, ale jest pełno radości. Chociaż niektórzy myślą, że my tam każdego dnia wyprawiamy imprezy... Mamy swoje akcje, ale od czasu do czasu. Śpimy też i jemy, nie?

Gdy mówią wam, że nie bierzecie futbolu na poważnie, jest to coś dobrego czy złego?
Słyszałem komentarze ludzi, którzy myślą, że nie bierzemy futbolu na poważnie: „Marcelo, skup się, zawsze żartujesz, a to nie pomaga w grze...”. Jakby bycie szczęśliwym było czymś złym? Gdy nie jestem wesoły, to nic mi nie wychodzi. Jeśli nie jestem szczęśliwy, to nie trenuję dobrze. Jeśli jestem wkurzony, to nie gram dobrze. Jestem bardzo szczęśliwy z życia, jakie mam i kiedy trzeba być poważnym, to taki jestem. Jednak nie zmienię swojego sposobu bycia i zarażania swoją radością innych.

Opowiedz mi o Pucharze Konfederacji, twoim pierwszym tytule z dorosłą reprezentacją. Czy wielka atmosfera na Maracanie przytłoczyła reprezentację Hiszpanii?
Nie, nie sądzę, że tak było. Kibice bardzo nam pomogli, gdy dośpiewali hymn już bez muzyki, co przyprawiło nas o gęsią skórkę. Jednak to nie zastraszyło Hiszpanii, nawet dlatego, że po prostu są najlepsi na świecie. Maracanã oczywiście nam pomogła, popchnęła nas po raz kolejny.

Czy posiadanie takiego wsparcia daje wam gwarancję na Mundialu, czy raczej to może odwrócić się przeciwko wam?
Nie, to niesamowita radość, że mamy kibiców po naszej stronie. Oglądanie tego, że kraj oddycha futbolem jeszcze bardziej niż normalnie, to coś niesamowitego. W Brazylii zawsze tak było. Mundiale wstrzymują wszystko. Wciąż pamiętam tamto lato w 1994 roku, miałem sześć lat i przed Mundialem wyszliśmy na ulice, żeby udekorować Rio flagami i wiadomościami. Ja namalowałem na murze na moim osiedlu karykaturę jednego z zawodników, nie pamiętam którego. Był wtedy konkurs na najładniejszą ulicę. Chociaż wydaje się to niemożliwe, to pamiętam oglądanie w telewizji, jak Bebeto, Romario i Mazinho wykonują „kołyskę” dla dziecka. Patrzenie teraz na to, że cały kraj jest zaangażowany w Mundial, a ty możesz być jednym z jego bohaterów, nie ma ceny. Każdy gest, wszystkie emocje ludzi... Nawet piłka, którą zagramy, nazywa się Brazuca! Wielu myśli, że to obelga, ale tak nie jest. Brazuca to określenie na kolegę. Takie „jajcarz” czy „skurczybyk”. To nie jest to samo co „skur**syn”, to bardziej „skuuuurczybykuuuu” z uśmiechem na ustach. Wszystko jest bardzo piękne i ekscytujące, ale jeśli sprawy nie pójdą dobrze... to kibice nas zabiją! Jednak mi taka presja się podoba i zgadzam się ze Scolarim: jesteśmy faworytami.

Może lepiej nie rozmawiajmy o Maracanazo... [chodzi o przegrany przez Brazylijczyków mecz z Urugwajem w 1950 roku, który decydował o mistrzostwie świata]
Ja ani za dzieciaka, ani potem nie słyszałem za wiele o Maracanazo. Kiedyś oglądając telewizję trafiłem na kanał z reportażem o bramkarzu Brazylii, który przegrał wtedy z Urugwajem. Byłem pod wrażeniem jego historii, ale tylko tyle, myślę, że Brazylia już o tym zapomniała. I lepiej, żeby tak zostało...

Czy śledziłeś protesty społeczne związane z Mundialem?
Tak, oczywiście. Dla niektórych ten Mundial poprawi brazylijskie społeczeństwo, dla innych nie. Trudno o tym mówić z naszego punktu widzenia, piłkarzy, bo zaleca się nam nieporuszanie za mocno tego tematu. Komentowanie tego sprawia, że jesteśmy z jednymi i przeciwko innym. Opinie są upolityczniane. Nasze argumenty są na murawie.

Urodziłeś się na osiedlu Catete, który w języku tupi znaczy „ogromna palma". Czy twoja fryzura jest hołdem dla twojej dzielnicy?
[śmiech] Nie jest, nie! Mam taką fryzurę przez rapera, Lil Wayne'a, mojego idola. Pozwoliłem rosnąć włosom, jak on któregoś dnia. Zawsze tego chciałem, ale jak byłem mały, to mój dziadek nie chciał, żebym miał długie włosy. Mi ten look się podoba. Także Pepemu, bo go ode mnie skopiował!

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!