Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

RealMadryt.pl w Monachium: Miało być piekło, było niebo!

O półfinale oglądanym z trybun

Cudowny mecz, niezapomniany. Mecz, którego nie można by oglądać z trybuny prasowej. Każdy z odwiedzających RealMadrid.pl zna przebieg spotkania, które dało Królewskim długo wyczekiwany finał. Dlatego w przedostatniej korespondencji z Monachium będzie o szczegółach, których być może nie było widać na ekranach telewizorów. Detalach, które uczyniły ten wieczór jeszcze ciekawszym, a madridistas jeszcze szczęśliwszymi. Ale od początku...

W pociągu na stadion Bawarczycy nie mogli się powstrzymać i – w duchu podobnym do tego z niemieckich gazet – straszyli pewnym awansem ich zespołu. Jak mawiają w monachijskiej peńi: Keep calm and say Hala Madrid. Każda z takich dyskusji kończyła się jednak uściskiem ręki i między kibicami w białych i w czerwonych koszulkach nie dochodziło do nieprzyjemnych incydentów. Dbała też o to policja, która co liczniejsze i głośniejsze grupy Hiszpanów bezstresowo eskortowała okrężną drogą ze stacji na stadion. Policjanci ogólnie byli bardzo ludzcy – co trzeci na naszym sektorze nagrywał chwilę, w której rozbrzmiewał hymn Ligi Mistrzów.

Przed spacerem na stadion szybkie spojrzenie na stoisko z gadżetami... i lekki zawód. Madridistas próżno mogli szukać czegoś dla siebie – nawet pamiątkowy szalik był w całości czerwony, bez choćby herbu Królewskich. Z odsieczą przyszła peńa La Gran Familia, odsprzedając jeden z ich okolicznościowych szalików.

Polacy, Hiszpanie, Słowacy, Portugalczycy, Chorwaci, przynajmniej dwie peńie z Niemiec - madridistas z każdego zakątka Hiszpanii i Europy zasiedli we wtorek na Allianz Arenie. Miejsca dla gości (u mnie sektor 346), choć usytuowane wysoko i w narożniku, miały dobrą widoczność. Niemcy dbali też o podkręcanie atmosfery i kontynuowali wątek „piekielny”, puszczając z głośników m.in. „Highway to hell”. Ile z tego piekła doświadczyliśmy, doskonale wiecie.

Przed pierwszym gwizdkiem sympatycy Realu i Bayernu rozgrzewali gardła, ale gdy przyszedł czas na minutę ciszy ku pamięci zmarłych Tito Vilanovy i Vujadina Boškova, wszyscy zamilkli. Imponująca cisza. Wrażenia przy hymnie Ligi Mistrzów – oszałamiające. Ciarki na plecach i świadomość, że uczestniczy się w wyjątkowym meczu. Na pochwałę zasługuje również oprawa meczu w biało-czerwonych barwach, z herbem Bayernu i Pucharem Mistrzów, którego w tym sezonie Bawarczycy nie wzniosą.

Pierwszy gwizdek i początek niewyobrażalnych emocji, które wielu z nas przeżywało na stojąco. Przekrzyczeć Bawarczyków było trudno, ale madridistas generalnie nie zawiedli. Kilka grup inicjowało przyśpiewki, aby pokazać Królewskim, że nie przyjechali do piekła sami. Po skutecznych (choć niezbyt wymagających) interwencjach Casillasa słychać było długie: Iker. Pepe, wygwizdywany przez gospodarzy, gdy tylko wrócił na murawę po interwencji medyków, usłyszał prawie trzy tysiące kibiców skandujących jego imię. Każdy ze zmienianych piłkarzy dostał owację, podobnie każdy ze wchodzących rezerwowych – przede wszystkim oczko w głowie wielu madridistas, Isco. O śpiewach na cześć strzelców goli chyba wspominać nie trzeba. I oczywiście niezapomniane: Jedziemy do Lizbony!

Królewscy odwdzięczyli się za doping przede wszystkim historycznym zwycięstwem, ale po spotkaniu nie zapomnieli również podejść do naszej trybuny i podziękować. Wielu, jak Pepe czy Ramos, robiło to jeszcze podczas spotkania, apelując też o ostatni wysiłek kibiców. Naszych śpiewów nie słyszał chyba tylko trener Bayernu, który ani razu nie zareagował na głośne: Wstawaj z ławki, Guardiola.

Oglądać podopiecznych Ancelottiego z wysokości trybun, w spotkaniu takiej wagi, gdy wychodziło im praktycznie wszystko... nieopisywalna przyjemności. Na tle pogubionych Bawarczyków Los Blancos byli profesorami futbolu, imponowali. Żelazna obrona, która popełniła tylko jeden (!) faul (i to za sprawą rezerwowego Varane'a). Genialny środek pola, mądrze wybierający, kiedy uspokoić grę, a kiedy walczyć i dobijać rywala. Przebojowa ofensywa, która choć z akcji zdobyła „tylko” jedną bramkę, doprowadzała Bayern do szaleństwa i atakując, i pomagając w obronie. Perfekcja. Gdyby tylko nie ta kartka Xabiego Alonso.

A Bayern... Cytując jednego z członków polskiej peńi: Bestia negra? Raczej Bestia nie gra. Z dużej chmury mały deszcz. Choć Bawarczykom muszę pogratulować jednego. Nie dopingu, bo jeszcze przed 80. minutą gospodarze zaczęli wychodzić, ale zachowania po przegranej. Nieliczni, którzy wdawali się w krótką rozmowę, chcieli zazwyczaj pogratulować i powtarzali: No problem. Nie było im do śmiechu, dlatego miasto w nocy praktycznie opustoszało. Grupki madridistas pozdrawiały się przyśpiewkami na Marienplatzu, ale i dla nich zabawa nie trwała do białego rana.

Ostatnich spotkanych w Monachium madridistas, z którymi czekałam na poranny samolot, żegnałam słowami: „Do zobaczenia w Lizbonie”. Bo jedziemy do Lizbony!

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!