Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

RMPL: PePe

Realny Mocno subiektywny Przegląd Leraksujący

Historia Képlera Laverana Limy Ferreiry, czyli po prostu Pepe, w Realu Madryt to podróż rollercoasterem przez piękne, ale i bardzo mroczne przygody piłkarskie. I nie tylko. Pepe jest jak kameleon - potrafi uwieść feerią futbolowych barw, poderwać drużynę, walczyć dla klubu na śmierć i życie... i popełnić straszny kiks w obronie albo stracić kontrolę nad zachowaniem. Na szczęście nie dzieje się to tak często, jak nieprzychylni Portugalczykowi uważają.

Po części fakt rozdwojonej osobowości piłkarza można przypisać jego znakowi zodiaku. Wierzcie lub nie, ale Pan Ryba nie raz i nie dwa nie wie, w którą stronę ma płynąć, skoro jedna rybka chce w prawo, a druga w lewo w jego symbolu zodiakalnym. I tak jest z naszym Pepe poczciwym, a to Sprawiedliwym, niszczącym hordy przeciwników, zwłaszcza barcelońskich, a to kopiącym rywala nieboraka po plecach, tudzież wijącym się z bólu po rzekomym ciężkim faulu przeciwnika.

Gdzie się więc wykluł nam ten Pepe? W brazylijskim Maceió się urodził, w Sport Club Corinthians Alagoano stawiał pierwsze piłkarskie kroki, następnie, jak wielu rodaków z Kraju Kawy wyjechał do Portugalii, do Maritimo. W latach 2001 - 2004 wystąpił tam w 66 spotkaniach strzelając trzy gole. Dość szybko trafił pod lupę skautów z FC Porto. Znów trzy sezony gry i 88 występów oraz 8 goli. Tytuły? Dwukrotny Mistrz Portugalii, Zdobywca Pucharu Portugalii, dwukrotny zdobywca Superpucharu kraju oraz Klubowy Mistrz Świata w roku 2004.

10 lipca 2007 roku Pepe trafia do Realu Madryt za 30 milionów euro podpisując pięcioletni kontrakt. I zaczyna się wspomniany rollercoaster, bo i sama suma transferu wzbudza wiele kontrowersji, zwłaszcza że to przecież obrońca, szerzej nieznany. A trzy lata wcześniej do Porto przechodził za 1 milion euro i trzech ligowych wyrobników.

Drugi wyczyn z Pepe w roli głównej to jego oficjalny debiut w królewskim klubie - mecz Superpucharu z Sevillą, przegrana 3:5, czerwona kartka w 90. minucie i co najmniej dwie, jeśli nie trzy zawinione bramki.

Trzeci raz Pepe wyrzucił nas z fotela strzelając zwycięską bramkę dla Deportivo w marcu 2008 roku (0:1). Kilka miesięcy później wdaje się w treningową bójkę z Javierem Balboą, by tuż przed Bożym Narodzeniem 2008 zniszczyć ofensywę Barcelony na Camp Nou współprowadząc Real do zwycięstwa 1:0. Kompilacje z jego występem w tym Gran Derbi robią furorę w internecie. Kilka miesięcy później popełnia katastrofalny błąd pozwalając Torresowi na zdobycie gola dla Liverpoolu w 1/8 finału Ligi Mistrzów, Real przegrywa z kretesem 0:4 i odpada z rozgrywek. Ot, po prostu Pepe, raz w górę, raz w dół.

21 kwietnia 2009 roku następuje kulminacja - Pepe fauluje w polu karnym, sędzia gwiżdże "jedenastkę", obrońca Realu kopie i depcze zawodnika Getafe Casquero na kilka minut przed końcem arcy-dramatycznego meczu ligowego, przy stanie 2:2. Przepychanka z kolejnym rywalem, inwektywy pod adresem arbitrów, czerwona kartka, 10 meczów zawieszenia, wstyd na pół świata, jak nie więcej. Piłkarz żarliwie przeprasza i tłumaczy, że nie pamięta, co się działo. Niezależni psychologowie potwierdzają, że w taki stan może wpaść człowiek poddany ekstremalnej presji, w wyjątkowych warunkach...

Jakie były to okoliczności przyrody? Szalony pościg w lidze za Barceloną, problemy zdrowotne, wyczerpująca konfrontacja z Getafe, wcześniejsza wstydliwa dymisja prezesa, który Pepe do Madrytu ściągnął, plaga kontuzji i zwolnienie trenera Schustera jesienią 2008... Dla tak ambitnego walczaka na boisku, a wybitnie pogodnego faceta poza nim, to zdecydowanie mogło być zbyt wiele.

Sezony 2008-10 to również nieustanna walka Portugalczyka z kontuzjami. Najpoważniejsza ma miejsce 12 grudnia 2009 roku, gdy na dziesięć minut przed końcem meczu z Valencią obrońca zrywa wiązadła w kolanie i praktycznie kończy sezon klubowy.

Wraz z przyjściem trenera Mourinho i partnera ze środka obrony Ricardo Carvalho, w naszego bohatera zdają się wstępować nowe siły. Z rodakiem na placu boju, a pod okiem rodaka na ławce trenerskiej, tworzy jedną z najlepszych par obrońców w lidze hiszpańskiej, a chyba i nawet w całej Europie. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie obyło się bez kontrowersji. Niejasna jest sytuacja kontraktowa Portugalczyka, z którym Klub waha się przedłużyć umowę. Pepe chce podwyżki - zarabia marne jak na królewskie standardy 1,8 miliona euro - i solidnego przedłużenia umowy. W dzienniku As ukazuje się się artykuł tłumaczący niską pensję piłkarza: miał zgodzić się na tak niskie zarobki, aby zrekompensować wysoką sumę transferu. Za Pepe zdecydowanie wstawia się Mourinho, któremu trudno wyobrazić sobie zespół bez tego środkowego obrońcy. Tradycyjnie przychodzą kontuzje, tym razem na szczęście drobniejsze.

Po długich negocjacjach umowa zostaje przedłużona do roku 2015, pensja również rośnie. Przychodzi czas zapłaty klubowi i Pepe staje na wysokości zadania.

Wystawiony na pozycji defensywnego pomocnika w wiosennych bojach z Barceloną w Pucharze Króla, Lidze Mistrzów i lidze hiszpańskiej doprowadza katalońskich geniuszy do skraju zwątpienia i niemocy, kasując w środku pola nie tyle ruch, co zalążek ruchu "blaugranowego". Jest stalowym tytanem w krainie chyżonogich mikrusów, jest wszędzie, niszczy wszystko. Lecz nie byłby sobą, gdyby znów nie dał ponieść się emocjom, i nie zaatakował w niebezpieczny sposób znanego grajka piłkarskiego i teatralnego Daniego Alvesa. Ten robi obrót w powietrzu niczym klasowy łyżwiarz figurowy, po czym pada jak rażony gromem, zwija się w konwulsjach, a Pepe wylatuje z "czerwem" na czole, jest jak zawsze... I chociaż chwilę później Alves biega do ataku żwawo jak sarenka, a Rio Ferdinand czy Michael Owen otwarcie krytykują jego wątpliwą postawę, to Pepe zostaje po raz kolejny obwołany brutalem, psycholem, i brakującym ogniwem w teorii Darwina. Ugruntowuje wizerunek chama z Maceió. Życie, jak mówią.

Niecały rok minął, a Peps nadepnął na palce leżącego Messiego, ściął się z Fabregasem, nawrzucał sędziemu Romero, a i coś by się jeszcze po drodze znalazło.

Etykietka boiskowego brutala przylgnęła do niego wyjątkowo kleiście. Polscy komentatorzy, zwłaszcza ci mniej ogarnięci, inaczej o nim w zasadzie nie mówią. A później doświadczają nie lada zdziwienia, gdy słyszą i uszom nie wierzą, że ten zabijaka pięć żółtych kartek karzących zawieszeniem uzbierał w ubiegłym sezonie dokładnie w tej samej kolejce, co już wielokrotnie błogosławion, a wkrótce na ołtarze wyniesion, Leo Messi. Że w tym sezonie popełnia średnio 0,95 faulu na mecz, co plasuje go na przedostatnim miejscu z wszystkich graczy defensywnych Realu. Za nim jest tylko Casillas, a taki Ramos fauluje ponad dwa razy częściej, podobnie jak Alonso, Arbeloa czy Essien. I nie jest to sezon w tym względzie odosobniony. Że w takiej Barcelonie, częściej niż ten portugalski rzeźnik, nieczysto powstrzymują rywala Mascherano, Alba, Puyol, Song, Montoya, Adriano i Pedro nawet, a Pique i Busquets popełniają ledwie o 0,1 faulu na mecz mniej.

Jeżeli przyjrzycie się statystykom fauli popełnianym przez zawodników defensywnych w klubach Hiszpanii i Europy okaże się, że nasz chuligan jest jednym z najrzadziej (!) faulujących i na domowym podwórku, i kontynentalnym. "Motyla noga", rzeknie na to zdziwiony, Portugalczykowi niechętny.

Przypadek środkowego obrońcy Realu Madryt przypomina mnie perypetie kolegi, "Rogalem", a dla znajomych "Rogalikiem" zwanego. Chociaż z reguły nikomu nie stara się zawadzać, siedzi spokojnie, to i tak prędzej czy później ktoś go sprowokuje, ktoś go popchnie, złe słowo powie. I się zaczyna. A że "Rogalik" szybko się w "Rogala" zmienia, i charakterny jest, to nie odpuści. I się dzieje. Jak Pepe, wypisz wymaluj.

Gdyby Mary Harron szukała odtwórcy głównej roli w sequelu American Psycho, Képler Laveran Lima Ferreira na następcę Christiana Bale'a nadawałby się idealnie. Gdyby McMurphy chciał kompana do lotu nad kukułczym gniazdem, nasz Pepe byłby jak znalazł. Gdybyś ty potrzebował(a) towarzysza do śmiechu i dobrej zabawy, Peps również byłby niezrównany, zwłaszcza mając u boku Marcelo. Bo Pepe to człowiek o kilku twarzach, od nieustraszonego obrońcy, przywódcy defensywy, Lwa bez grzywy w białej skórze, po pierwszego do psot i żartów. A uśmiech ma wielki jak Atlantyk, na plażach którego zresztą z obciążnikami na nogach, po kostki w piasku, ćwiczył siłę i wysokość skoku. Jasne więc, dlaczego potrafi tak dominować w powietrzu. Ale spróbuj mu podpaść, a zmieni się w bestię tracącą czasami kontakt z reczywistością, po prostu. Rollercoaster.

No i mógłby tak nie udawać bólu po drobniejszych faulach, nie uczyć się od lepszych. Raz, że średnio to potrafi, dwa, jemu akurat nie przystoi i do wizerunku kompletnie nie pasuje.

Pewne jest jedno, obok Pepego nie przejdziesz obojętnie, zwłaszcza jeżeli jesteś atakującym piłkarzem drużyny rywala. Wtedy najczęściej nie przejdziesz w ogóle. I basta. A jeżeli korci kogoś kamieniem w Pepe rzucać, piłkarza dla Realu fundamentalnego, niech wcześniej chwilę chociaż zastanowi się nad jedną tylko sentencją: "Jeśli zabijesz moje Demony, moje Anioły odejdą razem z nimi."

*) Powyższy tekst w nieco zmienionej formie ukazał się w notce biograficznej piłkarza w dziale Skład. W związku z trwającymi pracami nad uzupełnieniem rzeczonego działu, zapraszamy do przeczytania nowych biografii Varane'a, Essiena, Khediry oraz aktualizacji życiorysu Ikera Casillasa, obejmującej okres od 2008 roku.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!