Advertisement
Menu
/ soccernet.espn.go.com

Zaklęci, pełni bojaźni i oszołomieni

Felieton Phila Balla

Autorem jest Phil Ball, mający w dorobku poczytne książki o Realu Madryt i hiszpańskim futbolu oraz felietonista ESPN.

***********************

W języku hiszpańskim jest kilka słów oznaczających przebywanie pod wpływem klątwy, złego uroku. Lubię szczególnie dwa: hechizado i embrujado. Tłumaczą one po części, dlaczego Real Madryt nie potrafi normalnie funkcjonować, gdy przychodzi mu grać z Barceloną. Zaklęci, pełni bojaźni i oszołomieni.

Mourinho powiedział na konferencji prasowej, że Barcelona miała szczęście. To nie wyczerpuje tematu. Rozumiecie jednak, co miał na myśli: że jeżeli potraktujemy mecz jako serię wydarzeń, Real mógł swobodnie wygrać. Niesamowity start - najszybszy gol w historii Klasyków - sam w sobie był dość szczęśliwym wydarzeniem. Mourinho jednak jakoś nie ujął tego szczegółu w swojej teorii.

Przy 1:0 Barcelona była na fali opadającej, a w powietrzu czuć było nadciągającą zmianę na futbolowym szczycie. Wtedy Cristiano Ronaldo zepsuł sytuację, w której naprawdę powinien zachować się lepiej. Myślę, że mógł nawet odegrać do Di Maríi. I wtedy część z was ogarnęło przeczucie, że goście mogą się obudzić. Po trzydziestu minutach gry Alexis zamienił przeczucie w czyn, mecz odwrócił się o 180 stopni. Ten gol był tak istotny, ponieważ rozbił marzenia Realu i jego kibiców, że wreszcie wszystko układa się po ich myśli. Wspaniała bramka. Gol na 2:1 Xaviego miał już więcej ze szczęściem do czynienia, lecz także był wynikiem dobrej akcji drużynowej. I znów Ronaldo miał świetną okazję, grzech było nie strzelić, lecz zmarnował zabójcze dośrodkowanie Alonso. I już wiadomo było, co stanie się później. Alves, Fàbregas, gol i dobranoc.

Naprawdę nie wiem, gdzie tu występuje czynnik szczęścia, o którym mówił Mourinho. Według mnie największą różnicę pomiędzy obiema drużynami stanowi ich mentalność w kwestii rywalizacji. Barcelona zawsze wierzy w siebie, w możliwość odwrócenia sytuacji i nigdy nie porzuca raz przyjętego stylu. Przyjechać do Madrytu na boisko rywala, który właśnie wygrał piętnaście razy z rzędu i zagrać trzema obrońcami? To mówi wszystko.

Real Madryt również uwielbia rywalizować i pokazywać wielką ambicję, lecz niestety nie wszyscy członkowie jego składu demonstrują to w tym samym stopniu. Jeżeli chcesz pokonać Barcelonę, musisz zmusić ją do zakwestionowania samej siebie, zmusić do zasiania niewiary w siebie poprzez niesamowicie ambitną, rywalizującą postawę. Jak dotąd udało się to kilku zespołom, zresztą rzadko kiedy porusza się ten wątek w kontekście tej wielkiej barcelońskiej ekipy. A gdy patrzysz na Real Madryt w momencie najważniejszym z możliwych, widzisz, że taki Özil czy Marcelo znikają ze sceny, gdy są najbardziej potrzebni. To wystarczy, żeby przegrać mecz z drużyną, która nie ma żadnych większych słabości.

Druga sprawa to syndrom "tracenia głowy w najważniejszych momentach". Dotyczy szczególnie Pepe, Ramosa i Ronaldo, i to praktycznie w każdym clásico. Oni wszyscy szczerze nienawidzą przegrywać i to się ceni. Zarazem wszyscy boją się przegrać z Barceloną, co sprawia, że grają, jakby ktoś rzucił na nich klątwę i zamienił w pół-piłkarzy. Kibice zgromadzeni na stadionie zaczęli nawet gwizdać na Ronaldo. Grał tak słabo grał, niczym kurczak z obciętą głową, że powinien zostać zmieniony. Lecz Mourinho, pomimo tego całego mocnego wizerunku, woli unikać wzbudzającej takie kontrowersje decyzji. Tym większa szkoda dla Realu.

Ronaldo to fantastyczny zawodnik. Bez niego Real raczej nie byłby liderem ligi przed tym meczem. Dobrze byłoby, aby gwiżdżący na niego o tym pamiętali. Jednak waga meczów Realu z Barceloną przesłania wszystko inne. Spotkania wcześniejsze są niczym sparing przed prawdziwą walką. A gdy zawodzisz podczas prawdziwej walki, dołączasz do grona tych, którym się nie wybacza. Tak to już jest, gdy jesteś na szczycie. Tam nie ma łatwo.

Sposób gry Realu w tym spotkaniu przypominał ten z finału Pucharu Króla. Zespół wysoko ustawiony, atak na każdego piłkarza będącego z piłką przy nodze, zanim jeszcze zdąży pomyśleć, gdzie i jak zagrać. Po odzyskaniu piłki szybka kontra, rozgrywana w tempie mającym na celu wystraszenie obrońców. Przez pierwsze dwadzieścia minut z hakiem to działało, Barcelona traciła sporo z posiadania piłki. Pytanie, kiedy Mourinho nauczy się wreszcie, że przy takim sposobie gry sił starcza na góra pół godziny?

Ponadto ataki Realu były nieprecyzyjne, pospieszne i fatalnie skoordynowane, a przecież to właśnie rzeczy, które robisz, gdy posiadasz piłkę, determinują wynik twoich poczynań. Di María nigdy nie wiedział, gdzie ma biec, Ronaldo podejmował same błędne decyzje, Özil nie sprawiał wrażenia szczególnie zainteresowanego, jedynie Benzema wydawał się być piłkarzem, będącym w stanie zagrozić rywalom. Można było zauważyć luz u obrońców Barcelony, gdy piłkę przejmował Ronaldo rozpoczynając kolejny bezcelowy galop ku kresom na horyzoncie. A gdy piłkę miał Francuz, Puyol i spółka wyraźnie się spinali.

Co dziwne, Mourinho nie widzi głównej przyczyny porażek swojego zespołu z Barceloną. A jest ona bardzo posta: piłkarze obu drużyn znają się jak łyse konie, aż za dobrze. Dlaczego więc nie wpływa to na zawodników Barcelony, zapytacie. Ponieważ oni prawie zawsze wygrywają i tak to się kręci. To coś podobnego do efektu domina, rosnącego prawdopodobieństwa matematycznego. Im więcej wygrywasz, tym dłużej wygrywał będziesz. A że w te wydarzenia zawsze zaangażowani są ci sami ludzie, to coraz większe psychiczne lęki obciążają przegrywających.

Jedynym sposobem na uniknięcie przeznaczenia jest wprowadzenie do tej gry nowych ludzi. Mniej przestraszonych, mniej opętanych klątwą. Na przykład takiego Kaki. Warto zauważyć o ile lepiej, płynniej wyglądał Real po jego wejściu. Dlaczego? Brazylijczyk nie wystąpił w wielu z przegranych klasyków, przeszłość tak bardzo mu nie ciąży. Piłkarze Barcelony nie byli pewni, co i jak Kaká zagra, momentami odstępowali od niego, a Valdés miał szczęście, że piłka po strzale pomocnika Królewskich nie wpadła do bramki. Dobrze w ostatnim czasie gra Callejón, dlaczego jego nie wrzucić by w wir walki? On nie ma nic z tej psychozy, która opanowała jego kolegów. A może kiedyś Şahin?

Real, a zwłaszcza Xabi Alonso, w ogóle nie miał wsparcia od bocznych obrońców. Przede wszystkim dlatego, że Marcelo był na planecie Zorg, a Coentrão lepiej czuje się po lewej, a nie prawej stronie boiska. W sumie Portugalczyk grał całkiem nieźle, ale najwyraźniej nie miał ochoty na przekraczanie linii środkowej boiska. Ostry kontrast w porównaniu do Alvesa, grającego niczym skrzydłowy, straszącego rywali za każdym razem, gdy znajdował się w sytuacji dobrej do posłania dośrodkowania w pole karne. Dlaczego Real również nie zdecydował się na przejście na grę trzema obrońcami? Na przesunięcie Ramosa na prawą flankę? Na uwolnienie Alonso od obowiązków defensywnych? Nie wiem. Być może Mourinho również jest pełen obaw i owładnięty klątwą.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!