Advertisement
Menu
/ as.com

Kryzys pogłębia dwubiegunowość ligi

O przyczynach dominacji Realu Madryt i Barcelony słów kilka

Real Madryt rozbił w weekend swojego imiennika z Saragossy, wbijając na La Romareda sześć bramek, nie tracąc przy tym żadnej. A Saragossa to klub, który w swojej historii wywalczył sześć Pucharów Króla czy Puchar Zdobywców Pucharów. A FC Barcelona? Katalończycy z jednym obrońcą w składzie, bez Xaviego oraz Villi w wyjściowej jedenastce, odprawili Villarreal z bagażem pięciu bramek. Oczywiście żadnej też nie stracili. Ten sam Villarreal, który w ostatnich latach był jedyną drużyną, potrafiącą przedzielić dwóch gigantów na mecie sezonu w La Liga. W sezonie 2007/2008 Żółta Łódź Podwodna zajęła drugie miejsce i wyprzedziła o Barçę aż o dziesięć punktów. W poniedziałek była to tylko żółta szmatka. Pierwsza kolejka sezonu wystarczyła, by uruchomić wszystkie alarmy. Alarmy, które mówią nam, że liga hiszpańska może upodobnić się do szkockiej. Liga stanie się po prostu dwubiegunowa.

Madryt i Barcelona przeplatały zwycięstwa w lidze w ostatnich siedmiu latach. Zbliża się historyczna granica dziewięciu lat z rzędu, w których jeden z tych dwóch klubów sięgał po mistrzostwo Primera División (lata od 1957 do 1965, epoka Di Stéfano). Jedenastokrotnie z rzędu mistrzowską koronę Real Madryt i Barcelona przekazywali sobie w latach 1985 – 1995 (najpierw epoka Piątki Sępa, później Dream Teamu Cruyffa). W dwóch ostatnich sezonach trzecia ekipa ligi, Valencia, kończyła sezon ze stratą odpowiednio: 25 i 21 „oczek” do drugiej drużyny. Ta różnica zbiega się dość podejrzliwie z latami najcięższego kryzysu.

Jasnym jest, że różnica ta wynika z podziału praw telewizyjnych. Ale nie tylko. Prawdą jest, że Królewscy i Duma Katalonii inkasują 140 milionów euro rocznie z praw, co stanowi 45% całości. Wyższej klasy zespoły Półwyspu Iberyjskiego, jak Atlético czy Valencia, nie otrzymują więcej pieniędzy z praw telewizyjnych, niż 42 miliony euro. Bardzo długa kolejka ustawiona jest po marne 13 milionów. Nie ma żadnych wątpliwości, że w Anglii 66% praw telewizyjnych dzielone jest proporcjonalnie. Najlepiej opłacana drużyna, Manchester United, otrzymał rok temu 68,2 miliona euro, podczas gdy najgorzej opłacany klub z Blackpool - 44 miliony. W Niemczech Bayern dostał 14 milionów więcej, niż będąca raczej na tyłach Kolonia.

Ale te nierówności nie wyjaśniają klarownie tak brutalnej ucieczki dwójki mocarstw od reszty peletonu. Kryzys odstrasza potencjalnych sponsorów. Giganci sponsorów przyciągać będą zawsze, mali niekoniecznie. Prawie jedna trzecia drużyn z Primera División nie posiada sponsora na klubowych koszulkach. Kurek z gotówką zakręcają gminy i wspólnoty autonomiczne. Upada sektor budowlany i tak szybko odciął się od futbolu, jak się z nim związał.

Real Madryt i FC Barcelona przed czterema laty zamykały budżet w granicach 300 milionów euro. W roku 2012 klub ze stolicy Hiszpanii dysponował będzie 520 milionami euro, zaś Katalończycy 485 milionami. W tym samym czasie Atlético zredukowało budżet z 138 do 115 milionów, Valencia ze 140 do 115 w pięć lat, zaś Villarreal z 99 do 78 w trzy lata.

Tylko na transfery Barcelona wydała w niedawno zamkniętym okienku transferowym 83 miliony euro (za Cesca i Alexisa, wliczając stałe i zmienne), by wzmocnić drużynę, która w ubiegłym roku sięgnęła po wszystkie trofea z wyjątkiem Pucharu Króla. Blancos tego lata zapłacili 55 milionów euro za czterech zawodników, jednak w ostatnich dwóch latach Florentino Pérez na remont kapitalny przeznaczył blisko 350 milionów. Tymczasem Atlético sprzedało Agüero i Forlána; Valencia Villę, Silvę, Marchenę i Matę, czterech Mistrzów Świata w raptem dwa lata; Villarreal Cazorlę do Málagi, która nieco odżyła za pieniądze z portfela szejka. Drużyny buduje się tanim kosztem. No bo jak ją utrzymać? Żyć trzeba. Mocarstwa rosną w siłę, kadry mniejszych są coraz mniejsze i gorsze.

José María del Nido, prezes Sevilli, mówił wczoraj o lidze hiszpańskiej, jako „prostytuującej się, zafałszowanej, zepsutej, największym gównie świata”. Z kolei Fernando Roig, prezes Villarrealu, oznajmił: „Albo to się zmieni, albo zabijemy futbol”. Nie są sami. Na Twitterze powstał profil #ligademierda, który skupia ludzi niezadowolonych z takiego obrotu spraw w hiszpańskiej piłce. Przedwczoraj było tam naprawdę tłoczno.

Madryt i Barça zgarniają wszystko. Trzy spośród ich meczów liderują w rankingu najliczniej oglądanych spotkań w tym roku. To jedyne konfrontacje, które skupiły przed telewizorami ponad 10 milionów widzów. Nawet losowanie terminarza wypadło pomyślnie i żaden strajk nie storpeduje Gran Derbi, które odbędą się 11 grudnia i 22 kwietnia. Rywalizacje tych gigantów są niemal decydującą sprawą w wyścigu o mistrzostwo. Dość powiedzieć, że gdyby Królewscy nie musieli grać przeciwko Dumie Katalonii w ostatnich dwóch latach, to zostaliby najlepszą drużyną Hiszpanii.

Znajdą się tacy, którzy w obronie użyją argumentów sportowych, a nazywać to będą fenomenem cyklicznym, który przeminie. W lidze nigdy nie było dwóch tak kluczowych dla losów całego sezonu zawodników, jakimi są Messi i Cristiano, którzy zdobywają po 50 bramek w sezonie. Nigdy trzech zawodników z jednej cantery nie stanęło na podium plebiscytu na Złotą Piłkę (Messi, Iniesta i Xavi). Jeśli oni odejdą, powróci normalność.

Albo i nie.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!