Advertisement
Menu

Kupmy Didiego!

Felieton o tym, czego uczy nas historia

Wiem, tytuł nieco kontrowersyjny, ale jako że Valdir Pereira nie żyje od dekady, nie będzie miał pretensji o to porównanie. On w momencie transferu do Madrytu był perłą, szlachetnym kamieniem, diamentem, który oślepiał blaskiem i zachwycał kunsztownością szlifu. Didi, akceptując ofertę Realu, był dojrzałym, spokojnym i pewnym swej wartości człowiekiem. To nie wystarczyło.

Teraz Florentino Pérez zaczaił się za rogiem, by złapać w worek kota, z którego może wyrosnąć zarówno tygrys, jak i bury dachowiec z całym wachlarzem chorób. Kot ma na imię Neymar i wyróżnia się na dwóch polach.

Ma niewątpliwy talent, jego nogi są niemal tak szybkie jak dolne kończyny naszego Ángela, jego strzały są prawie tak dobre jak uderzenia Ronaldo, a jego zmysł snajperski niemal dorównuje temu, który mają El Pipita i Benzema. Technicznie jest nienaganny – płynie w nim brazylijska krew podgrzana przez asfalt ulicznych boisk São Paulo i piaski atlantyckich plaż – mógłby tylko przy użyciu piłki nakryć do stołu i ugotować kilka prostych potraw. Jak na nastolatka ma doskonałą wizję gry, może nie widzi wszystkiego, ale ma potencjał, by grać nie jako punta, ale mediapunta czy nawet mediocentro. Jest w wieku, który pozwala ulepić zeń każdego piłkarza formacji ofensywnej, wystarczy wprawna ręka, trochę czasu i voilá!

Była łyżka miodu, czas na beczkę dziegciu. Neymar zachowuje się jak jedyne dziecko obrzydliwie bogatych, ekscentrycznych rodziców, dziecko, któremu wszystko uchodzi na sucho. Nie tak dawno Brazylijczyk popadł w konflikt z trenerem, który jego szczeniackie zachowanie ukrócił odsunięciem od drużyny. W rezultacie szkoleniowiec stracił posadę, Neymara zaś pogłaskano po główce, dano piłkę i pozwolono grać tak egoistycznie, jak nawet Cristiano nie potrafi. Problemem Santosu jest fakt, że urodzony w Mogi das Cruzes piłkarz stał się większy niż sam klub. To on dyktuje warunki, to dla niego podpisuje się nowe umowy sponsorskie. Ta chora sytuacja pozornie przywodzi na myśl lata 60. i wielkiego, większego niż Neymar kiedykolwiek będzie, Pelégo. Pozornie, bo tamta drużyna była inna, Król futbolu był inny, wszystko było inne. Alvinegro da Vila byli bezsprzecznie najlepszą drużyną globu, bo mieli nie jednego, ale wielu genialnych piłkarzy. Być może Pelé chce wskrzesić ducha przeszłości, tak często mówiąc o Neymarze jako o swoim następcy. To niestety niemożliwe, bo brakuje nowego Gilmara, nowego Orlando, nowego Zito, nowego Pepego…

Wracając do Didiego, jego casus jest ciekawy i mimo upływu pięciu dekad powinien być nauczką dla włodarzy królewskiego klubu. Brazylijski rozgrywający przyszedł do Realu w glorii mistrza świata, jednego z głównych architektów szwedzkiej wiktorii. W ojczyźnie był bogiem i bogiem chciał być też w Madrycie. Nauczył się hiszpańskiego i angielskiego. Był niebywale spokojnym człowiekiem, pił stosunkowo mało, nie szlajał się po lupanarach, nie uciekał ze zgrupowań, nie był prowincjonalnym kuglarzem, nie był też tępym wieśniakiem, miał żonę, miał dzieci. Na zgrupowaniach kadry był wyśmiewanym ewenementem. Lecąc do Madrytu, wiedział, z kim będzie grał. Sława Di Stéfano i spółki była ogromna. Wiedział, że będzie walczył o miejsce w składzie z być może najlepszym futbolistą w historii. Był spokojny. Do czasu.

Tygodnie spędzane na ławce, oglądanie popisów Blond Strzały, bramek Galopującego Majora i rajdów Paco były niemal fizyczną torturą dla przyzwyczajonego do roli kreatora i głównego bohatera futbolowych widowisk rozgrywającego. Rosła frustracja, rosła chęć powrotu do ojczyzny, rosło wszystko poza formą. Punktem kulminacyjnym była podobno sytuacja, gdy Didi nie okazał wystarczającego szacunku don Santiago Bernabéu – nie wstał, gdy Hiszpan odwiedził szatnię drużyny – co spotkało się z, delikatnie mówiąc, dezaprobatą kolegów. Brazylijczyk musiał odejść.

To ładna historia, przyznacie. Możliwe, że nie całkiem prawdziwa, ale ładna.

Teraz, obawiam się, będzie podobnie. Wyrwany z cieplarnianych warunków Santosu Neymar zostanie wrzucony do lodowatej wody rywalizacji z takimi tuzami jak Di María, Higuaín czy Özil. Żaden z nich nie dostał niczego za darmo, każdy musiał walczyć, dzień po dniu udowadniając swoją wartość i pracując na to, by w kolejnym meczu wybiec w wyjściowej jedenastce. Mourinho jest ostatnią osobą, która wystawiłaby gracza tylko ze względu na nazwisko. Jeśli chce sprowadzić Brazylijczyka, to pewnie po to, by siłą ugiąć mu kark i rzucić w piekło walki o pozycję. Neymar nie jest na to gotowy, jego miejsce w globalnej hierarchii futbolowych cracków dobitnie pokazał niedawno zakończony turniej Copa América.

Kupmy go za 45 milionów euro. Niech zajmie miejsce Ángela. Albo Benzemy. Albo Özila. Albo niech się obrazi. Kupmy go za 45 milionów, może się opłaci.

Tak.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!