Advertisement
Menu

Wulkaniczne derby

Czwartek, godzina 22.00

Przed naszym ostatnim meczem byłem, jak rzadko kiedy, pewny zwycięstwa. Może niekoniecznie wysokiego, ale przekonywającego. I co? I czerwona latarnia La Liga natarła nam uszu. Trudno się doszukiwać w tym jakichkolwiek pozytywów, ale jeśli już mielibyśmy się uprzeć i coś znaleźć – była to lekcja pokory przed rewanżem z Atlético, napomnienie, aby wygranej 3:1 nie traktować jako gwarancji awansu. Drugie takie dała nam Barcelona, którą dopiero co pokonał 3:1 drugoligowy przecież Real Betis.

Oczywiście nie wierzę w to, że na Estadio Vicente Calderón gospodarze zdołają odrobić dwubramkową stratę. Piłka jest okrągła, a bramki są dwie – zgoda. 2:0 to wcale nie jest niewiarygodny wynik – zgoda. Niewiarygodne byłoby, gdyby Betis pokonał Barcelonę 6:0. Real Madryt tymczasem nigdy (nigdy) nie przegrał rywalizacji, gdy w pierwszym spotkaniu u siebie wygrał 3:1.

Na naszą korzyć przemawia też nieobecność Sergia Agüero, kontuzjowanego w pierwszym meczu z Królewskimi. Wyobraźcie sobie, że nam ubyłby ze składu Cristiano Ronaldo. Albo chociaż Mesut Özil. Tak właśnie Rojiblancos odczuwają nieobecność „Kuna”, pamiętając więc o ludowych mądrościach w rodzaju „nie śmiej się dziadku z cudzego wypadku”, trzeba z chłodnym pragmatyzmem stwierdzić, że mamy powody do radości.

José Mourinho powołał zaś kadrę dokładnie taką samą, jaką powołał na Almeríę. Można by więc pokusić się o wytypowanie pierwszego składu Królewskich i groziłaby właściwie tylko jedna pomyłka. Mianowicie: czy zagra Kaká. Wielu madridistas miało nadzieję, że w obliczu dłuższej absencji Higuaína Brazylijczyk (gdy tylko sam się wykuruje) zacznie odgrywać wiodącą rolę w ekipe Los Blancos. A tymczasem jak na razie nic z tego. Gdy w końcu z Almeríą zagrał od pierwszej minuty, zamiast podrywać drużynę do walki, dopasował się do jej rozlazłości.

„Wulkaniczne derby” czy też „derby na wulkanie”, jak ochrzciły ten mecz hiszpańskie media, przewidując jedno z najgorętszych spotkań sezonu, po prostu musi zakończyć się naszym zwycięstwem. Dwa mecze ligowe – już pozwólcie, że nie będę ich konkretnie przywoływał, ale chodzi o dwa mecze wyjazdowe, jeden bardzo niedawny, a drugi ciut dawniejszy i sromotnie przegrany – wyczerpały limit wpadek na ten sezon na wszystkie rozgrywki. Mistrzostwo Hiszpanii oddaliło się, tym bardziej wobec tego jesteśmy zobowiązani do sięgnięcia po Copa del Rey i (w późniejszym terminie) po Puchar Mistrzów.

Głęboko wierzę, że strzelimy na Vicente Calderón więcej goli niż gospodarze, że w przekonywającym stylu awansujemy do półfinału… Ale wierzyć to ja sobie mogę. W trzy punkty w ostatnim meczu ligowym też wierzyłem. Jeśli nasi piłkarze dadzą się pochłonąć gnuśności i boiskowej bezmyślności, nie ma na świecie wiary dość silnej, by uczynić faktem cud ich zwycięstwa – będzie to bowiem cud. Jeśli zaś zagrają tak, jak zagrali z Villarrealem, z Getafe czy z Atleti w pierwszym meczu – wygrają, niezależnie od tego, czy my, kibice, będziemy w nich wierzyli.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!