Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

RealMadryt.pl w Madrycie: El Derbi Madrileńo od środka

Na jednym sektorze z <i>Ultras Sur</i>

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności udało mi się zawitać na Estadio Santiago Bernabéu na derby Madrytu. Przed kupnem biletu miałem do wyboru wejściówkę za 45 euro na jednym z wyższych rzędów trybun lub tuż przy końcowej linii boiska za 15 euro więcej. Decyzja mogła być tylko jedna, tym bardziej że na tym samym sektorze swoje miejsca mają kibice z grupy Ultras Sur.

Przed meczem zostało mi trochę czasu, więc wpadłem z szybką wizytą do sklepiku klubowego naszego rywala i można już było uderzać pod znajomy adres. Nawiasem mówiąc, w hiszpańskich sklepach z pamiątkami w najlepsze trwa celebracja mistrzostwa świata. Oprócz zwyczajowych koszulek, szalików, czapek itd. z napisami „ĄEspańa campeones!” można nabyć replikę Pucharu Świata FIFA czy też ośmiornicę Paula w formie maskotki. Ale wracamy do naszej wyprawy, bo oto dojechaliśmy na stację Santiago Bernabéu, która dorobiła się już akcentu. Na trzy godziny przed meczem mało kto kręci się pod stadionem. Zdaje się, że gdyby nie straganiarze ze swoim asortymentem, to ciężko byłoby zastać pod stadionem żywą duszę. Dzieje się tak także dlatego, że już na kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem Avenida Concha Espina jest zamknięta na wysokości Calle de Serrano, bo znaczną jej część zajmują autokary, którymi do madryckiej świątyni przybyli członkowie oficjalnych peńi Królewskich. Możliwość przejazdu mają tylko skutery, taksówki i służby ratownicze. Ten samochód musiał trafić pod stadion odpowiednio wcześniej, ale nie ma się co temu dziwić, wszak zajechał nim sam Fernando Alonso.

Rozgrzewka Królewskich przebiega bez większej historii; ot, kilka przebieżek, długich podań, strzałów na bramkę i zabaw z piłką. Gdy podopieczni Mourinho schodzą do szatni, by wbić się w meczowe stroje, na murawę wkraczają panowie z grabkami, by zniwelować niedoskonałości powstałe podczas rozruchu. Więcej pracy mieliby w przerwie, po tym jak w pierwszej połowie znaczną część pola karnego swoimi racicami rozorał Karim Benzema, ale nie wiedzieć czemu ich interwencja przed pierwszym gwizdkiem była ostatnią tego dnia.

Na to spotkanie, jak na każde derby, grupa najbardziej oddanych zwolenników Realu – Ultras Sur – przygotowała specjalną oprawę. Na poniższych filmikach możecie zobaczyć kulisy jej przygotowania oraz przekonać się, że fani Realu potrafią być kibicami co się zowie. Co prawda jakość nagrań pozostawia wiele do życzenia, ale uwierzcie mi na słowo, że dla każdego sympatyka Królewskich przebywanie w środku tego wszystkiego jest czymś niebywałym. Co i rusz intonowane są różnorakie przyśpiewki i hasła – także te niekoniecznie poprawne politycznie – kibice klaszczą, skaczą, machają szalikami, jednym słowem – bawią się w najlepsze. Zresztą doping inicjowany przez ultrasów roznosi się na inne sektory, aczkolwiek oczywiście nie wszyscy się w niego włączają. Jednak z takiego dopingu można być dumnym, dlatego tym bardziej wielka szkoda, że Bernabéu mobilizuje się tylko na ważniejsze spotkania.



Oprawa 2
Oprawa 3
Oprawa 4
Hymn

Być może atmosfera, którą stworzyli ultrasi zbyt bardzo mi się udzieliła (aczkolwiek oczywiście z nimi nie skakałem), ale doszedłem do wniosku, że nie sposób nie zachwycać się takim Realem. Realem walczącym do ostatniego gwizdka, atakującym z pasją, wkładającym wiele wysiłku w każdą akcję. Obserwując poczynania Królewskich tuż zza linii końcowej boiska, można zobaczyć rzeczy, których nie wyłapie – bądź nie chce wyłapać – oko kamery. Na żywo jeszcze efektowniej wygląda niezwykła żywotność Cristiano – wszystkie ruchy czynione w zawrotnym tempie, na pełnej szybkości, byle tylko – mogłoby się wydawać – stłamsić przeciwnika i pokazać, kto tu rządzi. Jest i druga strona medalu. Gdy już akcja Ronaldo zostaje zakończona i w posiadaniu piłki jest ktoś inny, portugalski crack okazuje również ludzkie cechy. Nie tylko przystaje i niemal nie interesuje się tym, co dzieje się w innym sektorze boiska, ale także zdarza mu się przykucnąć lub zrobić skłon, zupełnie jakby złapała go popularna kolka lub trochę go „przytkało”. Jednak gdy znów jest w kadrze, także aparatu, daje z siebie wszystko, z atomowymi strzałami z dystansu włącznie. Niemal oko w oko duże wrażenie robi również Ángel Di María. I choć nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że jego sposób poruszania się jest trochę nie do końca skoordynowany, wręcz wyjęty ze starszej wersji gry FIFA, to potrafi wzbudzić swoją sympatię nie tylko sarnimi oczyma, ale i piłkarskimi umiejętnościami.

W przerwie wszystko wraca do normy – równo z gwizdkiem oznaczającym koniec pierwszej części spotkania, większość kibiców wyciąga swoje bocadillos i zagryza je przez bite piętnaście minut. Niektórzy nie zapomnieli również o innym atrybucie hiszpańskiego kibica – słoneczniku. Daleki jestem od napiętnowania zjadaczy nasion tej sympatycznej rośliny, nie mam zamiaru instruować kogokolwiek, by schowali je i zjedli sobie po meczu, ale z drugiej strony odgłos jego otwierania do tej pory dźwięczy mi w uszach.

Pod koniec spotkania wszystkie trybuny ponownie ożywają. Oto Kun Agüero, który jeszcze niedawno zwijał się z bólu, nagle cudownie ożył; ledwie leżał na murawie – a już jął hasać z piłeczką po skrzydełku. Argentyńczyk za swoją postawę otrzymał siarczystą porcję gwizdów od kibiców. Gdy akcja z jego udziałem przenosi się pod linię końcową, w jego stronę lecą różne drobne przedmioty, jak mandarynki, kubki czy inne opakowania. Na murawie wylądowała również butelka wody. Myli się jednak ten, kto pomyślał, że drugi raz w przeciągu kilku dni podczas meczu Realu jedną z głównych ról odegrała woda Solán de Cabras. Tym razem nikt nie bawił się w jakieś akcje typu product placement i wiele się nie patyczkując, posłał na boisko zwykłą Bezoyę, która jest do kupienia w każdym sklepie za niespełna pół euro. Podobne gwizdy rozlegają się tylko w jednym momencie – gdy z boiska schodzi Benzema. Symptomatyczne to.

By dobrze zakończyć owocny dzień, trzeba udać się jeszcze w kolejne kultowe miejsce – Plaza de Cibeles. Mimo że pora jest późna, to aura do spaceru jest wyborna – oprócz całej hurmy madridistas za przechadzką przemawia również wysoka temperatura. Po niespełna godzinie, natknąwszy się po drodze na nowy przybytek pod marką... „Marki”, jestem na miejscu. Bogini Kybele wygląda na nieco zakurzoną – wszak była „nieużywana” od dwóch i pół roku, ale coś mi mówi, że niebawem będzie miała wielu gości. Tak, wrócimy tutaj w maju!

Swoimi powabami kusi jeszcze rojna Puerta del Sol, ale nie ulegam jej wdziękom; już wcześniej uzgodniłem z moim alter ego, że wracamy grzecznie na nocleg. Gdybym wylądował w tamtym miejscu, najkrótsza droga powrotna wiodłaby przez Calle de la Montera, ale jednoznacznie stwierdzam, że nie odczuwam potrzeby łechtania mnie komplementami przez przebywające tam kobiety. Wszak mój tata zrobił mnie przystojnym, bystrym i na zawsze madridistą ;) ĄVenga!

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!