Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Roman Kosecki dla RealMadryt.pl: Ja jestem rojiblanco

Były piłkarz Atlético w rozmowie z naszym redaktorem

„To są, moim zdaniem, ostatnie prawdziwe derby w Europie” – mawiał pan o meczu Galatasaray – Fenerbahce. Czy da się jakoś porównać tamte derby do madryckich?
Myślę, że wiele mówi nam specyfika derbów tureckich, podczas których meczem żyje całe miasto, wszędzie są kibice w klubowych barwach, na stadionie jest niesamowita atmosfera.
Derby Madrytu to też było zawsze i będzie teraz wielkie wydarzenie, bo przecież Atlético wygrało Ligę Europa. Te derby są na najwyższym poziomie, jeśli chodzi o widowiskowość. Natomiast jeśli chodzi o samą atmosferę, to derby Stambułu zdecydowanie przewyższają każde inne. Mecz Fenerbahce – Galatasaray jest taką święta wojną.

Nie uważa pan, że derby Madrytu są wręcz na przeciwnym biegunie? Przecież kibicowanie na hiszpańskich stadionach przybrało formę oglądania spektaklu w teatrze.
W końcu po murawie biegają najlepsi artyści, bo w wielu hiszpańskich drużynach są wielkie gwiazdy. Stadiony są nowoczesne, pięknie się prezentują, a to kibicowanie jest takie fachowe. To nie jest tak, że kibice sobie siedzą i dłubią te pestki słoneczka czy jedzą bocadillo (kanapkę – przyp. red.), popijając winkiem. Oni po prostu znają się na piłce, bardziej przyglądają się temu, co dzieje się na boisku, a nie po prostu przychodzą, żeby sobie pokrzyczeć lub dlatego, że nie mają co ze sobą zrobić. To są fachowi kibice, ich przede wszystkim interesuje, od wielu lat, dobra gra i wielkie mecze. Pamiętam, że gdy zobaczyli ładną akcję, to potrafili ją docenić poprzez brawa, a do takich sytuacji, że ktoś stoi i krzyczy cały mecz, nie patrząc na to, co dzieje się na boisku, nie dochodziło.

Rozmawiając z panem o derbach Madrytu, nie sposób nie wspomnieć o tych z 5 listopada 1994 roku. Atlético przyjechało na Estadio Santiago Bernabéu, by rozegrać spotkanie 10. kolejki Primera Divisón. Gospodarze szybko objęli prowadzenie, potem pan zdobył kontaktową bramkę, ale po dziesięciu minutach odpowiedział Raúl, dla którego była to pierwsza bramka w barwach Realu. Czy już wtedy dało się odnieść wrażenie, że to będzie wielki piłkarz?
Gdy odchodził Emilio Butragueńo, wręczył Raúlowi koszulkę ze swoim numerem i powiedział, że to będzie jego następca. Ten chłopak od początku stał się „dzieckiem” całej Hiszpanii, bo grał świetnie i w Realu, i w reprezentacji. Już samo to namaszczenie ze strony Butragueńo wskazywało, że to będzie wielki piłkarz, ale oczywiście wszystko osiągnął dzięki profesjonalizmowi i swojej ciężkiej pracy.

Raúl rozpoczynał swoją przygodę z piłką w Atlético, jednak po dwóch latach odszedł do Realu, bo drużyna juniorska, w której występował, została rozwiązana. Czy za pana czasów gry w Atlético mówiło się o tym fakcie? Wszak to właśnie wtedy Raúl przebojem wdarł się do pierwszego składu „Królewskich”.
Wspominano trochę o tym, zwłaszcza przed derbami mówiono, że mógł grać dla Atlético, ale wiadomo, że inaczej sytuacja by się przedstawiała, gdyby odchodził w pełni wieku i sławie. A tak, przyjęto to bardziej naturalnie.

Jakie nastroje panowały przed tamtym meczem? „Królewscy” obawiali się pana? Wszak sezon wcześniej zaliczył pan spektakularny występ przeciwko Barcelonie, odwracając losy meczu z 0:3 na 4:3.
Grałem przeciwko Realowi i z Osasuną, i z Atlético, i za każdym razem piłkarze tej drużyny odnosili się z szacunkiem do rywala, mimo że zawsze musieli wygrywać. Zarówno Real, jak i Barcelona wychodząc na boisko, wiedzą, że muszą wygrać. Nie ma mowy, żeby w lidze hiszpańskiej ktoś się kogoś obawiał, można mieć szacunek, ale na pewno nie można się go bać. W meczach przeciwko Realowi i Barcelonie zawsze byłem starannie kryty, ale udało mi się strzelać im bramki, choć przeciwko Katalończykom zawsze lepiej mi szło. Podchodziłem do tych spotkań z wielką frajdą, chciałem zaprezentować się jak najlepiej. W klubie przecież też miałem ogromną rywalizację, była codzienna walka na treningach, a skoro wychodziłem regularnie w pierwszym składzie, to przeciwnik musiał mnie szanować.

W wywiadach wspominał pan, że podczas gry mobilizowały pana gwizdy i nieprzychylne okrzyki z trybun. Czy na Estadio Santiago Bernabéu doświadczył pan takich zachowań kibiców?
Gdy grało się na Realu, to od razu można było odczuć, że gra się na wyjeździe, dostawało się porządną porcję gwizdów. Gdy graliśmy u siebie, to byliśmy zawsze uskrzydleni, mimo że gdy wychodzi się na mecz przeciwko Realowi czy Barcelonie, to rywal jest faworytem.

Czy przydarzyły się panu jakieś nieprzyjemności ze strony kibiców Realu?
Nie, nie, nigdy nie było takich sytuacji, bardzo miło wspominam pobyt w Madrycie. Często wspominam przechadzki po mieście wieczorem, podczas których można było spotkać kibiców Realu i Atlético siedzących razem w barach, rozmawiających i śmiejących się. Nie było mowy o jakimś chuligaństwie, a za to były ciekawe i sympatyczne dyskusje.

Kolejny pański cytat: „Ja jestem antimadristista, jestem rojiblanco”...
(śmiech) No wie pan, taka jest prawda. Podziwiam grę Realu, ale jestem rojiblanco, mam serce biało-czerwone, bo kibicuję Atlético. A ten antimadridista to dlatego, że chciałbym, żeby wygrywała zawsze moja drużyna, a nie Real.

Rozumiem, że w ciągu tych dwóch lat zdążył pan przesiąknąć miłością do tego klubu.
Tak, oczywiście, w Madrycie mam dużo fajnych kolegów i jak czas tylko pozwala, to wybieram się na mecz i spotykam się z nimi, żeby powspominać stare, dobre czasy.

Jest pan socio klubu?
Nie, nie mam wyrobionej karty, tak jak na Legii. Ale może jak pojadę następnym razem na mecz, to sobie wyrobię.

Gdy czytam hiszpańskie fora internetowe, na których udzielają się kibice Atlético, piszą o panu „mityczny Kosecki”, „jego odejście z Atlético bardzo mnie zasmuciło”, „zachwycał mnie ten piłkarz”, „nie mogę pogodzić się z tym, że odszedł, mam nadzieję, że pewnego dnia wróci”. Czym tak sobie zaskarbił pan sympatię kibiców Rojiblancos?
Przede wszystkim zawsze dawałem z siebie wszystko, byłem szybki, widowiskowy. Gdy przyszedłem, to miałem zastąpić Paulo Futre i choć nie do końca mi się to udało, to strzelałem bramki, decydowałem o wynikach meczów, więc pewnie dlatego kibice mnie doceniali. Później przyszedł jednak nowy trener, Radomir Antić, i powiedział mi, żebym poszukał sobie nowego klubu, więc odszedłem do Nantes. I dobrze na tym wyszedłem, bo zagrałem z tym klubem w półfinale Ligi Mistrzów. Zresztą niejednokrotnie chłopaki z Atlético do mnie dzwonili, żeby pogratulować występów, a przy okazji przyznawali, że nie mogli zrozumieć mojego odejścia. Cóż, tak to bywa, że to trener decyduje, nikt inny.

Z perspektywy czasu nie sądzi pan, że mógł zrobić większą karierę w barwach Rojiblancos?
Nigdy nie podchodzę do czegoś w ten sposób, że „co by było gdyby”. Było, co było, ja się z tego cieszę, bo grałem w Atlético, w półfinale Ligi Mistrzów i każdemu piłkarzowi mógłbym tego życzyć.

Z tego, co mi wiadomo, zdarzało się też Panu występować na antenie hiszpańskiego radia, grając na gitarze.
Tak, były takie audycje o piłce, a pewnego razu przyszedłem z gitarą i zagrałem taki utwór, który stworzyłem. Bardzo się podobał słuchaczom. Natomiast podczas gry w Osasunie, to zdarzyło mi się wystąpić na scenie z rockowym zespołem Barricada.

Podobno kłócił się pan często z legendarnym prezesem Jesúsem Gilem?
Były miłe chwile, ale były też sprzeczki. Jak już odszedłem, to powiedział mi: „Jesteś fajny, ja cię doceniam, ale jeszcze takiego krnąbrnego jak ty – bo zawsze mi coś dogadywałeś – to jeszcze nie miałem”. Pamiętam, jak podczas meczu z Rayo Vallecano zderzyłem się z obrońcą i złamałem kość jarzmową. Wtedy prezes zafundował mi tygodniowy pobyt w Marbelli, której był burmistrzem. Naprawdę potrafił się miło i po ludzku zachować.

To prawda, że zdarzało mu się wyciągać pana z nocnego klubu?
(chwila ciszy) Szczerze mówiąc, nie pamiętam takiej sytuacji, aczkolwiek miał jakieś „wtyczki” w barach. Myślę, że każdy z nas się jakoś kontrolował, wiedział, na ile mógł sobie pozwolić, ale takich sytuacji, że wyciągał nas z klubu, raczej nie było. W życiu piłkarza są też chwile, kiedy trzeba gdzieś wyjść, potańczyć i odstresować się trochę. Jak się gdzieś chodziło, to pracownicy informowali klub, że przyszedł taki a taki zawodnik, ale my zdawaliśmy sobie z tego sprawę, bo wiedzieliśmy, kiedy można sobie na to pozwolić, a kiedy nie.

Wróćmy do teraźniejszości. Atlético nie potrafi pokonać Realu od jedenastu lat, dokładnie od 30 października 1999 roku (1:3). Co jest według pana powodem takiego stanu rzeczy?
Atlético jest mocną drużyną, ale chyba po prostu za bardzo chce wygrać. Dlatego te mecze nam nie wychodzą. Zawsze graliśmy ofensywnie i często byliśmy kontrowani przez Real, dlatego te wyniki tak się układały. Natomiast teraz są to wyrównane drużyny i jestem ciekaw, jak będzie wyglądał ten mecz.

Jeśli Rojiblancos mają osiągnąć dobry rezultat w jutrzejszym meczu, to kto odegra główną rolę w tej drużynie – któryś z napastników czy może bramkarz David de Gea?
Nasz bramkarz ma przed sobą naprawdę świetlaną przyszłość, to bardzo pewny punkt drużyny. Myślę jednak, że wszyscy będą musieli dobrze zagrać. W ataku dobrze to wygląda, w pomocy trochę gorzej, bo odszedł Simão Sabrosa. Oby tylko Atlético złapało swój rytm gry. Mam nadzieję, że nie będzie tak, że zagrają fajnie przez 20 minut, a później oddadzą inicjatywę i przegrają mecz. Bardzo ważne będzie, żeby przez pełne 90 minut zaprezentować swój styl gry.

Może Kun Agüero będzie tym, który przeważy szalę zwycięstwa na waszą korzyść?
Jest to zawodnik bardzo zaawansowany technicznie, potrafi się wyśmienicie zastawić, ma nosa do bramek, piłka szuka go w polu karnym. Myślę, że jeszcze wiele sukcesów przed nim.

No właśnie, będzie w stanie wyjść z cienia Lionela Messiego?
Myślę, że obaj mogą jeszcze wiele dać reprezentacji Argentyny. Zresztą Messi powiedział, że jego celem jest teraz zdobycie Copa America, a później mistrzostwa świata. Jeśli się to uda, to główną rolę odegrają ci dwaj piłkarze.

Czy dla Diego Forlána nie lepiej by się stało, gdyby po mundialu zmienił otoczenie? Wydaje się, że z Atlético osiągnął górny pułap swoich możliwości.
Urugwajczyk w dalszym ciągu odczuwa mistrzostwa świata, stąd jego słabsza dyspozycja. Ale to jest profesjonalista, więc na pewno wróci do wysokiej formy i będzie strzelał jeszcze wiele bramek dla Atlético. Kibice na to bardzo liczą.

Rozumiem, że obstawia pan zwycięstwo Atlético w jutrzejszym meczu…
Powiem szczerze, że chciałbym, żeby było 2:1 dla Atlético, i tak obstawiam.

W Platformie Obywatelskiej, której jest pan posłem, jest taka sytuacja, że oprócz pana, kibica Atlético, są fani Realu i Barcelony, czyli premier Donald Tusk i marszałek Grzegorz Schetyna...
No to mają pecha, bo obu drużynom strzelałem bramki, więc Atlético górą! (śmiech)

Dziękuję za rozmowę.
Ja również dziękuję. Proszę pozdrowić wszystkich sympatyków Atlético i hiszpańskiej piłki.


Real Madryt – Atlético Madryt 4:2, 5 listopada 1994 roku
1:0 Michel (karny) 20’
2:0 Zamorano 25’
2:1 Kosecki 26’
3:1 Raul 36’
4:1 Zamorano 43’
4:2 Simeone (karny) 44’

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!