Advertisement
Menu
/ własne

Horror z happy endem

Real Madryt - Villarreal 4:2

Chyba nikt nie miał wątpliwości, że dzisiejsze spotkanie z Villarrealem, trzecią obecnie siłą Primera División, nie będzie ani spacerkiem, ani nawet meczem, który można wygrać niskim nakładem sił. Zawodnicy Juana Garrido dopiero co w niesamowitych okolicznościach wyrzucili z Pucharu Króla Valencię i wręcz ostrzyli sobie zęby na myśl o zostaniu pierwszą drużyną, która pokona Real Madryt na jego terenie. Piłkarzy Blancos czekało niełatwe zadanie, z drugiej jednak strony jasnym było, że zrobią wszystko, by kibice zapomnieli o czwartkowej porażce z drużyną Levante. Starcie się dwóch nastawionych na zwycięstwo drużyn zwiastowało wielki mecz, to co nastąpiło przerosło jednak najśmielsze oczekiwania największych nawet optymistów.

Wynik spotkania już w pierwszej minucie mógł otworzyć Villarreal. Cazorla minął wciąż będącymi myślami w szatni obrońców Realu i tylko dzięki interwencji Ikera Casillasa nie zdobył gola dla swojej drużyny. Chwilę później z groźną kontrą próbowali wyjść Królewscy, jednak na minimalnym spalonym znalazł się Mesut Özil.

Co gościom nie udało się w pierwszej, udało się w siódmej minucie. Cani wykorzystał kolejne już niezdecydowanie obrońców z Madrytu, przyjął piłkę w polu karnym i technicznym strzałem przy prawym słupku pokonał bezradnego Ikera Casillasa.

Zaledwie trzy minuty później Blancos wyrównali. Akcję rozpoczął Karim Benzema, który ładnym prostopadłym podaniem do Özila minął defensywę gości. Niemiec bez wahania zagrał wzdłuż pola karnego do wbiegającego Ronaldo, a ten dopełnił formalności trafiając futbolówką do pustej bramki. Początek meczu, jak i dalszy jego przebieg były niczym w powieści Alfreda Hitchcocka – najpierw nastąpiło trzęsienie ziemi, a potem emocje już tylko rosły.

Niespełna minutę później goście ponownie mogli wyjść na prowadzenie, Ruben jednak posłał piłkę wysoko w trybuny. Wyraźnie widać było, że piłkarze Villarrealu przyjechali do Madrytu z zamiarem zgarnięcia kompletu punktów. W piętnastej minucie ponowny strzał Rubena nie znalazł drogi do bramki Ikera Casillasa, chwilę później golkiper Królewskich był już jednak bez szans. Obrońcy Realu Madryt nie zdołali zatrzymać szybkiej, kombinacyjnej akcji zawodników Żółtej Łodzi Podwodnej i Ruben, znalazłszy się w dogodnej sytuacji, pięknym lobem wyprowadził swój zespół na prowadzenie.

Defensywa Królewskich wyraźnie nie radziła sobie z szybko grającymi piłkarzami Juana Garrido, czego wynikiem był trzeci stracony gol, szczęśliwie jednak napastnik Villarrealu w momencie podania znajdował się na pozycji spalonej. Po tym sygnale Blancos wzięli się do intensywniejszej pracy w celu odrobienia straty, nie byli jednak w stanie przejść świetnie grających obrońców drużyny przyjezdnej. Bardzo źle grał Lass, dużo strat notował Di María, a i Ronaldo jakby przygasł, nie potrafiąc poderwać kolegów do skutecznego zrywu. Piłkarze Villarrealu z kolei konsekwentnie rozbijali wszelki ataki, szukając swoich szans w kontrach.

Gdy wydawało się, że do końca pierwszej połowy wynik nie ulegnie już zmianie, ponownie przypomniał o sobie Ronaldo. Już w doliczonym czasie gry po faulu na Di Maríi do piłki ustawionej z boku pola karnego podszedł Xabi Alonso. Hiszpan precyzyjnym dośrodkowaniem posłał futbolówkę wprost na głowę portugalskiego cracka, który nie dał szans interweniującemu Diego Lópezowi i po raz drugi dzisiejszego wieczoru wpisał się na listę strzelców.

Druga połowa nie była aż tak obfita w bramki, z pewnością nie brakowało w niej jednak ogromnych emocji. W przerwie José Mourinho postanowił zastąpić bezproduktywnego Lassa Samim Khedirą, co było pierwszym, ale nie ostatnim strzałem w dziesiątkę najlepszego trenera ostatniego roku. Wraz z gwizdkiem sędziego zawodnicy Królewskich rzucili się do ataku, nie chcąc popełnić błędu z pierwszej połowy. Ożywił się Ronaldo, coraz śmielej poczynał sobie też Marcelo, Blancos wciąż jednak nie byli w stanie sforsować konsekwentnie grającego bloku defensywnego rywali. Najbliżej pokonania Lópeza był w sześćdziesiątej czwartej minucie Ronaldo, Portugalczyk jednak zawahał się będąc oko w oko z bramkarzem i nie zdołał wyprowadzić swojego zespołu na prowadzenie. Gdy minutę później Juan Garrido ściągnął Rubena, a w jego miejsce wprowadził piątego obrońcę, jasnym stało się, jaki plan na resztę meczu będą mieli goście. Na reakcję José Mourinho nie trzeba było długo czekać. Po chwili zgodnie z obietnicą na boisko wydelegował Kakę, ku zdziwieniu wszystkich nie zdjął jednak grającego na swoim normalnym poziomie Benzemy, a Raúla Albiola, pozostawiając swój zespół z trzeba nominalnymi defensorami. Była to bardzo odważna decyzja i choć w pełni przemyślana przez portugalskiego trenera, nawet on mógł nie spodziewać się, jak ogromny wpływ będzie miała na losy meczu.

Wraz z upływem kolejnych minut coraz bardziej realna wydawała się pierwsza w tym sezonie strata punktów na Bernabéu. Kibice Blancos z niepokojem patrzyli na nieskuteczne ataki swoich idoli, oczami wyobraźni widząc oddalającą się w ligowej tabeli Barcelonę. Od niemal samego początku spotkania madridistas mogli mieć wątpliwości co do końcowego sukcesu. Mogli, ale tylko do 80 minuty, wtedy bowiem już po raz trzeci Ronaldo przypomniał wszystkim, czemu jest najdroższym piłkarzem świata, bijącym w tym sezonie wszelkie rekordy skuteczności. Z lewej strony pola karnego piłkę dośrodkował Kaká, a ta nieprzyjemnie odbiła się przed Diego Lópezem, uniemożliwiając mu skuteczną interwencję. Po małym zamieszaniu do futbolówki dopadł Cristiano, który z zimną krwią umieścił ją tuż przy słupku bramki Villarrealu, kompletując kolejnego w tym sezonie hat-tricka i wprawiając w euforię całe trybuny stadionu przy Concha Espina.

Niespełna dwie minuty później piłkarze z Madrytu ostatecznie przesądzili o losach meczu. Tym razem Ronaldo wystąpił w roli asystenta – po akcji lewą stroną zwiódł obrońcę Villarrealu i wrzucił piłkę w pole karne do nabiegającego Kaki. Brazylijczyk, choć dopiero co wrócił po kontuzji, zachował się niczym rasowy snajper i uderzeniem z pierwszej piłki ostatecznie zapewnił swojej drużynie niezwykle ważne trzy punkty.

Piłkarze Submarino amarillo szukali jeszcze kontaktowej bramki, jednak zepsuli dwa rzuty wolne, jakie sędzia podarował im w końcówce spotkania. Chwilę później arbiter zagwizdał po raz ostatni, kończąc jeden z najbardziej porywających meczów Realu Madryt, jakie mogliśmy oglądać w tym sezonie. Dzięki trzem dosłownie wydartym w tym doprawdy wyśmienitym spotkaniu punktom Królewscy utrzymali dystans do nie zwalniającej tempa drużyny Barcelony. Właśnie dla takich meczów warto jest mieć białe serce.


Real Madryt – Villarreal 4:2
(Ronaldo 10’, 46’, 80’; Kaká 82’– Cani 7’; Ruben 18’)

Real Madryt: Casillas, Ramos, Albiol (Kaká 70’), Carvalho, Marcelo, Alonso, Lass (Khedira 46’), Di María, Özil, Ronaldo, Benzema (Gago 81’).

Ławka rezerwowych: Adán, Garay, Gago (Benzema 81), Khedira (Lass 46’), Granero, León, Kaká (Albiol 70’).

Villarreal: Diego López, Ángel (Gaspar 63’), Catalá, Gonzalo, Capdevilla, Bruno, Borja Valero, Cazorla, Cani (Oriol 73’), Marco Ruben (Musacchio 65’), Rossi.

Ławka rezerwowych:: Juan Carlos, Gaspar (Ángel 63’), Musacchio (Ruben 65’), Joan Oriol (Cani 73’), Matilla, Jefferson Montero, Altidore.

Kartki: Benzema 50’, Alonso 72’, Di María 78’ – Ángel 52’, Cazorla 76’, Bruno 78’, Capdevilla 81’

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!