Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

RMPL: Charakterniak

Realny Mocno subiektywny Przegląd Relaksujący

"Latem 2008 roku Rafael Van der Vaart przychodził do Realu Madryt w okolicznościach dość specyficznych. 3 sierpnia w meczu towarzyskim z londyńskim Arsenalem wykluczającej na kilka miesięcy z gry kontuzji doznał Wesley Sneijder. Wesley miał za sobą średnio udany, przeplatany kontuzjami sezon przy Concha Espina, w zamyśle trenera i dyrekcji sportowej pozostawał jednak jednym z kluczowych zawodników zespołu. Zwłaszcza w świetle bardzo dobrych występów na boiskach Austrii i Szwajcarii podczas Euro 2008, które dla Van der Vaarta były zresztą zdecydowanie mniej udane.

Co więcej, z reguły rządzący w letnim okienku transferowym Real Madryt, tym razem nie zdołał sprowadzić żadnego zawodnika mogącego pretendować do miana znacznego wzbogacenia składu. Trwała medialna opera pod tytułem "Cristiano Ronaldo", coraz bardziej krnąbrny stawał się Robinho. Sięgnięto więc po Rafę, w celu uzupełnienia luki po Sneijderze i sprowadzenia, powiedzmy, jak na madryckie letnie hity transferowe, kogoś mało spektakularnego. Chociaż, było nie było, zawodnika uważanego za najlepszego ofensywnego pomocnika Bundesligi.

Biały debiut Van der Vaart miał udany. Zwycięski towarzyski mecz z kolumbijskim Santa Fe Corporación Deportiva zakończył bramką i asystą. Zdobył Superpuchar Hiszpanii po pasjonującym dwumeczu z Valencią, chociaż ujrzał czerwony kartonik. Zaliczył cały mecz z portugalskim Sportingiem o Trofeo Santiago Bernabéu (5:3), zdobywając ostatnią bramkę. Wreszcie, w ligowym spotkaniu ze Sportingiem (7:1) strzelił trzy bramki i zaliczył jedną asystę.

I nagle impet wejścia Holendra w zespół wyraźnie opadł. Im gorzej grał Real, tym gorzej grał Van der Vaart, aż w końcu przestał pojawiać się na murawie. Lecz gdy Królewscy odradzali się po burzach zmian na stanowisku trenera i el presidente klubu, Holender był nadal statystą. Grał źle, jakby nie potrafił odnaleźć się na boisku w drużynie Juande Ramosa.

Minął rok, i VdV z jedynego transferu Realu ostatniego lata stał się pierwszym kandydatem do odejścia. W okresie przedsezonowym został odsunięty od przygotowań zespołu i skazany na opuszczenie Madrytu nawet przez Manuela Pellegriniego, który nie widział dla niego miejsca w zespole. Chilijczyk chciał zostawić Sneijdera i Robbena, Van der Vaart był na wylocie. Ta nieciekawa dla zawodnika sytuacja pokryła się z ciężką chorobą żony.

Ku zaskoczeniu wielu, to Arjen i Wesley odeszli z Realu, a Rafa przy Concha Espina pozostał. Prawdopodobnie żaden klub nie złożył za niego oferty, która satysfakcjonowałaby włodarzy klubu. Z czasem holenderski pomocnik wrócił do treningów z drużyną, taka dwudziesta któraś kula u nogi. Z czasem zaczął wchodzić na końcówki meczów, prezentując się przyzwoicie. Z czasem zaczął wybiegać w pierwszej "jedenastce" Realu Madryt, zastępując kontuzjowanego Kakę. Z czasem zaczął grać lepiej niż jego brazylijski kolega, a grudniowe zwycięstwa Los Merengues i coraz lepsza gra zespołu przypisywana była w sporej mierze dobrym występom Holendra na pozycji mediapunta, tuż za dwoma napastnikami. Pozycji dla Van der Vaarta naturalnej. Z czasem z chorobą poradziła sobie wybranka piłkarza, śliczna Sylvie.

Rafael Van der Vaart wraca właśnie do gry po kilkutygodniowej kontuzji. Rola zmiennika Kaki, w obecnej realnej konfiguracji personalnej Los Blancos, wydaje się być rolą dla niego naturalną. Równie dobrze znów może się stać zawodnikiem odległego planu. Patrząc na historię Rafy w Madrycie, możliwe jest każde rozwiązanie."

Powyższe zdania wyklikiwałem 11 lutego tego roku, w dniu urodzin holenderskiego piłkarza, mając zamiar wrzucić w sieć tradycyjny artykuł z serii "Feliz Cumpleanos". Ostatecznie ubiegł mnie redakcyjny kolega, chociaż bardzo rzadko zdarza się, abyśmy dublowali swoją pracę w serwisie. Okazja do odkurzenia tekstu przyszła dzisiaj. I szkoda, że w takich okolicznościach.

Czas na aktualizację - w ostatniej części ubiegłego sezonu Van der Vaart znów potrzebny był klubowi bardziej niż ktokolwiek mógł się w wakacje 2009 roku spodziewać. Sinusoidalna forma Kaki i kłopoty z kontuzjami umożliwiły Holendrowi grę w zbudowanym za 250 milionów euro galaktycznym składzie wersji 2.0. Z dobrym skutkiem. Rozgrywki zakończył z sześcioma bramkami i siedmioma asystami, wystąpił w 26 meczach ligowych, zaledwie 10 razy zaczynając z ławki rezerwowych. W przeliczeniu na minuty gry był najefektywniej grającym Merengue sezonu 2009/10.

Podczas dwóch lat w Madrycie, w oficjalnych meczach bronił barw Realu 70 razy, strzelił 12 goli, zapisał 10 asyst. I zawsze walczył. Z rywalami, odsunięciem od składu, perspektywą ławki rezerwowych, w gęstym cieniu ciężkiej choroby żony. Na każdym polu doprowadził do klasycznej remontady.

"Patrząc na historię Rafy w Madrycie, możliwe jest każde rozwiązanie" - przeznaczenie z ubiegłego okienka transferowego wypełniło się w ostatnich minutach obecnego. Wielki kibic Tottenhamu i uznany fachman od futbolu angielskiego, Michał Okoński pisze: "Utyskiwaliśmy na fakt, że kolejne wielkie gwiazdy opuszczają angielską ekstraklasę, a na ich miejsce nikt jakoś nie przychodzi. Nawet wielkie wydatki Manchesteru City elektryzują bardziej kwotami niż nazwiskami (może wyjąwszy Yaya Toure, o czym już dziś wspominałem). A tu proszę: wicemistrz świata, piłkarz Realu Madryt, wcześniej gwiazda Ajaxu i HSV, czarująca fenomenalnymi bramkami, niebanalnymi podaniami, znakomicie wykonująca stałe fragmenty gry, ograna w największych ligach Europy, w różnych ustawieniach taktycznych i pod różnymi trenerami, a wreszcie – co marketingowo ma przecież ogromne znaczenie – żonaty ze znaną i piękną kobietą. Słowem: promocyjnie wielki atut nie tylko dla Tottenhamu, ale dla całej ligi. Jak wielki piłkarsko..."

Serwis 101greatgoals podkreśla, że wielu kibiców Realu Madryt odbiera sprzedaż Holendra za 11 milionów euro za prawdziwą okazyjną wyprzedaż, i prorokuje Van der Vaartowi ścieżkę kariery podobną do tej, jaką rok temu przeszli Wesley Sneijder i Arjen Robben, na Bernabéu niechciani, triumfujący wszędzie poza Madrytem. Choć przecież Sneijder i w Madrycie potrafił wznieść Puchar Europy. Tyle że nie dla nas. Źle życzyć charakternemu Van der Vaartowi nie sposób, triumfuj więc Rafa w Londynie, byle nie kosztem Realu.

Teraz Rafa będzie służył kibicom The Spurs, a Sylvie pewnie nadal będzie utyskiwać, że nie może spać z mężem w jednym łóżku, bo jego piłkarskie nogi są zbyt ciężkie i gdy się pod nimi znajdzie, to nie może się już wydostać. Oby te nogi służyły ci Rafa jak najlepiej.

Najprawdziwszym, kipiącym bielą bohaterem madridismo był raz. Sobek, założyciel naszego serwisu, szczęśliwy widz meczu Realu z Sevillą z 6 marca tego roku, opowiadał mi kilka dni temu, że czegoś podobnego, jak po zwycięskiej bramce Van der Vaarta w 92. minucie meczu, nie przeżył nigdy. "Byłem na trybunach, a stadion po prostu zniknął mi z oczu. Ta eksplozja energii była niesamowita. Nie wiem, czy to fale dźwiękowe wytworzone przez 80 tysięcy ludzi spowodowały to nagłe zniknięcie, ale przez kilka sekund po prostu nic nie było widać".

Dziękujemy za te dwa lata gry dla Królewskich, Rafa!

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!