Advertisement
Menu
/ soccernet-assets.espn.go.com

Morbo Madrytu z Valencią

Felieton Phila Balla

Phil Ball jest pisarzem i felietonistą ESPN.

------------------

O ile nie zostałeś wychowany przez wilki lub nie ukrywałeś się w dżungli od czasu zakończenia II wojny światowej, dobrze wiesz, że pomiędzy Realem Madryt a Barceloną panuje swoiste morbo, czyli niechęć przechodząca we wrogość. A przecież la Liga bogata jest w wiele innych animozji istniejących pomiędzy klubami, animozji tworzących ten pikantny piłkarski świat w Hiszpanii. Tyle że zagraniczne media są tego mniej świadome. Przykładem relacje na linii Valencia - Real, a ostatnie spotkanie tych drużyn przerodziło się w prawdziwe, intensywne partidazo.

Chwilę wcześniej Barcelona pokonała w derbach miasta Espanyol i Real rozpoczynał mecz pod sporą presją utrzymania się w niewielkiej odległości od Katalończyków. W kadrze nie było dwóch największych galácticos, a dotychczasowe występy Valencii sugerowały, że Królewscy mogą wrócić do stolicy z podkulonym ogonem.

Wrogość pomiędzy tymi dwoma stronami sobotniego meczu ma dość młode korzenie. Wcześniej mieszkańców Walencji i okolic bardziej zajmowały utarczki z Katalończykami i Barceloną. Lecz gdy Predrag Mijatović zamienił Mestalla na Bernabéu w 1996 roku, lokalne oko Saurona natychmiast obróciło się w stronę stolicy Hiszpanii.

Czynnik "M" miał się coraz lepiej, gdy w 2001 roku do Madrytu mógł trafić Gaizka Mendieta. Real oferował 24 miliony euro. Do transferu nie doszło, ponieważ ówczesny el Presidente Valencii, Pedro Cortés, zawarł w kontrakcie z piłkarzem klauzulę "przeciwko Realowi", która zabraniała Mendiecie odejścia do Królewskich. Gaizka trafił ostatecznie do Lazio, w czym sensu nie widział ani piłkarz, ani kibice zespołu. Szczęśliwy był Cortés, przecież Włosi zapłacili aż 48 milionów euro, a wśród kibiców jego klubu niechęć do Realu Madryt wzrosła.

W 2000 roku Real pobił Valencię w finale Ligi Mistrzów, los Merengues nigdy nie pozwolili zapomnieć los Ches tej porażki. W jednej z ogólnokrajowych kampanii reklamowych Real zamieścił bramkę strzeloną w finale przez Raúla. Valencia domagała się wycięcia tej sceny.

W tamtych latach Valencia i Deportivo rzucały wyzwanie wielkiej hiszpańskiej dwójce, Realowi i Barcelonie, w walce o dominację w Hiszpanii. Valencia zdobywała tytuły w latach 2002 i 2004, co uczyniło z niej zespół wzbudzający obawy i powszechnie szanowany. Mestalla była miejscem do zdobycia trudnym jak nigdy wcześniej. Zwłaszcza dla Realu Madryt.

W ubiegłym sezonie gospodarze pokonali na Mestalla Real 3:0, ale rok wcześniej polegli 1:5. Ten wynik uderzył w samo serce kwitnącej rywalizacji. Wcześniej niechęć podsycały kolejne próby wyciągnięcia z Valencii co lepszych zawodników. Za pierwszej kadencji Florentino Péreza , pomimo gorących historii z Mijatoviciem i Mendietą, kuszeni byli Ayala, Vicente i Albeyda. Najbliżej transferu był ten pierwszy, zgodę klub wycofał w ostatniej chwili, co zresztą wpłynęło na pogorszenie relacji środkowego obrońcy z władzami z Mestalla. Na madryckiej liście życzeń byli także Pablo Aimar i Kily Gonzalez, lecz nic nigdy z tego nie wyszło.

Echo tamtych wydarzeń było głośno słyszalne w Hiszpanii ostatniego lata, a wywołał je powrót Péreza na królewski tron. Florentino nie skrywał chęci przejęcia dwóch Davidów, Villi i Silvy, zgodnie z ideą "hiszpanizacji" składu. Los Ches dostali więc kolejny powód do złości, wiedząc, że tym razem wielki niedźwiedź grizzly Pérez poluje na cenne łososie w wyjątkowo płytkiej wodzie. Fatalna sytuacja finansowa Valencii spowodowała, że wszystko co najlepsze klub musiał wystawić niczym towar w sklepie. W pewnym momencie wydawało się, że Villa jest już jedną nogą na Bernabéu. I wtedy, w klasycznym dla relacji obu klubów stylu, sprzedawca podbił cenę. Tuż po wypowiedzi Jorge Valdano, gdy ogłosił, że osiągnięto transferowe porozumienie. Real, oburzony i czuły na swoim punkcie, wycofał się z wyścigu.

Villa włóczył się po boiskach treningowych przez następne kilka miesięcy niczym rozżalony dzieciak, któremu ktoś gwizdnął rower. Z czasem doszedł do siebie, walczy o pichichi i udało mu się wreszcie strzelić Realowi bramkę na Mestalla. W sobotni wieczór, przy, niezamierzonej oczywiście, pomocy kolegi z reprezentacji, Ikera Casillasa.

Zgodę na transfer do stolicy otrzymał jedynie Raúl Albiol. Ten ruch nie miał szans wywołać takiego oburzenia wśród kibiców, jak potencjalne odejście Villi lub Silvy. Co więcej, 15 milionów euro, jakie Real zapłacił, pomogło w utrzymaniu komorników z dala od Mestalla przez kilka następnych miesięcy.

Tłum lokalnych kibiców przyjął piłkarza chłodno, ale bez otwartej wrogości. Tak, jakby kibice zrozumieli, że jego odejście było nieuchronne, konieczne do zbilansowania ksiąg finansowych. A i to nie wszystko. W szeregach Valencii gra przecież Juan Mata, wychowanek madryckiej cantery. Wprawdzie sam deklaruje się Asturyjczykiem, ale daje kibicom los Ches poczucie, że w bilansie z rywalem i tak prowadzą 1 do 0. W przypadku Maty Madryt pluje sobie w brodę, że tak łatwo go puścił. Zresztą ku nieskrywanej radości w Walencji.

Wracając do samego spotkania, to poprzedzających je katalońskich derbów nie oglądałem, córka nalegała na zobaczenie jakiegoś hiszpańskiego programu o tańcu. Za to o godzinie dziesiątej wieczór już spała, więc mogłem obserwować spotkanie na żywo, na kanale La Sexta. Atmosfera przed meczem zgęstniała jeszcze bardziej niż zwykle, ponieważ firma bukmacherska z Walencji opublikowała w internecie spot reklamowy, w którym źli madridistas porywają Bernardo Espańę Edo, znanego pod pseudonimem Espańeta. A to legendarny Valencii kibic.

Bernardo ma 70 lat i wciąż pracuje dla klubu. Pracuje tam od lat czterdziestu siedmiu i jest na Mestalla chyba najbardziej kochanym człowiekiem. Zajmował się wieloma rzeczami, zaczynając od podawania piłek, kończąc na pomocy trenerowi, choć w zasadzie określa się go mianem faceta od przygotowywania sprzętu.

Zabawna anegdota - gdy w Valencii w latach 1986-88 trenerem był Alfredo di Stéfano, wyraźnie zakazał Espańecie chwalenia się przed piłkarzami sztuczkami technicznymi (a dokładnie umiejętnością utrzymywania piłki w powietrzu - przyp. red.). Dlaczego? Aby nie wpędzać zawodników w depresję! Gdy don Alfredo zobaczył Espańetę rozgrzewającego się wraz z drużyną przed treningiem i wykonującego z piłką rzeczy "jakich żaden inny człowiek nie był w stanie uczynić", musiał zabronić mu ćwiczyć. Tym samym Bernardo Espańa Edo jest jedynym w historii futbolu człowiekiem od przygotowania sprzętu, który otrzymał zakaz ćwiczeń z piłkarzami.

O Espańecie powinno się napisać książkę, ale trzeba wrócić do rzeczonego internetowego filmiku. Dwóch wyglądających na półgłówków madridistas gada coś agresywnie i od rzeczy do kamery, a Espańeta znajduje się za nimi, przywiązany do krzesła. Jeden z "kibiców" Realu rzuca: "O wy prostackie wieśniaki, zostawcie swe paelle i zapłaćcie nam okup. Jeśli nie, w tydzień przerobimy wasz symbol na zadeklarowanego ultrasa." Zbrodnia stulecia! Klip kończy się okrzykami "Hala Madrid" i "Iker, Iker".

Cóż, hiszpańskie poczucie humoru, sam filmik jest mało śmieszny, ale, jak można sobie wyobrazić, części władz na Bernabéu do śmiechu nie było tym bardziej. Klip buszował po sieci od tygodnia, w piątek madrycka prasa ogłosiła go "prowokacją". Na blogach obrażano się wzajemnie, klimat przed spotkaniem był coraz lepszy. I nikt się nie spodziewał, że zobaczymy tak kapitalny kawał futbolu.

Pierwsza połowa, a raczej jej większość, należała do Valencii. Goście sztorm jednak przetrwali i w drugiej połowie zagrali tak, jak z Marsylią kilka dni wcześniej - szybki, ofensywny futbol, twardy orzech do zgryzienia. Tym większy szacunek, że kontuzja Pepe nie wywarła na Realu wrażenia. Ezequiel Garay zajął jego miejsce i zagrał wyśmienicie, a pod koniec meczu złożył wizytę bramkarzowi rywala i zdobył bramkę na wagę zwycięstwa.

Karim Benzema, aż dziwnie swobodny pod nieobecność Ronaldo i Kaki, grał naprawdę bardzo dobrze, a pierwszą bramkę stworzył cudnie. Ma osobliwie delikatne dotknięcie piłki i zdaje się, podobnie jak Ibrahimović, cierpieć czasami na zbyt duże opanowanie i zimną krew, ale jego spostrzegawczość i ruchliwość na boisku świadczą, że obserwujemy właśnie proces powstawania wielkiego piłkarza. Jak nalega prasa madrileńo, powinien jak najczęściej grać od początku spotkań. To prawda, ale w wyjściowej "jedenastce" ilość miejsc jest ograniczona. Ponadto, o czym wiedzą wszyscy pracownicy klubu, Pérez chce widzieć Cristiano i Kakę w pierwszym składzie przed wszystkimi innymi.

Partner "w zbrodni" Benzemy, Gonzalo Higuaín znów zrobił to, co do niego należy, zdobywając dwie ważne bramki. Zresztą wszyscy piłkarze, których pozycja była kwestionowana, dowartościowali się na Mestalla - Marcelo, Garay, Benzema i Van der Vaart. Nawet Sergio Ramos wydaje się powracać na właściwe tory.

W tym zespole jest nowa, świeża mentalna siła, świetnie widoczna w sposobie, w jakim drużyna pochłania presję. Traci jednego ze swoich piłkarzy, dwukrotnie dostaje bramki na wyrównanie, a i tak kończy zwycięsko. Ponadto, podobnie jak w Marsylii w połowie tygodnia, zaczyna przypominać najlepszą wersję Villarrealu - posiadanie piłki i atak za atakiem. Pellegrini może odnieść sukces w zamykaniu ust wątpiącym, tym bardziej, że wróci Cristiano Rambo Ronaldo i znów będzie przerażał przeciwnika. Za tydzień do Madrytu przyjeżdża Saragossa i nie jest jej śpieszno do tej przedświątecznej wyprawy.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!