Advertisement
Menu
/ elpais.com

Figo: Futbol daje mi wolność

Obszerny wywiad z legendarnym skrzydłowym

Symbol Barcelony i Realu, równie mocno kochany, co nienawidzony. Urodzony w 1972 roku w Lizbonie, Luís Filipe Madeira Caeiro Figo opowiada burzliwą historię swojej kariery, występów w la Liga, odejścia z Barcelony oraz Realu. Nawiązuje także do obecnej sytuacji w futbolu.

Miasteczko sportowe Interu Mediolan leży blisko miejscowości Como niedaleko Mediolanu i nazywa się la Pinetina, ponieważ w okolicy rośnie wiele pinii i akacji, które dają cień i uspokajają człowieka.

Poranek jest rześki, słońce ogrzewa marcowe powietrze. Piłkarze schodzą z treningu. Jako ostatni Luís Figo, żartując przy okazji z kolegą z zespołu. Szatnię także opuszcza jako ostatni, godzinę po pozostałych. Ciepłe przywitanie. Luís jest w dobrym nastroju, podczas rozmowy często wybucha śmiechem.

Grasz od osiemnastu lat, a piłka nadal sprawia Ci frajdę.
Zawsze lubiłem trenować, a to ważny element życia piłkarza. Lecz najważniejszy jest głód wygrywania. Dlatego właśnie trzy lata temu przyszedłem do Interu Mediolan. Chciałem nadal grać w Realu Madryt, lecz przestano tam na mnie stawiać. Ponadto w Interze czekano na tytuł szesnaście lat. To było wyzwanie. A rzeczą najmniej atrakcyjną było siedzenie na ławce. W tamtym czasie Florentino Pérez nie chciał, abym grał i czekała mnie rezerwa. Cóż, mogłem zostać. Madryt to przecież wspaniałe miejsce, wspaniały klub i zespół. Lecz ja nie jestem taki.

Co myślisz o kandydaturze Péreza na stanowisko prezydenta Realu w najbliższych wyborach? Jesteś jednym z socio Realu Madryt.
Zgłosi się do wyborów. Wróci, ponieważ lubi tę funkcję, a ona przynosi obopólne korzyści. I jemu, i klubowi. Pamiętajmy, że zrobił dla klubu wiele, bardzo wiele dobrego. Błędem było to, że zaczął się zajmować sprawami, na których się nie znał. Jeżeli człowiek uważa, że zna się na wszystkim, zaczyna popełniać coraz więcej błędów. To był problem Florentino.

Jaki dokładnie?
Z reguły było tak, że ludzie z jego otoczenia nie mówili mu wszystkiego, na przykład tego, czego nie chciałby usłyszeć. Ja taki nie byłem, ponieważ nie obchodziło mnie, co sobie Florentino pomyśli. Dlatego bywał na mnie zły. A ja, gdy miałem coś do powiedzenia, mówiłem. Gdy przyszło do tematów taktycznych, ustawienia, przestałem grać. Wygraliśmy na wyjeździe z Albacete, a w meczu przeciwko Barcelonie na Bernabéu Vanderlei Luxemburgo już na mnie nie postawił.

Luxemburgo mówił, że nie przepada za skrzydłowymi.
Nie, to nie o to chodziło. On taki był, taki miał charakter. Ja potrzebuję grać. To esencja mojego futbolu - rywalizacja. Po to pracuję, trenuję, gram. A najlepszą zapłatą są wygrane. Innych motywacji nie szukam. Taki już jestem. Zawsze walczę na maksa. Moi koledzy mówią, że to jest jak stary nawyk, którego nie wykorzenisz. Jak u osoby starszej. A ja zawsze tak miałem.

Mówi się także, że są sprawy ważniejsze niż wysokość kontraktu.
Barcelona, Real, Inter - jeżeli nie czujesz się w tych klubach doceniany, potrzebny, zauważany, to po prostu odchodzisz. Dlatego odchodziłem. To nie kwestia pieniędzy, to kwestia poświęcenia i oddania klubowi. Ja zawsze poświęcam się klubowi, a w zamian oczekuję szacunku.

Urodziłeś się w dzielnicy Lizbony, gdzie ulice nosiły nazwy dawnych komunistycznych działaczy. Dobrze czułeś się w skórze madryckiego galactico?
Nigdy nie lubiłem tej nazwy i jej nie akceptowałem. I ta nazwa obróciła się przeciwko nam, dzięki temu można było na krytykować. Tę nazwę bardziej lubił prezydent niż my. Służyła celom marketingowym, promocyjnym. Nie wiem, czy w czymś pomogła, czy nie, ale nam wyrządziła sporo krzywdy.

Jak duży wpływ na Twoją integrację z Realem Madryt miał Raúl?
Bardzo duży. To nie był łatwy dla mnie moment. W Barcelonie było mi bardzo dobrze. Oprócz Raúla pomógł mi także Fernando Hierro. Raúl jest wielki, to typ zwycięzcy. On na Bernabéu jest jak u siebie w domu. Ma wiele do powiedzenia i ma siłę, która promieniuje na zewnątrz. A Hierro znałem, ponieważ mieliśmy wspólnych kolegów. To był ciężki czas, ale jestem typem człowieka, który sprawdza się w takich sytuacjach. Dobrze znosiłem presję, a presja dobrze znosiła mnie (śmiech). Gdy presja jest największa i muszę pokazać swą wartość, wtedy gram najlepiej. Lubię to, dlatego zawsze chcę mieć piłkę przy nodze. Lubię ryzykować. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Jakby piłka przenosiła mnie do innej rzeczywistości. Myślę wtedy tylko o graniu i o niczym innym. Piłka uwalnia mnie od presji. Dlatego tak bardzo ją lubię.

Powiedziałeś kiedyś, że gdybyś w Madrycie był choć w połowie tak szczęśliwy, jak w Barcelonie, byłbyś usatysfakcjonowany. Tak było?
Nie wiem, czy w połowie, czy dwa razy bardziej, ale byłem bardzo szczęśliwy. Wszystko było w porządku. A w Barcelonie miałem wszystko, lecz zaryzykowałem. Decyzja o odejściu była jednak mądrą decyzją. Grą w Madrycie zyskałem prestiż, zarówno na polu klubowym, jak i indywidualnym. Spotkałem inną rzeczywistość. I miałem motywację, aby udowadniać, że jestem wart tych sześćdziesięciu milionów euro, jakie za mnie zapłacono. Po pięciu latach pobytu w Barcelonie podąłem słuszną decyzję. Nie przekreślam oczywiście tych pięciu lat. Jestem z tego dumny, grać tam to honor. To pięć cennych lat mojego życia. Nie mogę i nie chcę zmieniać przeszłości.

Byłeś najbardziej znienawidzonym człowiekiem w Katalonii...
Rozumiem to. Rozumiem moją winę i moją odpowiedzialność. To było oczekiwane, że po moim odejściu z Barcelony, tamtejsi kibice znienawidzą mnie. To była ich odpowiedź na moją grę dla tego zespołu, na to, ile wtedy znaczyłem. Moim jedynym błędem było wtedy udzielenie wywiadu, w którym powiedziałem, że nie odchodzę.

Rozmawiał z Tobą Toni Frieros, dziennikarz Sportu. Przyszedłeś w koszulce Barcelony i powiedziałeś, że zostaniesz.
Nie skłamałem mówiąc, że zostaję w Barcelonie. Chciałem zostać. Prezydent Josep Lluís Núńez również wiedział o tym od samego początku.

Dlaczego nigdy nie mówiłeś, jak było naprawdę?
To ja podjąłem decyzję. I nie ma sensu do tego wracać. Nie zmienię opinii ludzi, ponieważ są one kształtowane przez media. Przyjmijmy, że pięć tysięcy uwierzy mi, siedemdziesiąt pięć tysięcy mediom. Bolało mnie to, że zaangażowano w to zamieszanie moją rodzinę czy inne bliskie mi osoby.

Chciałbyś wrócić?
Z pewnością. Gdy skończę karierę i zamieszkam w Hiszpanii, nie zawaham się odwiedzić Barcelony. Nie wiem, czy będą mnie prosić o autografy (śmiech), ale Barcelonę odwiedzę. Mam czyste sumienie. Nikogo nie zabiłem. Mam wielki szacunek dla kibiców Barcelony, Katalonii... Tam poznałem swą żonę. To ważne dla mnie miejsce.

Ale rzucano w Ciebie głową świni!
Poważnie? Zauważyłem (śmiech). Czytałem o tym następnego dnia w gazetach. Staram się pamiętać o tym, jak byłem traktowany przez poprzednie lata. Nie mam pretensji. Przecież nazywano mnie kryminalistą. Siła rażenia prasy była tak silna, że ludzie w końcu zaczęli w to wierzyć. Ja wolę myśleć o dobrych czasach. To było pięć wspaniałych lat, najwspanialszych lat mojej młodości. Moje pierwsze doświadczenie zagranicą, praca z Johanem Cruyffem.

O nim zawsze mówiłeś bardzo dobrze.
Zawsze będę miał o nim takie zdanie. Był powodem, dla którego trafiłem do Barcelony. To coś niezapomnianego. Jestem szczęśliwy i dumny, że mogłem grać w Barcelonie. Nie chcę i nie mogę przekreślić przeszłości. Tam wydoroślałem. Miałem 22 lata, gdy Barça podpisała ze mną kontrakt. Mogłem uczyć się od Johana, od najlepszych. Nie jest trenerem od 14 lat, a i tak jest lepszy od wielu innych obecnych fachowców. Nigdy nikogo takiego jak on nie spotkałem. Jest wyjątkowy.

Van Gaal też był wyjątkowy!
Tak, bardzo. Nie mam o nim wiele do powiedzenia, jako o osobie prywatnej, w każdym razie złym człowiekiem nie był. Jako trener był bardzo dobry. Miał natomiast trudny charakter, gdy przyszło do trenowania i tych wszystkich szczegółów. To było męczące, powoli cię zabijało. Po roku mieliśmy dość. Van Gaal nie był złym człowiekiem, nie był złym trenerem, był po prostu trudny. Mieliśmy go dość. W Barcelonie za mojej kadencji pracował także Bobby Robson.

Jakim był trenerem?
Taki zabawny, starszy facet, gentleman. Nasza gra nie miała wiele wspólnego z filozofią gry Barcelony, ale mieliśmy wielki zespół, prawdziwe equipazo. Tak naprawdę, najważniejszym zadaniem trenera jest nauczyć się zarządzać grupą. Del Bosque był w tym świetny. Mieć go w Madrycie było prawdziwym szczęściem. On sprawiał, że działaliśmy jak zespół. Wiedział, jak nas traktować, to wyjątkowy człowiek. Dbał o nas w najlepszy z możliwych sposobów.

Osiągnie sukces jako trener reprezentacji Hiszpanii?
Tak, tym bardziej, że ma wielu wartościowych piłkarzy. Piłkarze z Barcelony, Xavi, Iniesta, Fàbregas... Oni lubią grać piłką. A Vicente wie, jak prowadzić grupę.

A co powiesz o Mourinho?
Zapytajcie jego (śmiech). Spodziewałem się, że będę grał trochę więcej, ale... on ma osobowość i wiedzę. Generalnie, jednego w trenerach nie lubię najbardziej - gdy obiecują grę ofensywną, a gdy dostaną prztyczka w nos, to parkują w bramce autobus. I tu Guardiola mnie nie zawodzi. Wiedziałem, że sprawdzi się jako trener. Gra Barcelony jest mi najbliższa, jej filozofia gry. Cieszę się, że Barcelona ma się dobrze i ma szanse na tytuły.

Ale jesteś socio Realu Madryt.
Tak, lecz przyjaciele to przyjaciele. Piłkarze znają się często od kategorii młodzieżowych. Grałem z Xavim i Puyolem. Xavi traktował mnie jak swojego nauczyciela. Dobry chłopak. Teraz jest jednym z kluczowych graczy Guardioli. Jeżeli ligę wygra Barcelona, będę zadowolony. Pep jest dla mnie jak brat. Lecz Real Madryt znów jest silny i zawsze jest w stanie osiągnąć wszystko. Lepiej go nie lekceważyć. Pamiętam, że niejednokrotnie wygrywaliśmy w ostatnich minutach meczów. Bardzo chciałbym wyeliminować Manchester United w Lidze Mistrzów i wrócić na Camp Nou albo Bernabéu.

Dlaczego w Portugalii jest tylu dobrych skrzydłowych?
To kwestia naśladowania lepszych od siebie. Ja naśladowałem wielkich - Futre, Chalanę. Po mnie przyszli Cristiano, Simão, Quaresma. Gdybym mógł wzorować się na takim napastniku, jak Van Basten, pewnie też byłbym środkowym napastnikiem.

Messi czy Cristiano?
Różnią się. Messi jest cudowny. Cristiano powinien zostawić United i poszukać nowych wyzwań.

Grałeś z najlepszymi. Czy z nich numerem jeden był Zidane?
Niezupełnie. Z pewnością był najlepszym reżyserem gry, ale nie napastnikiem. Najlepszym napastnikiem był Ronaldo. Nikt nie potrafił poradzić sobie z jego szybkością. A Zidane... Wszystko, co robił, robił w tak cudowny sposób. I był piłkarzem najbardziej kompletnym. Miałem szczęście, bo grałem z najlepszymi.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!