Advertisement
Menu
/ realmadrid.com / euroleague.net

Euroliga: Wciąż bez porażki!

Real Madryt 75:64 Partizan Igokea

Cztery mecze, cztery zwycięstwa. Real Madryt sieje postrach już nie tylko w Hiszpanii, ale także na całym Starym Kontynencie. Co prawda z gigantami europejskiej koszykówki w tym sezonie jeszcze się nie graliśmy, ale ci, którzy wyszli na parkiet przeciwko zawodnikom Realu Madryt, opuścili go przegrani. Wszyscy. Nie inaczej było z Partizanem.

Pierwszą dobrą wiadomością dla wszystkich madridistas był widok Vensona Hamiltona na parkiecie, i to w pierwszej piątce! Amerykański center, do którego kłopotów zdrowotnych jesteśmy już przyzwyczajeni, rozpoczął mecz miłym akcentem, a mianowicie bardzo efektownym dunkiem, bezpośrednio po podaniu Felipe Reyesa. Tym samym utwierdził nas w przekonaniu, iż pomimo kontuzji, nie zapomniał, jak gra się na wysokim (dosłownie) poziomie.

Podczas pierwszych minut obie drużyny były skuteczne, jednak kolekcjonowanie punktów znacznie lepiej szło Realowi Madryt. Joan Plaza nakazał swoim koszykarzom agresywne krycie, lecz po kilku faulach zmienił zdanie i powrócił do obrony strefą, w której swoje zadania perfekcyjnie spełniał wspomniany duet Reyes - Hamilton. Obaj jednak nie spisywali się zbyt dobrze w ataku, ale nie był to powód do zmartwień, bowiem o ten element gry zadbali nasi wyborowi strzelcy: Louis Bullock, Alex Mumbrú i Charles Smith, m.in. rzutami z dystansu (po trafieniu tego ostatniego, przewaga wynosiła 11 punktów, 15:4). Partizan poprosił o przerwę na żądanie, Królewscy ponownie zastosowali pressing, ale goście zupełnie się tym nie przejęli, brnąc dzielnie (i skutecznie) do przodu, a za sprawą Dusana Kecmana i Milta Palacio zmniejszając straty do 6 punktów (17:11). Na zakończenie kwarty o większy wynik zadbał Axel Hervelle, zaliczając przechwyt i kończąc kontratak wsadem (20:11).

Kolejne akcje ofensywne należały do Lazarosa Papadopoulosa, świetnie spisującego się pod koszem i twardo walczącego z Nikolą Pekoviciem. Czarnogórzec, w ostatnich meczach Euroligi rzucający grubo ponad 20 punktów, w tym spotkaniu zdobył zaledwie... 6 „oczek". Może miał zły dzień, a może to zasługa naszego Greka? Abstrahując od pojedynku na wysokości 210 centymetrów, przewaga Realu Madryt cały czas wzrastała i trener postanowił po raz kolejny powrócić do agresywnego krycia, które tym razem się opłaciło - serbski zespół popełniał coraz więcej błędów. Po celnych rzutach wolnych Sergio Llulla, Los Blancos mieli dwa razy więcej punktów od przeciwnika (26:13). Nasi koszykarze upodobali sobie, nie wiedzieć czemu, rzuty z półdystansu, co nie wychodziło im najlepiej. Prezentów w postaci niecelnych rzutów nie potrafili jednak do końca wykorzystać gracze Partizanu, których od gospodarzy cały czas dzielił dystans ponad dziesięciu punktów (33:21).

Dunk Velickovicia wlał na początku drugiej połowy odrobinę nadziei w serca zawodników z Belgradu, lecz okazało się, iż mają oni poważny problem ze zdobywaniem punktów, a bez tego, niestety, meczu nie da się wygrać. Uświadomił im to Raúl López, po którego trójce różnica wynosiła 15 punktów. Goście nie chcieli być gorsi i też zaliczyli akcje trzypunktowe (Kecman i Palacio), jednak to, czego oni dokonali w dwójkę, samodzielnie wykonał Louis Bullock (48:30). Mogło odebrać im to wszelką motywację, ale nie odebrało. Nadal walczyli, nadal wierzyli w sukces i nadal gonili wynik madryckich koszykarzy. Kecman, w spółkę z Velickoviciem i Tepiciem, ucięli przewagę Realu Madryt do 11 punktów, ale wtem, na prostej drodze do upragnionego remisu, pojawiła się mała, lecz jakże skuteczna przeszkoda - Sweet Lou i celny rzut z dystansu (59:42).

Trafienia Lou wyglądały trochę jak „kopanie leżącego" i można było odnieść wrażenie, że obie drużyny pogodziły się już z rezultatem spotkania. A pozory, jak powszechnie wiadomo, mylą. I to właśnie te chytre pozory sprawiły, iż po koszu Reyesa, dającym 20-punktowe prowadzenie, Królewscy jakby osiedli na laurach. Wszakże wszystko było już wyjaśnione - duża różnica, mało czasu... Okazało się, że Joan Plaza nie docenił Partizanu, który na minutę i dziewięć sekund przed końcem... objął prowadzenie (60:61)! Szok? Niespodzianka? Z pewnością. Początek tragedii? Skądże. W tak dramatycznych momentach odpowiedzialność bierze na siebie człowiek, który nie raz ratował nas z opresji. Louis Bullock - i wszystko jasne.

Stosunek 4-0 to wyczyn naprawdę dobry i jest się z czego cieszyć. Gra Realu Madryt nie wygląda tak, jakbyśmy wszyscy tego chcieli. Są jednak zwycięstwa, jest i zadowolenie. W niedzielę czeka nas mecz z Iurbentia Bilbao i to na nim powinni się teraz skupić madryccy zawodnicy. Powinni, ale może być to bardzo trudne, albowiem w następnym tygodniu na europejskiej arenie czeka ich spotkanie o dużo wyższej randze - koszykarskie Gran Derbi, czyli mecz z AXA F.C. Barcelona.


75 - Real Madryt (20+13+26+16): Hamilton (4), Reyes (8), Mumbrú (11), Tunçeri (2), Bullock (15) - Pelekanos (2), Smith (5), Sekulić (3), Papadopoulos (9), Hervelle (3), Llull (3), Raúl López (10);
64 - Partizan Igokea (11+10+21+22): Palacio (24), Tepić (2), Velicković (13), Peković (6), Vitkovać (4) - Keckam (14), Borovnjak (-), Tripković (1), Bozić (-), Milosević (-), Vranes (-).

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!