Advertisement
Menu

Nietoperze oślepione królewską bielą

Real - Valencia 2:1

I tak wszystko stracone
Ale jednak, jednak jest jeszcze jakaś szansa. Przy sprzyjającej koniugacji Wenus i Marsa, serii porażek Barcy i zwycięstw – tak jak dzisiaj – Eskadry Capello, mamy nadal szansę na Mistrzostwo Hiszpanii. Po tragicznym dla nas meczu z Racingiem, pozostały wspomnienia, dwie czerwone kartki i stracone trzy punkty. Dzisiaj kładziemy się spać ( wstajemy ?) w całkiem innych nastrojach. Zachowaliśmy matematyczne szanse na mistrzostwo, wygraliśmy z Valencią. Gramy dalej!

Robinho szaleje od początku…
Robinho zagrał od początku i szalał od początku. Może trochę jak jeździec bez głowy, ale jak się nie ma co się lubi… Brazylijczykowi na pewno byłoby łatwiej poszaleć, gdyby w środku pola nie musiał przedzierać się przez niezliczone ilości piłkarzy, a w obronie nie czekał na niego Ayala. A co do środka pola, to trzeba oddać, że tłok panował tam niemiłosierny. Obie drużyny postawiły na krótkie podania, obie drużyny podawały chaotycznie i niecelnie. Pierwszą okazją bramkową była akcja… po której padł gol dla Królewskich. Owszem, były wcześniej jakieś niedokończone ataki, niedokładne wrzutki, parę przebieżek w pole karne przeciwnika i powrotem, ale nie było to tak godne uwagi jak gol Ruuda, z woleja. Holender wyczuł, że dośrodkowanie Torresa minie dwóch wbiegających napastników, ustawił się trochę z tyłu i huknął ile sił w nodze. Canizares mógł tylko odprowadzić piłkę wzrokiem frunąc w powietrzu.

Odsłona druga: Valencia w natarciu
Valencia od razu przyspieszyła i wzięła się za odrabianie strat. Po jednej z kontr, prawym skrzyłem popędził Joaquin, płasko podał piłkę do wychodzącego na czystą pozycję Villi i… podanie w ostatniej chwili przerwał Torres, pełnym poświęcenia wślizgiem. Ta kontra była jedynie wstępem do serii huraganowych ataków Valencii, które nastąpiły zaraz potem. Goście najpierw zaatakowali pozycyjnie, później nie mogąc znaleźć sposobu na nieźle grającą defensywę Realu, zaczęli podawać z pominięciem linii pomocy, co wprawiło naszych obrońców w zakłopotanie. Na szczęście oprócz kilku rożnych, nie ucierpieliśmy na tych atakach. Za to w 37. minucie nie małą szansę na podwyższenie wyniku miał Raul, jednak mijając Ayalę i wychodząc sam na sam, nie co zahaczył o jego nogi. Kapitan widział chyba, że przyjęta przez niego piłka ucieka bardzo szybko i wybrał korzystniejszy wariant. Korzystniejszy, gdyby na boisku był Beckham, bo van Nistelrooy to jednak nie to samo. Holender posłał piłkę i nad murem i nad bramką. Daleko nad bramką. Kontra na 8 minut przed końcem połowy, była wszystkim na co stać było Królewskich przed zejściem do szatni. Goście całkiem przejęli inicjatywę i co chwila próbowali coś wskórać pod naszą bramką. Na szczęście robili to nie poradnie, tak więc…

Do przerwy 1:0
Z lekkim wskazaniem na wyrównanie po przerwie, bo wiadomo było, że Valencia tanio nie sprzeda nawet ligowego remisu. Goście walczyli w tym momencie o uniknięcie fazy eliminacyjnej Ligi Mistrzów. My mieliśmy w tym momencie iluzoryczne szanse na mistrzostwo. I może dlatego, zaraz po przerwie…

…Moro znowu dał się we znaki
Nasz prześladowca z AS Monaco był na Santiago Bernabeu także dzisiaj. Duchem, ciałem i… zdobyczą bramkową. Już sześć minut po wznowieniu gry świetnym rajdem popisał się Joaquin, dośrodkowując chwilę po nim na środek pola karnego gdzie czekał El Moro, który dopełnił formalności pakując piłkę do siatki. Była dopiero 50 minuta, a Capello już musiał szykować zmiany, bo niektórzy piłkarze już tylko snuli się po boisku. A w końcu, śpiąc można się gdzieś przejść, ale żeby grać w piłkę? Capello zdjął więc niemrawego i niepewnego Gago, a w jego miejsce wprowadził pozytywnie nastawionego do gry Gutiego. Najpierw jednak musiał poczekać aż blond mediapunto się rozgrzeje (do spółki z Beckhamem) a w tym czasie Królewscy bez ataku mogli tylko się bronić co zaowocowało serią akcji pod naszą bramką. Chwilami goście zamykali nas na własnej połowie bombardując ze wszystkich stron i odległości bramkę Ikera.

Aż nadszedł ten moment…
Ten moment, czyli moment w którym boisko opuścił Gago. Guti wbiegł, dotknął piłki i… dostał żółtą kartkę bowiem według arbitra dotknął futbolówki ręką z czym nie chciał się zgodzić. Guti poszarpał trochę w ataku, ale wciąż potrzebował wsparcia. Za nieco zardzewiałego Higuaina wszedł więc Beckham. I zaczęło się. Anglik najpierw od niechcenia zacentrował wprost na główkę Nistelrooya, którego w ostatniej chwili ubiegł Ayala. Chwilę później – to jest w 70. minucie - Becks został sfaulowany na wysokości pola karnego i sędzia podyktował rzut wolny. Nie trzeba chyba mówić kto go wykonywał, ważne, że do dośrodkowanej na długi słupek piłki wyszedł Ramos i głową wpakował ją do siatki. Widać było, że wrzutki Beckhama potężnie mieszają koncepcję gry Valencii. trzy minuty po ważnym golu Ramosa, SpiceBoy popisał się kolejnym długim podaniem, tym razem do Robinho. Brazylijczyk ograł od razu trzech obrońców i strzelił na bramkę. Minimalnie niecelnie, niestety.

Teraz ja jestem Sprite a Ty…
Chociaż Królewscy oddali inicjatywę, wygrywali. Chociaż Valencia co chwilę atakowała, robiła to chaotycznie i nieporadnie. Jedynie długie podania mogły sprawić, że losy tego spotkania jeszcze się zmienią, jednak Casillas niczym robot łapał kolejne piłki wrzucane w jego pole karne. Ta ostatnia, z 90 minuty, była najtrudniejsza, bowiem po rozpaczliwym wolnym Canizaresa, z 4 metrów uderzał ją głową Lopez. Ale i tą Iker złapał. Tym sposobem Real Madryt, nie wysilając się zbytnio w końcówce, wygrał zasłużenie z Valencią, 2:1.

Wyjadacze Królują
Ok, wygraliśmy. Jednak zastanówmy się dlaczego. Kto strzelił pierwszą bramkę? Staruszek Ruud. Kto odmienił losy spotkania? Guti do pary z Beckhamem. Pierwszy dobija do emerytury, drugi leci kręcić filmy w USA. Kto zawiódł? Nie pasujący do grze na skrzydle Higuain (ah, te wrzutki), Gago nie potrafił znaleźć sobie miejsca na boisku, a Robinho wygrał jeden pojedynek indywidualny na dziesięć prób. Coś tu jest nie tak, jeśli w tym sezonie będziemy blisko mistrzostwa, to co potem? No i jeszcze przyprawiająca o zawroty głowy taktyka obronna Capello. To nie tak miało wyglądać, nie to obiecywał nam Calderon. Chcemy ofensywnego Realu, wesołego Realu, który nie broni się, lub broni się skuteczniej niż ten za kadencji Capello. Za kadencji, bowiem dni Włocha są już chyba w Realu Madryt policzone. I nawet tak ważna wygrana jak ta z Valencią, nie zmieni tego.

Real Madryt: Casillas; Salgado, Sergio Ramos, Cannavaro, Torres; Diarra, Gago (Guti, 62'), Higuaín (Beckham, 65'), Robinho (Reyes, 84'); Raúl i van Nistelrooy.
Valencia: Cańizares; Miguel, Ayala, Moretti, Del Horno (Hugo Viana, 82´); Albelda, Albiol, Joaquín (Jorge López, 67'), Silva; Villa i Morientes.

Bramki:
1-0 Ruud van Nistelrooy
1-1 Fernando Morientes
2-1 Sergio Ramos

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!