Advertisement
Menu
/ własne

Real Madryt - Real Sociedad 1:1

<img alt="" class="l" src="http://www.realmadrid.com/addon/img/7ab616288ronaldoalegriap.jpg" />Mecz drużyn królewskich z czuba i...

Mecz drużyn królewskich z czuba i z końca tabeli miał zakończyć się zwycięstwem gospodarza z Madrytu. Wszyscy wierzyli, że mecz będzie łatwy i przyjemny, a Królewscy po tygodniu niezmąconym grą w Lidze Mistrzów będą wypoczęci i stłamszą rywala. Nowy trener Basków, José Mari Bakero (były piłkarz FC Barcelona i Realu Sociedad) mówił przed meczem: - My nie jedzemy do Madrytu na pożarcie, po to tylko by rozegrać mecz. My jedziemy tam walczyć...

No i faktycznie, goście z nadatlantyckiej Donostii (baskijska nazwa San Sebastián) od początku nie sprzedawali tanio skóry. Choć tempo nie było superszybkie, to piłkarze od czasu do czasu stwarzali sobie pojedyncze okazje do zdobycia bramki. Jednak baskijski Real doskonale pokazał, jak gra się z Królewskimi z Madrytu. Po raz kolejny presing w okolicach środka pola potrafił skutecznie wybić Blancos z rytmu gry. Pierwszy strzał w spotkaniu oddali goście, a konkretniej Xabi Prieto, który bez zastanowienia huknął z dystansu. Potem na boisku zaistnieli Cicinho i Mark González. Ten pierwszy reklamował rzut karny po tym, jak któryś z defensorów Sociedad zagrał piłkę ręką. Gwizdek pana Fernándeza Borbalána z Kantabrii milczał. Z kolei Chilijczyk z drużyny gości zatrudnił bardzo poważnie Ikera Casillasa, nie po raz ostatni w tym meczu. Warto dodać, że pojedynki brazylijsko-chilijskie były ozdobą pojedynku. Obaj piłkarze biegali po tej samej stronie, więc można sobie wyobrazić, jak wyglądała trawa pod koniec meczu...


Ale wróćmy do przebiegu meczu. Casillas, patrząc na to, jak uwija się na linii swojej twierdzy, można było stwierdzić, że poważnie zawalczy o Trofeo Zamora dla najlepszego bramkarza ligi w tym sezonie. Z opaską kapitana biegał Raúl, który wrócił do podstawowego składu, głównie dzięki niespodziewanej absencji Beckhama. Raúl starał się, walczył, czyli to co zwykle. Raz nawet w pierwszej połowie kapitalnie zagrał do Ronaldo, który jednak znalazł się na spalonym. Jednak efektywny udział w grze kapitana był taki, do jakiego nas już przyzwyczaił, czyli żaden. Podobnie zachowywał się na boisku Zidane, który wyjątkowo często dawał się złapać na spalone. I choć obaj byli aktywni, to niewiele z tego wynikało. Z kolei wyjątkową ruchliwością błyszczał Ronaldo, który walczył o setnego gola w barwach Realu Madryt. No i w końcu mu się udało. W 25. minucie Zizou zagrał wprost na woleja Brazylijczykowi, który soczyście przymierzył w światło bramki i zaliczył setne trafienie w białej koszulce w 164 oficjalnych meczach! Potem nasz Ronnie nie miał już tyle szczęścia, bo mógł pogrzebać szanse przyjezdnych na korzystny wynik. Jednak po pół godzinie gry Ronnie trafił w słupek, a chwilę potem nie potrafił skorzystać z kapitalnego podania Robinho w polu karnym. Po tych sytuacjach przewagę osiągnął Real Sociedad. I tak było do końca pierwszej połowy. Królewscy, zirytowani takim obrotem spraw, zaczęli faulować, czego wynikiem była żółta kartka dla Zinedine’a Zidane’a. W 37. minucie brutalnie sfaulował Novo i kto wie, czy nie można było pokazać Francuzowi nawet czerwonej kartki. Na bohatera pierwszej połowy wyrastał wspomniany już Chilijczyk Mark González, który był motorem napędowym akcji gości. Z kolei w naszych szeregach trzeba było wyróżnić Ikera Casillasa, który po rzucie wolnym właśnie Marka G. i trochę wcześniej po jego strzale głową popisał się wspaniałą robinsonadą.

Druga połowa była bardzo leniwa. Szczególnie o madryckim Realu niewiele dobrego można powiedzieć. Nic Królewskim nie wychodziło, a na domiar złego jedyny piłkarz w ataku, który się starał – mowa o Ronaldo – musiał po godzinie gry opuścić plac gry z powodu kontuzji mięśnia. Wszedł za niego Cassano, który zagrał najgorzej, jak mógł i nie stwarzał praktycznie żadnego zagrożenia dla rywala. Widać było jego brak formy, ale w sumie skąd ta forma miała się wziąć, jeśli Włoch zagrał od początku hiszpańskiej przygody raptem parę spotkań w pierwszej jedenastce? I o ile w pierwszej połowie widoczni byli Cicinho, który ciągnął akcje zaczepne gospodarzy oraz Guti, który dobrze dowodził drużyną w środku pola, o tyle w drugiej obaj zniknęli z pola widzenia. Zresztą, Sociedad grał przeciwko anonimowym piłkarzom z Madrytu, bo tak naprawdę żaden Merengue nie pokazał się w drugiej połowie z dobrej strony (bo o złej zaraz będzie mowa).
Sporo ożywienia w poczynania Basków wniósł Nihat Kahveci, który czasem za bardzo starał się udowodnić Robinho, że też potrafi dryblować. W drugiej połowie taktyka Królewskich przypominała tę z czasów Fernando Hierro, który zagrywał z linii obrony długie piłki do Raúla. Teraz rolę Hierro ogdrywał Sergio Ramos, ale gdyby jeszcze Raúl był ten sam… Po takich zagraniach widać było, jak bezradni są pomocnicy, którzy nie potrafili sklecić choćby jednej, składnej akcji. Gol dla Sociedad był kwestią czasu. I doczekał się tego wszechobecny González, który jako jedyny na stadionie wierzył, że Iker Casillas nie jest Chuckiem Norrisem i że może się kiedyś pomylić. W 62. minucie nasz portero nie opanował zdawałoby się prostej piłki, co wykorzystał skrzętnie czyhający Mark González i pewnie posłał futbolówkę do siatki. 1:1. Zdarzyło się coś anormalnego i niewiarygodnego, Iker popełnił w końcu błąd…

Od tego momentu Real praktycznie w ogóle nie istniał. Sociedad z kolei nie grał piłki z innej galaktyki, to Królewscy grali tak wolno i niedokładnie, że Baskowie spokojnie mogli dograć mecz do końca. Jedynym zagrożeniem z naszej strony mógł być Robinho, który hasał raz po lewej, raz po prawej stronie. Jednak jego "rowerek" w Hiszpanii wszyscy znają i stąd rzadko kiedy mogło to przynieść wymierne korzyści dla zespołu. Próbował też strzelać głową Baptista, ale piłka szybowała z reguły obok bramki. I wydawało się, że już nic się nie wydarzy, kiedy przyszła 85. minuta meczu. Wtedy Guti zaczął dyskutować z arbitrem głównym. Sytuacja przypomniała nieco ostatnie Gran Derbi. Drugi kapitan zespołu miał powiedzieć do sędziego: "Ale masz gębę. Jesteś bezczelny." Sędzia długo się nie zastanawiając sięgnął po czerwoną kartkę i wyrzucił krewkiego blondyna z boiska. Po raz kolejny Real kończył mecz w 10…

Cóż można jeszcze o tym meczu napisać? Dzisiejsza "Marca" okrasiła okładkę zdjęciem antybohatera meczu, Casillasa i tytułem "Dwa prezenty od Ikera". Zanim padł gol na boisko wbiegł mały chłopiec, którego szybko zaczęły gonić służby porządkowe. Podbiegł do bramkarza i poprosił o koszulkę. Casillas kazał poczekać strażnikom, zdjął swoją koszulkę i oddał chłopcu. Może za szybko uwierzył w to, że w Madrycie jest już poł-bogiem?

Składy:
REAL MADRYT: Casillas; Cicinho, Sergio Ramos, Mejía, Raúl Bravo; Robinho, Baptista, Guti, Zidane; Raúl i Ronaldo (Cassano, min. 62).
REAL SOCIEDAD: Riesgo; Aitor, Labaka, Ansótegui, Garrido; Xabi Prieto (Uranga, min, 74), Novo (Nihat, min. 65), Alonso, Garitano, M. González; Skoubo (Viafara, min. 82).

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!