Advertisement
Menu

O honor i bezcenne punkty. Przed meczem z Valencią

Galaktyczny Real Madryt poległ. I nie w tym rzecz, że...

Galaktyczny Real Madryt poległ. I nie w tym rzecz, że dopiero co przegrał definitywnie walkę o Puchar Króla i Puchar Mistrzów, lecz iż w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy rację bytu ostatecznie przestała mieć "galaktyczność" jako idea budowania drużyny. Los Cracks Florentino Pereza albo nie mają już sił, by grać na takim poziomie, jak by chcieli (Zidane), albo też nie mają chęci, by grać, jak by mogli (Ronaldo). Nadchodzi więc czas wielkiej przebudowy, którego zwiastunem stały się transfery przeprowadzone jeszcze przez Pereza przed i w trakcie bieżącego sezonu. O ile jednak zakupienie Robinho, Sergio Ramosa czy Cicinho miało służyć jedynie wsparciu supergwiazdorów, o tyle teraz nadchodzi czas ich ostatecznego zastąpienia nowymi grajkami. Zanim jednak to nastąpi czeka nas dwanaście spotkań w ramach Primera División, a wśród nich – poza kwietniowym Gran Derby – takie hity, jak wyjazdowe mecze z Sevillą i Valencią. Ten drugi już jutro, w sobotę.

Jako się rzekło, naszym przeciwnikiem będzie Valencia CF, którą kreowano na jednego z trzech – obok Realu Madryt i FC Barcelona – faworytów do zdobycia krajowego mistrzostwa. Rychło się jednak okazało, że ani Los Merengues, ani Los Ches ani rewelacja sezonu Osasuna nie są w stanie spowolnić marszu Katalończyków po drugi z rzędu tytuł mistrzowski. Obecnie cała trójka koncentruje się na walce o miejsce drugie, premiowane bezpośrednim awansem do Ligi Mistrzów, oraz trzecie i czwarte, uprawniające do startu w trzeciej rundzie eliminacji Champions League. O ile jednak dla Osasuny tak wysoka pozycja to nadspodziewany sukces, to dla Blancos i Valencii tak szybkie odpadnięcie z walki o tytuł samo w sobie jest klęską. Piłkarzy i kibiców Realu Madryt od trzech lat czekających na trofea, który to fakt (to czekanie trzyletnie, znaczy się) odmieniano już przez wszystkie przypadki, boli ten fakt szczególnie mocno, ale też klub z osiemsettysięcznej Walencji ma wiele do udowodnienia po tym, jak nie dał rady poprzez Puchar Intertoto zakwalifikować się do Pucharu UEFA.

Oczywiście w teorii, na papierze i ustach pełnych optymizmu piłkarzy obu klubów (Raúl Bravo: „Liga jeszcze nie jest przegrana") Barcelona wciąż nie uciekła na niemożliwy do zniwelowania dystans, ale patrząc prawdzie w oczy, przyznać trzeba, iż niewąskiego cudu potrzeba by było, aby wydrzeć podopiecznym Franka Rijkaarda tytuł. Drużyna, która zechce tego dokonać, spełnić musi dwa warunki – przekonać Niebiosa, by zesłały na Dumę Katalonii kryzys formy i/lub plagę kontuzji, a samemu w ostatnim tuzinie ligowych pojedynków zdobyć komplet, dosłownie: komplet punktów. Oczywiste staje się więc, że żadnej z drużyn nie urządza remis, a ta, która przegra, będzie musiała się już na dobre pożegnać z Mistrzostwem Hiszpanii 2006. W teoretycznie lepszej sytuacji jest Real Madryt, który ma przed sobą jeszcze mecz z FCB, w którym – znów teoretycznie – może nadrobić trzy punkty, ale zanim w ogóle zaczniemy o tym myśleć, trzeba najpierw pokonać drużynę z nietoperzem w herbie (ten sam nietoperz widnieje w herbie miasta Walencja, gdzie w XVII wieku zastąpił smoka).

Czy warto na to liczyć? Wbrew wszystkiemu – tak, warto. Choć w zdecydowanej większości piłkarze Realu Madryt, każdego rozpatrując z osobna, zawodzą nagminnie, to jako drużyna wciąż zachowali w sobie na tyle sportowego ducha, że w chwilach kryzysowych, gdy już niemal nic nie ma do stracenia, a wciąż wszystko do wygrania, wciąż potrafią się sprężyć, obudzić swą dawną wielkość i stanąć naprzeciwko rywala jako drużyna prawdziwie królewska. W tym nasza jedyna nadzieja.

Najgorsze jest to, że Juan Ramón López Caro nie był w stanie powołać kilku kluczowych piłkarzy, w tym jednego z bohaterów meczu z Arsenalem – Roberto Carlosa, zawieszonego za kartki. Zabraknie też Gravesena i Pablo Garcii, wobec czego rola defensywnego pomocnika przypadnie najpewniej rodakowi tego drugiego – Carlosowi Diogo lub też Ivanowi Helguerze (bo raczej nie De la Redowi), a wobec absencji Beckhama miejsce na prawym skrzydle zajmie nieobecny w środę na murawie Cicinho. Według hiszpańskich mediów zagramy tylko jednym napastnikiem, którym będzie Cassano lub Raúl, zaś na środku obrony Sergio Ramosowi partnerować będzie zamiast przesuniętego na lewo Raula Bravo Pavón.

Sytuacja w drużynie Quique Floresa wygląda w tym świetle zdecydowanie lepiej. Do treningów po długotrwałej, wymagającej zabiegu chirurgicznego kontuzji wrócił Ruben Baraja, ale jego występ w meczu z Realem Madryt jest wciąż niepewny. Raczej niemożliwy jest występ kurującego się Ayali, pod dużym znakiem zapytania stoi pojawienie się na murawie Davida Albeldy (dziś na treningu odniósł kontuzję kolana), a na sto procent nie zagrają Hugo Viana, który we wczorajszym treningu odniósł uraz kostki i dopiero powracający do treningów Vicente. Poza tym na murawie zamelduje się najsilniejszy skład, na czele z wyśmienitym napastnikiem Davidem Villą (na zdjęciu). „Czujemy respekt przed Realem Madryt", mówi szkoleniowiec Los Ches, „ale wiemy, na co nas stać. Po dwóch remisach [z Malagą i Getafe] liczymy na zwycięstwo".

Z klubem z trzeciego co do wielkości miasta Hiszpanii rozegraliśmy dotąd 72 wyjazdowe mecze. Wygraliśmy tylko dziewiętnaście (innymi słowy: 27%), a rekordowe zwycięstwo 4:1 odnieśliśmy w sezonie 1963/64. Dzisiejsi kibice najlepiej zaś pamiętają mecz wcale nie ligowy, rozegrany nie tylko poza Mestalla, ale nawet poza Hiszpanią: w Paryżu Real Madryt pokonał drużynę prowadzoną wówczas przez Hectora Raula Cupera 3:0 w finale Ligi Mistrzów. Z uczestników tamtego spotkania jutro na murawie ujrzymy najwyżej piątkę: Raúl (zdobywca trzeciego gola), Salgado i Casillas w składzie gości oraz Cańizares i Angulo w Valencii. Szanse na powtórzenie takiego wyniku są raczej marne, ale zwycięstwo może jak najbardziej być w zasięgu Królewskich. Wystarczy tylko chcieć. Nawet jeśli walka o mistrzostwo ma się zakończyć porażką, niech będzie to porażka z honorem, porażka po pasjonującej, zaciętej walce, która sprawi, że przeciwnik poczuje i zrozumie, iż Real Madryt wciąż łaknie sukcesów.

Tylko czy te sukcesy jest w stanie osiągać? Oczywiście nie zawsze można wygrywać, co kilka lat musi wreszcie przyjść okres posuchy, po którym – w przypadku prawdziwie wielkich klubów, takich jak Real Madryt właśnie – powraca prosperita, ale… czasami, jak się patrzy, co ci tak zwani Galaktyczni pokazują na boisku, to zaraz ludzkie pojęcie obok przechodzi i po ramieniu współczująco poklepuje.
Potwierdzone składy:



Sędziował będzie pan Manuel Enrique Mejuto González – w tym sezonie 12 meczów ligowych (7 zwycięstw gospodarzy, 2 zwycięstwa gości; stosunek bramek: 20–8; żółtych kartek: 21–26; czerwonych kartek: 1–1).



Mecz będzie transmitowany w internecie przez następujące stacje:

PPLIVE:
CCTV-5

TVAnts:
CCTV-5, link alternatywny

W przypadku jakichkolwiek problemów tradycyjnie zapraszam do zapoznania się ze stosownymi poradnikami w dziale Teksty (#1, #2, #3)

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!