Advertisement
Menu

Real na deskach! Real Saragossa - Real Madryt 6:1...

Po ostatnich zwycięstwach Realu Madryt w lidze i Pucharze Króla...

Po ostatnich zwycięstwach Realu Madryt w lidze i Pucharze Króla wszyscy liczyli, że forma piłkarzy będzie już tylko wzrastać, a o kryzysie mowy już być nie może. Wszakże, co niektórych powalał styl gry prezentowany przez Królewskich (nie ukrywam, że te zachwyty i mnie się poniekąd udzieliły) i na nowo odżyły nadzieje na zdobycie chociażby jednego trofeum w tym sezonie. Po tym, jak z rozgrywek o Puchar Hiszpanii odpadła Barcelona podniosły się głosy, że madrycki klub już może czuć się zwycięzcą tych zmagań, bo przecież „słaba” Saragossa nie będzie w stanie zatrzymać rozpędzonej, madryckiej lokomotywy. Niemal niezauważony pozostał fakt, że ta niepozorna ekipa z Aragonii w ćwierćfinale wyeliminowała Barcelonę, a więc ekipę, która w tym sezonie prezentuje najpiękniejszy futbol na kontynencie. Także trener López Caro jakby nieświadomy klasy rywala przemeblował nieco skład, tłumacząc, że w zespole potrzebne są rotacje. Owszem, argument bardzo dobry, ale w przypadku tego spotkania chybiony. Bo posadzenie na ławce rezerwowych najlepszych piłkarzy z poprzedniego meczu ligowego, a więc Zidane’a i Cicinho, a także co najmniej poprawnych Mejię i Woodgate’a, zakrawa wręcz na śmieszność! Oszczędzanie piłkarzy na mecze ligowe to fajna sprawa, ale nie w sytuacji, gdzie ta liga jest już niemal stracona…Tak więc, nikt przed meczem nie kalkulował porażki, a jeśli nawet, to minimalną, która wobec rewanżu na Bernabéu postawiła by nasz zespół w niezłej sytuacji. Niestety, życie, a dokładnie boisko, zweryfikowało przedmeczowe prognozy i nadzieje kibiców. Boleśnie.

Zacznijmy od początku. Wspomnianych już we wstępie Zidane’a i Cicinho zastąpili odpowiednio Baptista i Salgado, a parę stoperów utworzyli Helguera i Sergio Ramos. Reszta składu pozostała bez zmian w stosunku do meczu z Espanyolem. Spotkanie rozpoczęło się od ataków piłkarzy Saragossy, którzy już w pierwszych minutach chcieli zdobyć bramkę. Przez pierwszy kwadrans Madryt nie istniał na boisku, choć Robinho starał się jak mógł. Gdyby tyle zaangażowania wykazał jego rodak, Ronaldo to być może udałoby mu się strzelić bramkę w pierwszych minutach, ale jego opieszałość okazała się silniejsza. Groźne ataki rywali skrzydłami nie dały do myślenia naszym obrońcom i już w 15. minucie spotkania stało się, to stać się musiało. Roberto Carlos na skrzydle nie zdążył zablokować przy linii bocznej podania piłkarza Saragossy, piłka trafiła do Ewerthona, a fatalnie zachował się Helguera, który dał wyprzedzić się Brazylijczykowi, który spod linii końcowej odegrał futbolówkę do Diego Milito, a ten spokojnie ją przyjął i uderzył nie do obrony – 1:0 dla gospodarzy. Ten, kto spodziewał się szybkiej odpowiedzi Realu, srogo się zawiódł, zresztą nie po raz pierwszy w tym meczu. W 22. minucie Saragossa zdobyła kolejnego gola. Zaczęło się niewinnie – Roberto Carlos wyrzucał piłkę z autu, ta trafiła do Baptisty, ale ten ją stracił i aut mieli gospodarze. Bardzo szybko wznowili grę, piłka rzucona z autu trafiła bezpośrednio do będącego w polu karnym Diego Milito, a ten nic sobie nie robiąc z asysty obrońców, z gracją typową dla futbolistów najwyżej klasy przełożył sobie piłkę z lewej na prawą nogę i czubkiem buta po raz drugi pokonał Casillasa – 2:0. Grę Blancos pomiędzy kolejnymi straconymi bramkami pozwolę sobie na razie przemilczeć, ale nie omieszkam nie wspomnieć o niej w ostatnim akapicie. Nie minęło piętnaście minut, a klasycznym hat-trickiem popisał się Milito. Argentyńczyk wyszedł na czystą pozycję, ale zadowolony swoją pokaźną zdobyczą bramkową postanowił odegrać do partnera. Piłka nie doszła jednak do żadnego z partnerów, a madridistas, którzy radośnie z tego powodu krzyknęli, mogli za chwilę wydobyć z siebie tylko: K**** mać! I były to wulgaryzmy uzasadnione – piłkę niemal z linii „zdjął” piłkarz Saragossy, dośrodkował, a tam piłka znalazła Milito, który spokojnie, otoczony wprawdzie kilkoma obrońcami, strzelił głową i zdobył trzecią bramkę – 3:0. To, co madryccy obrońcy pokazali w tej akcji (jak i w poprzednich i kolejnych) to po prostu ŻENADA. Na szczęścię lub nieszczęście, nasi piłkarze potrafią czasem wlać trochę nadziei w nasze serca i tak też się stało w 38. minucie. Z rzutu wolnego, niczym wirtuoz futbolu, którym przecież nie jest, piłkę miękko w pole karne do Baptisty dograł Beckham, a Brazylijczyk wpakował ją do siatki – 3:1. Pierwsza bramka popularnego „Baptysty” od jesiennego meczu z Mallorcą świadczyła, że to spotkanie nie będzie takie, jak każde inne. I nie było. Ale póki nastąpiła prawdziwa katastrofa, sędzia odgwizdał przerwę i piłkarze obu drużyn udali się do szatni.

Po przerwie, to Królewscy zaatakowali, ale ten błogi stan uniesienia nie trwał zbyt długo. Po dziesięciu minutach gry w drugiej połowie było już 4:1 dla gospodarzy. Bramkę zdobył Diego Milito, który chyba postanowił pomścić brata, niedoszłego piłkarza Blancos. Argentyńczyk wpakował piłkę do bramki Realu z najbliższej odległości i popisał się nie lada wyczynem – strzeleniem czterech bramek w jednym meczu. Oglądając jego gole, przypomniałem sobie newsa, który był zamieszczony na naszej stronie, a traktował on właśnie o Milito, który wtedy jeszcze reprezentował barwy Genoi i miał być jednym z celów transferowych Pereza. Od razu podniósł się szum w komentarzach, wynikający z niewiedzy użytkowników. Nie będę dokładnie cytował, ale mniej więcej wyglądało to tak: „Po co nam jakiś podrzędny grajek z Serie B”, „Lepiej niech kupi Robinho, Adriano, Ibrahimovica etc.”. Argentyńczyk swoją słabość pokazał w dzisiejszym meczu. Więcej takiego pokazu nie chcemy. Jak by tego było mało, po godzinie gry wynik brzmiał 5:1. Tym razem nie strzelił Milito (a to ci niespodzianka!), a inny piłkarz z Ameryki Południowej, mianowicie Ewerthon. Argentyńczyk gola nie zdobył, ale zaliczył asystę. Fatalny błąd Salgado, Milito odgrywa do Ewerthona, a ten spokojnie umieszcza piłkę w bramce – 5:1. Znów oszczędzę sobie i Wam szczegółów dotyczących gry naszych ulubieńców do straty kolejnego gola. Na dziesięć minut przed końcem Brazylijczyk zdobył swoją drugą bramkę strzałem z dystansu. Niestety, wydawało się, że chociaż jeden piłkarz z tego meczu wyjdzie z twarzą – Casillas. Jednak i on zawiódł, bo po pięknym strzale Ewerthona mógł zachować się lepiej, ale niestety, piłka do siatki wpadła – 6:1. Potem mogło być jeszcze 7:1, 8:1, ale skończyło się na skromnym, bądź co bądź, sześć do jednego.

Czas na obiecane podsumowanie. Nazwę rzeczy po imieniu, bez zbędnego owijania w bawełnę, za to z lekką (?) nutką frustracji. Trudno ganić pojedynczych piłkarzy za tak fatalny mecz, ale swoją pracę traktuję bardzo rzetelnie i takiej oceny się podejmę. Zacznę od bramkarza – Casillas. Dotychczas jedyna ostoja zespołu, „ten nieomylny”. Dzisiaj także zagrał bardzo dobrze, niejednokrotnie ratując od straty kolejnych bramek. Wpuszczony gol z 81. minuty obniża trochę ocenę, ale i tak był najlepszy w naszych szeregach. Paradoksalnie, bramkarz, który wpuścił sześć bramek jest wyróżniającym się zawodnikiem swojej drużyny – po prostu bajka. Obronę podsumuję krótko – tragedia, żenada i jeszcze coś, co oddaje poziom gry piłkarzy występujących w tej formacji, a raczej jego braku. Pomoc była bezproduktywna, ospała i…trudno mi znaleźć słowo, a nie chcę przecież używać wulgaryzmów, choć te byłyby najodpowiedniejsze. W ataku osamotniony Ronaldo, który nie ruszał się przez cały mecz i oddał może jeden strzał, zresztą zablokowany. Ale to pewnie przez brak dopingu, więc nie martwmy się, on jeszcze coś strzeli. Dostanie się też Lopezowi Caro, który może nie jest głównym winowajcą, bo przecież to nie jego wina, że nie posiada odpowiednich kwalifikacji trenerskich, o braku zmysłu taktycznego już nie wspominając. Być może przed tym meczem chciał pokazać, że w „jego” zespole nie ma nietykalnych, ale zrobił to w najmniej odpowiednim dla drużyny momencie. Zganiłbym jeszcze kapitana Realu Madryt, Gutiego, który mimo, iż nosi opaskę kapitańską od dobrych kilku tygodni, nie potrafił poderwać zespołu do walki. Nie będę rozważał, czy to kwestia umiejętności, chęci czy respektu w drużynie, bo na chwilę obecną nie mamy ani drużyny, ani kapitana, a zwycięstwa poprzedzające ten mecz okazały się tylko miłym, acz krótkim, przerywnikiem w przedstawieniu zwanym „Latającym cyrkiem Florentino Pereza”.

Składy obu drużyn:
Real Saragossa: César; Ponzio, Alvaro, Gabi Milito, Zapater; Oscar, Celades (Movilla '90), Generelo, Cani (Sergio García '82); Ewerthon,Diego Milito.

Real Madryt: Casillas; Salgado, Helguera (Pavón '42), Sergio Ramos, Roberto Carlos; Gravesen (Zidane '65); Beckham, Baptista (Cassano '67), Guti, Robinho; Ronaldo.

STATYSTYKI:

Strzały (celne): 21 - 12(12 - 4)
Interwencje bramkarzy: 12 - 9
Faule: 18 - 13
Rzuty rożne: 4 - 5
Rzeczywisty czas gry: 51 minut, 3 sekundy
Posiadanie piłki: 39% - 61%

Kartki:
:Álvaro, G.Milito oraz Ramos i Guti.

Sędzia: Pérez Burrull

GOLE:
1:0 - Diego Milito 15'
2:0 - Diego Milito 22'
3:0 - Diego Milito 34'
3:1 - Baptista 38'
4:1 - Diego Milito 56'
5:1 - Ewerthon 60'
6:1 - Ewerthon 83'

Bramki - przygotowane tradycyjnie przez Maylo - są już dostępne do pobierania. W trakcie oglądania wskazane jest biczowanie się po plecach samodzielnie przygotowanym batogiem.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!