Advertisement
Menu
/ Hugo

Real - Osasuna 1:1, czyli lekcja antyfutbolu

Dziś na stadionie w Madrycie mieliśmy wielki pokaz tego, jak...

Dziś na stadionie w Madrycie mieliśmy wielki pokaz tego, jak nie powinno się grać w piłkę. Jeśli ktoś wierzył, że Real pod wodzą nowego szkoleniowca nagle zmieni twarz, teraz wie, jak bardzo się łudził...

López Caro miał zadebiutować na stadionie, na którym już miał okazję prowadzić Real Madryt B, przy okazji baraży o wejście do Segunda División A. Miał prawo uważać Bernabéu za szczęśliwy dlań obiekt, jako że ostatecznie Real Castilla gra obecnie na drugim froncie.
Tak się też złożyło, że debiut przypadł na drużynę Osasuny, czyli tę samą, przy której madrycki debiut (we wrześniu 2004) zaliczył inny tymczasowy szkoleniowiec, Mariano García Remón. Real wygrał wtedy 1:0, po ciężkim meczu, a gola z rzutu wolnego uzyskał David Beckham. Dziś w debiucie Caro miał podobne zadanie, co jego wąsaty poprzednik. Musiał odzyskać zaufanie kibiców i pokazać działaczom, że może dalej ciągnąć ten wózek.
Niestety, z szumnie zapowiadanej efektownej gry wyszły nici. Piłkarze mieli pomóc trenerowi rodem z Andaluzji, a tak naprawdę wyglądało to tak, jakby robili wszystko, byle ten debiut nie wyszedł dobrze. Jednak zacznijmy od początku.
O dziwo, Królewscy zaczęli całkiem dobrze. Widoczna była praca nad taktyką, którą założył trener w ciągu całego tygodnia. Znów w środku pola wystąpił Sergio Ramos, który w Maladze zagrał dobre zawody, a w parze z nim kapitan Guti. I to ten drugi od początku starał się obsługiwać kolegów prostopadłymi podaniami. Jednak defensorzy Osasuny byli już zapewne uczuleni na tego typu zagrania przez swojego mentora, Meksykanina Javiera Aguirre Onaindía. Zresztą ów trener okazuje się niezłym szkoleniowcem, bowiem skazaną w tym sezonie na pożarcie Osasunę wywiódł na pozycję wicelidera. A jako, że Barcelona swoje spotkanie w Kadyksie wygrała, toteż stawka meczu na Santiago Bernabéu była ogromna. Obie drużyny, aby zachować dystans do FCB, musiały wygrać. Remis nie urządzał żadnej ekipy. Zrozumiała więc była zażarta walka od początku. Powód do pokazania pierwszej kartki w meczu dał Roberto Carlos, który swojego byłego kolegę z Realu, Valdo niemiłosiernie wykosił, za co obejrzał od Péreza Burrulla żółty kartonik. I wcale nie utemperowało to zapędów graczy obu drużyn, a raczej rozjuszyło ich jeszcze bardziej. Po kwadransie gry czerwoną kartkę ujrzał bowiem Puńal. W pozornie niegroźnej sytuacji, przy linii bocznej uderzył łokciem Roberto Carlosa, biorąc odwet za wcześniejsze sponiewieranie Valdo. Wystarczyło jeszcze trochę aktorstwa Roberto Carlosa i kartka murowana. Po całej aferze Brazylijczyk wstał, otrzepał się, odebrał gratulacje od Beckhama i jak to ma w zwyczaju, skwitował wszystko uśmiechem. Chwilę potem Aguirre był zmuszony do dokonania zmiany, by zapełnić lukę po kapitanie Osasuny i wprowadził Marcelo Sosę (tak, tego samego, który kiedyś grał w Atlético i przed derby Madrytu wyśmiał Beckhama) w miejsce Valdo. Wychowanek Królewskich schodząc z boiska jeszcze kopnął futbolówką w stojącego przy miejscu zmiany Roberto Carlosa, po czym obaj wymienili ze sobą dwa słówka i przyklasnęli sobie ironicznie za zachowanie.
Co ciekawe, Real nie wyglądał, jakby miał przewagę liczebną. Może dlatego, że w jego barwach absolutnie niczym nie wyróżniał się Ronaldo, który ciężko powiedzieć, kiedy ostatnio zagrał dobre zawody. Może prawdą jest, że jest najlepszym strzelcem Realu, ale w takim razie jak źle świadczy to o grze ofensywnej Królewskich? Faktem jest, że Brazylijczyk gra beznadziejnie, a ostatnio już nawet nie strzela goli... Tak więc mieliśmy wyrównaną grę 10/10, z jednym zawalidrogą błąkającym się po placu gry. Innym zbędnym człowiekiem okazał się w którymś momencie sędzia liniowy, który nie zauważył, że chłopiec od podawanie piłek rzucił futbolówkę w stronę miejsca, skąd miał być wykonany aut. Sędzia otrzymał cios prosto w głowę, co wywołało salwę śmiechu publiczności. Jednak później już nie było z czego się śmiać...
Tylko raz w pierwszej połowie kibice jęknęli i podskoczyli z miejsc. W 23. minucie Beckham wykonywał rzut wolny i zabrakło centymetrów, aby piłka "zdjęła pajęczynę". Chwilę później po rzucie wolnym piłkę nad poprzeczką przeniósł Kameruńczyk Webo, który na spółkę z Miloseviciem zepsuli doskonałą okazję. Akcji podbramkowych było jak na lekarstwo, za to sędzia śrubował swój rekord pokazanych kartek w jednym meczu. Już w pierwszej połowie wydał ich 8 (!). Uprzejmości wymienili między sobą Marokańczyk Moho i Guti, którzy za faule na sobie otrzymali w nagrodę po "kaczuszce". Podobne wyróżnienie chcieli otrzymać Robinho i Cuéllar, na co w końcu też sobie zasłużyli. Wcześniej kartkę dostał Josetxo za dyskusje z sędzią. I to wszystko, co ciekawego zdarzyło się w pierwszej części gry. Spokojnie można było się spodziewać jeszcze gradu czerwonych kartek, ale pan Burrull jakby na jakiś czas zaszył kieszonkę. Na koniec jeszcze strzał oddał Webo, ale Casillas sparował piłkę na rzut rożny po ładnej paradzie.
Zatem pierwsze 45 minut upłynęło pod znakiem walki i żenującej, statycznej gry Realu Madryt, chciałoby się powiedzieć "nic nowego". I co zakrawa na niemałą ciekawostkę, z 45 minut pierwszej połowy piłkarze grali tak naprawdę tylko przez... niecałe 20! To chyba nie wymaga komentarza. Jedynymi piłkarzami, którzy prezentowali ambicje w grze ofensywnej byli Guti (gracz teoretycznie defensywny) i Robinho, który zmieniał pozycje i "szarpał".

Równo z gwizdkiem rozpoczynającym drugą część meczu z ławki podnieśli się Zidane (w tygodniu był kontuzjowany, więc dziś rozpoczął mecz na siedząco) i Soldado, co kibicom Realu dawało małą nadzieję na poprawę gry w drugiej połowie. Do czasu zmian jednak nic się nie układało, a gra wyglądała podobnie, jak w pierwszej połowie. Pokazali się Baptista i Salgado, którzy solidarnie otrzymali po kartce. Salgado, podobnie jak Guti i Robinho nie zagra w następnym meczu; była to jego 5 żółta kartka w tym sezonie. W 57. minucie doszło w końcu do czegoś ciekawego. Beckham wrzucił z prawej flanki w pole karne, upadł tam Baptista (bardzo aktorsko, trzeba dodać), piłkę na lewej stronie przejął Robinho, minął rywala, wysunął przed pole karne do Ronaldo, a ten oddał swój bodajże pierwszy strzał w meczu. Futbolówkę sprzed linii bramkowej wybił jeden z defensorów z regionu Navarra, w międzyczasie Baptista upada jeszcze drugi raz na murawę domagając się karnego. Piłka w końcu trafia jeszcze raz pod nogi Becksa, który widząc lukę w bramce starał się tam wcelować, a efekt był mniej więcej taki, jak przy okazji pamiętnego karnego na ME 2004 w Portugalii. Wiadomo, grządka nierówna.
Po godzinie gry doczekaliśmy się zmiany w naszym zespole. Za Robinho wszedł Zidane, co naprawdę trudno logicznie wytłumaczyć z racji tego, że były gracz Santosu naprawdę się starał. W każdym razie na boisko wskoczył Francuz, przy okzji otrzymując gromkie oklaski od stadionu wypełnionego widzami. Zizou nieco ożywił grę w ofensywie. Chwilę potem doszło do kontrowersyjnej sytuacji w naszym polu karnym. Delporte (wszedł za Moho) został powalony przez Salgado i trudno ocenić, czy słusznym było puszczenie gry. Przez kolejne 10 minut mieliśmy parę niezłych akcji starego dobrego ZZ, ale bez wymiernych efektów. Co bowiem może zrobić jeden facet, kiedy wokół niego wszyscy stoją? W 72. minucie Pavóna zmienił Pablo García. W środku pola zajął pozycję Sergio Ramosa, który ewidentnie pokazał, że do legendarnych Hierro i Redondo raczej mu na pozycji pivota dużo brakuje. Co ciekawe, mimo wręcz żenującej postawy nie zszedł z boiska Ronaldo, a niewiele lepszy Baptista. Z dwojga złego, López Caro w 76. minucie wybrał mało dziś straszną Bestię, a wprowadził Soldado. Realizator tak się upajał widokiem Roberto na murawie, że nie nadążył z pokazaniem bramki dla przyjezdnych z Iruńi (baskijska nazwa Pampeluny). Fatalny błąd defensywy wykorzystał Savo Milosević, który już strzelał bramki Realowi na jego stadionie. Dośrodkowaną, niby niegroźną piłkę podbił w polu karnym Helguera, potem przed Casillasem jak z ziemi wyrósł Serb i głową pokonał wychodzącego Ikera. 0:1! Trybuny umilkły. Wszyscy zdawali się tracić nadzieje, ale wtedy zaczął się pokazywać nasz "Żołnierz" (po hiszpańsku - Soldado). Już po pierwszym kontakcie z piłką było widać, że będzie z niego więcej pożytku, niż z Ronaldo. W 84. minucie Roberto trafia do siatki! Kapitalnym, wręcz chirurgicznie dokładnym lobem w pole karne popisał się Guti, Zizou wspaniale do niego wychodzi, w polu karnym rzuca się wślizgiem do piłki, podaje ją czubkiem buta obok wychodzącego z bramki Ricardo, a do pustej bramki trafia Soldado! 1:1! To co wydawało się niemożliwe, za sprawą piłkarza rezerw stało się faktem. Królewscy jeszcze mieli więcej okazji. Dał znać o sobie Ronaldo, który jakby chcąc pokazać, że to on jest lepszy od Soldado uderzył z dystansu (bliżej by zapewne nie dobiegł) i drugi jego strzał w meczu minął nieznacznie spojenie bramki Osasuny. W 90. minucie wielkie zamieszanie pod bramką przyjezdnych także nie przyniosło nam gola, a z wolnego dośrodkowywał ostrą piłkę Becks. Dwie minuty później w podobnej aferze Soldado trafia w słupek, ale był na pozycji spalonej, więc nie było czego żałować. I praktycznie tyle o meczu. Tylko tyle i aż tyle...

Mecz tak beznadziejnie słaby, że aż trudno uwierzyć. Jedynym pozytywem była gra Casillasa, Soldado i Zizou. Szczególnie ten ostatni w końcu był kimś więcej niż tylko ćwiartką samego siebie. Tylko, że raczej nie pokazałby tego samego grając od początku, więc może lepiej, gdy jest takim "dobrym wujkiem", przydatnym w ostatnich momentach meczu niż snującym się bez celu piłkarskim emerytem, kim okazywał się do tej pory. O czym to musi świadczyć, że chwalimy za grę bramkarza i rezerwowych? Z drugiej strony, co można powiedzieć o ataku, jeśli ganimy za dramatycznie fatalny występ najlepszego strzela drużyny? Powoli proporcje się odmieniają. Kiedyś mówiono, że Real ma słabą obronę i że tam potrzeba wzmocnień. Teraz, jakby pamiętając powszechne opinie sprzed parunastu miesięcy mówimy, że obrona dalej słaba, a w ataku same gwiazdy. A tak naprawdę sprawa przedstawia się zupełnie inaczej. I o ile w defensywie rywalizacja jest już spora, o tyle w ataku dalej są śnięte ryby. Choć jak widać żaden Cassano nie jest potrzebny, gdy w składzie ma się tak utalentowanych wychowanków, jak Soldado. López Caro na początku swojej kadencji powiedział, że nie będzie nietykalnych. Jeśli dalej tak twierdzi, niech to pokaże w następnym meczu i zaryzykuje posadzenie Ronaldo i paru innych graczy na ławce, a da szansę tym, którzy go nie zawiedli...


SKŁADY:
Real Madryt: Casillas - Salgado, Helguera, Pavón (Pablo García 70’), Roberto Carlos - Sergio Ramos, Guti - Beckham, Baptista (Soldado 75’), Robinho (Zidane 60’) - Ronaldo
Osasuna: Ricardo - J. Flańo, Cuéllar, Josetxo, Corrales - Puńal, Raúl García - Valdo (Sosa 19’), Webó (Muńoz 75’), Moha (Delporte 60’) - Milosevic

STATYSTYKI:
Strzały (celne): 18 - 10 (5 - 4)
Interwencje bramkarzy: 11 - 15
Faule: 23 - 21
Rzuty rożne: 7 - 3
Spalone: 4 – 0
Rzeczywisty czas gry: 52 minuty, 4 sekundy
Posiadanie piłki: 57% - 43%

GOLE:
0:1 Milosevic 76'
1:1 Soldado 83'

: Roberto Carlos, Josetxo, Moha, Guti, Robinho, Cuéllar, Michel Salgado, Sergio Ramos, Marcelo Sosa, Zidane
: Puńal

Sędziował pan Pérez Burrull.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!