Advertisement
Menu
/ MARCA

Trzy lata pecha i upokorzeń

Historia Lopeteguiego-piłkarza na Camp Nou

Julen Lopetegui wraca na Camp Nou po raz pierwszy od momentu wyjścia stamtąd tylnymi drzwiami. Szkoleniowiec Królewskich spędził w Barcelonie trzy lata, podczas których jeśli coś mogło wyjść źle, wychodziło źle. Albo i jeszcze gorzej. Słabe występy, brak ciągłości, spięcia z Cruyffem, który stawiał między słupkami na swojego zięcia, Angoya... Obecny szkoleniowiec Realu Madryt z całą pewnością nie ma zbyt dobrych wspomnień z pobytu w stolicy Katalonii.

Lopetegui do Blaugrany trafił w wieku prawie 28 lat po mundialu w USA w 1994 roku. To były dość burzliwe czasy. Barcelona dopiero co doznała bowiem bolesnej klęski w w finale Ligi Mistrzów w Atenach przeciwko Milanowi. Julen miał być w teorii następcą Zubizarrety, kozła ofiarnego po haniebnym 0:4. Transfer wywalczył sobie bardzo dobrą postawą w barwach Logrońés, choć na Camp Nou mocno rozważano także sprowadzenie Santiago Cańizaresa.

„Sprowadzono mnie tu, by zapomnieć o Zubizarrecie, ale nie boję się tego wyzwania”, mówił przywdziany jeszcze przed oficjalną prezentacją w koszulkę Barcelony Lopetegui w wywiadzie dla Marki przed wyjazdem na mistrzostwa świata w Stanach Zjednoczonych. Pierwsze spotkanie rozegrał w rewanżowej potyczce o Superpuchar Hiszpanii. Jego błędy okazały się kluczowe przy porażce 4:5 w szalonej konfrontacji z Saragossą. Barcelona dzięki zwycięstwie 2:0 w pierwszym meczu zdołała jednak sięgnąć po trofeum. Fatalny debiut, w którym Bask obejrzał czerwoną kartkę, miał jednak kluczowe znaczenie dla dalszych losów Julena. „Większego pecha już na pewno nie będę miał”, musiał z pewnością pomyśleć Lopetegui.

Kolejna szansa nadeszła dopiero w lutym, w spotkaniu Pucharu Króla przeciwko Atlético, a Lopetegui przeżył kolejny koszmar. W 13. minucie przewrócił on z polu karnym Caminero, przez co decyzja sędziego nie mogła być inna: rzut karny i czerwona kartka dla bramkarza. Barcelona przed tym zajściem wygrywała 1:0, by ostatecznie przegrać 1:4. – Świat zawalił mi się na głowę, gdy arbiter wyrzucał mnie z boiska. Nie grałem przez długi czaas i pokładałem w tym spotkaniu wielkie nadzieje. Boli mnie, że osłabiłem drużynę, ale też boli mnie to, że zawiodłem rodzinę i przyjaciół. Przy tak niewielekiej liczbie meczów naprawdę miałem pecha – mówił po meczu.

Julen mimo wszystko mógł zrehabilitować się w spotkaniu rewanżowym. Choć Barcelona koniec końców odpadła mimo zwycięstwa 3:1, Lopetegui obronił dwa karne i zaliczył udany występ. Potem jednak siedział już na ławce albo trybunach, podczas gdy w hierarchii wyprzedzał go Angoy, zięć Cruyffa. Na domiar złego przytrafiła mu się także kontuzja nadgarstka. Gdy już doszedł do zdrowia, na łamach prasy jasno skomentował swoją sytuację. – Przez trzy lata zdaniem mediów byłem jednym z najlepszych hiszpańskich bramkarzy. Przyszedłem tutaj i ani razu nie dostałem szansy pokazania się w dwóch spotkaniach z rzędu. Ludzie mnie nie znają i właśnie to najbardziej mnie uwiera.

Szansa w końcu jednak przyszła. Busquets doznał urazu, a po dwóch meczach za Angoya, który mimo 28 lat na karku jeszcze chwilę wcześniej grywał głównie w rezerwach, między słupki wskoczył Julen. Bask zaliczył trzy spotkania, po czym zakończył się sezon. Sezon bez choćby jednego zdobytego trofeum.

Ruszyły następne rozgrywki, ale hierarchia bramkarzy pozostała niezmieniona. Julen zaś napotykał kolejne problemy. W meczu towarzyskim z Utrechtem wpuścił trzy gole. Z każdym kolejnym dniem światełko w tunelu stawało się coraz bardziej odległe. Sezon Lopetegui zaczynał jako trzeci golkiper. Potem wydarzyła się słynna historia – choć tak naprawdę do dziś nie wiadomo, czy oficjalna wersja jest prawdziwa – z żelazkiem. Busquets senior przeciwko Teneryfie nie mógł zagrać z powodu poparzenia dłoni. Golkiper miał w domu złapać w locie rozgrzane żelazko, które spadłoby na jego syna, Sergio. „Jeśli nie zagram w niedzielę, będzie to dla mnie cios”, myślał z pewnością Lopetegui. Cios okazał się faktem, ponieważ Cruyff znów postawił na zięcia. Julen zaś wpadł w szał. – Jestem bardzo zdenerwowany. Nie zgadzam się z Cruyffem w wielu rzeczach. Powiedziałem mu to. Teraz postaram się zachowywać spokój. W grudniu, przy kolejnej kontuzji Busquetsa, trener Realu Madryt wreszcie doczekał się swojej szansy. W trzecim kolejnym meczu, przeciwko Atlético, nabawił się jednak urazu. U Cruyffa już więcej nie wystąpił.

Kolejny sezon miał oznaczać zmiany. Rolę szkoleniowca objął sir Bobby Robson, a jego asystentem był José Mourinho. W Julenie wreszcie zaiskrzyła nadzieja... aż do momentu sprowadzenia na Camp Nou Vitora Baíi. Lopetegui został wystawiony przez prezesa na listę transferową. Julen zagrał co prawda w Superpucharze z Atlético, ale tylko dlatego, że Baía przebywał na zgrupowaniu kadry. Więcej szans Bask nie otrzymał. W końcu wybuchł, gdy w zupełnie nieistotnym starciu w Pucharze Zdobywców Pucharów w pierwszym składzie wyszedł Busquets. – Czuję się sportowo upokorzony. Nie mogę tego zrozumieć – nie owijał w bawełnę.

Koniec męczarni nadszedł w sierpniu 1997 roku. Lopetegui odszedł do Rayo. W ciągu trzech lat w Barcelonie zaliczył 10 meczów. Dwa razy zwyciężał, dwukrotnie remisował i doznał sześciu porażek. Wpuścił 20 goli. W CV może zapisać sobie cztery trofea: dwa Superpuchary Hiszpanii, Puchar Hiszpanii i Puchar Zdobywców Pucharów. Nic jednak nie przebije goryczy związanej ze złym wyborem klubu.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!