Advertisement
Menu

Bananowy poniedziałek: Centrum wszechświata

O sprawach bieżących

Kiedyś gdzieś przeczytałem albo usłyszałem, nie pamiętam już dokładnie, że Brytyjczycy jako mieszkańcy wysp patrzą na Europę kontynentalną trochę jakby z perspektywy centrum wszechświata. Ich królestwo znajduje się w samym środku, cała reszta zaś co najwyżej z mniejszym lub większym powodzeniem ich otacza (najbardziej nieudolnie oczywiście Francja). Każdy w teorii zna ich język, zgłębił drzewo genealogiczne rodziny królewskiej, emocjonuje się ślubem osoby pozostającej szóstą w kolejności do tronu, przerabia w szkole Szekspira i wie, że gdzie jak gdzie, ale w Londynie nie ma rzeczy, której nie ma.

W ciągu mojego jedynego w życiu trzydniowego pobytu w Anglii raczej nie byłem w stanie zbyt dokładnie przekonać się o słuszności tej teorii (wyjazd wspominam jednak bardzo miło, Leicester i nawet mocno przemysłowe Birmingham praktycznie z miejsca urzekły mnie swoim klimatem). Tym niemniej, nieraz intensywnie zastanawiam się, czy być może właśnie nie na tym złudnym poczuciu pochodzenia z centrum galaktyki – warto podkreślić, że nie chodzi mi o żaden rodzaj pychy czy zarozumialstwa – polegał w jakimś stopniu dotychczasowy problem Garetha Bale'a.

Przylatywał do Madrytu ze stolicy Anglii jako zawodnik dwukrotnie wybierany najlepszym graczem Premier League (bezsprzecznie najwybitniejszej ligi świata, przynajmniej zdaniem tubylców) oraz jako najdroższy piłkarz w historii Królewskich. Florentino przez całe wakacje toczył o niego zażartą wojnę z Danielem Levym. Wszelkie okoliczności wskazywały na to, że dojdzie do typowego wejścia w nową rzeczywistość z buta. Na miejscu przekonał się, że wbrew pozorom jednak nie cały świat płynnie posługuje się mową Szekspira i – co gorsza – że w zespole jest ktoś, kto wciąż będzie znajdował się ponad nim. Mieli być w najgorszym wypadku na równi, ale w którejś chwili okazało się, że sufit jest zbudowany ze szkła. Oraz że umiejscowienie centrum wszechświata najczęściej zależy od – cóż za niespodzianka – punktu siedzenia.

Nie twierdzę, że tego typu zjawisko występuje wyłącznie u Brytyjczyków, ale dopuszczam do siebie myśl, że być może są oni na nie po prostu bardziej podatni. Gdy sam kiedyś starałem się kopać piłkę, również często doświadczałem tego, że kiedy od samego początku nie czułem się dostatecznie ważnym ogniwem, nie potrafiłem pokazać pełni możliwości (rzecz jasna ograniczonych, ale też nie byłem jakimś paralitykiem!). Zdarzały się przebłyski, ale reszta tak czy owak gdzieś pozostawała uśpiona. Pojedyncze chwile radości, ale nigdy pełnej satysfakcji.

W podobnym tonie wypowiadał się niegdyś w swojej autobiografii Diego Maradona. Nieudany etap w Barcelonie tłumaczył właśnie tym, że po prostu nie czuł się wystarczająco kochany. Dlatego też największą karierę zrobił w Napoli, gdzie czuł się jedynym w swoim rodzaju, a przez kibiców i kolegów z drużyny traktowany był niczym istota boska. Nawet jeśli słowa Argentyńczyka bardzo rzadko należy traktować w kategoriach innych niż zwyczajne dyrdymały, tutaj akurat w moim odczuciu wykrzesał z siebie ten jeden procent wiarygodności.

Na pewno nigdy nie zgodzę się z absurdalnymi opiniami, że brak Cristiano Ronaldo sprawi, iż Bale będzie odnosił mniej kontuzji (tak, takie rzeczy też można było wyczytać w madryckiej prasie). Kreowanie go w co drugim artykule na nowego lidera również bywa już męczące. Ogólne przesłanie dotyczące tego, że transfer CR7 do Juventusu pozwoli Garethowi wykrzesać z siebie pełną moc jak najbardziej jednak do mnie trafia. Bale ma wszelkie predyspozycje ku temu, by stać się prawdziwym liderem. Kłopot stanowiło to, że momentami nie do końca radził sobie z czekaniem po tę rolę w kolejce. W sporcie na najwyższym poziomie mało rzeczy musi frustrować tak, jak bycie wiecznie drugim (choć w skokach narciarskich teoretycznie można w ten sposób sięgnąć po kryształową kulę). Co do kontuzji – tutaj pozostaje już zdać się tylko na łaskę siły wyższej.

W kontekście Walijczyka przed każdym sezonem pojawiała się gadka z serii „teraz albo nigdy”. Ale tym razem to już chyba naprawdę najteraz albo najnigdy. Ja wierzę, że jednak najteraz. Bo nawet jeśli często narzekam i psioczę na wszystko dookoła, to mimo wszystko pokładam duże nadzieje i zaufanie w każdym naszym piłkarzu. No, może z wyjątkiem Theo Hernándeza.

* * *

Wiem, że Sergio Ramos ma cojones z żelaza i świetną skuteczność z wapna. Kiedy jednak widzę, jak podchodzi do jedenastek, przed oczy wracają mi lata młodości, a w duszę wkrada mimo wszystko ta sama dziwna niepewność i obawa, gdy do karnych rozbieg na trzy tempa brał Luis Figo. Portugalczyk rzecz jasna także częściej trafiał niż nie trafiał (gdyby było na odwrót, nikt by go przecież do tej roli nie wyznaczał, taka tam żelazna logika), ale tak już mam, że kiedy ktoś podbiega do piłki przed uderzeniem w udziwniony sposób, nasilają się we mnie katastroficzne wizje.

Na tym etapie sezonu jeszcze aż tak bardzo nie wypływa to na zdrowie psychiczne, ale aż boję się pomyśleć, co to będzie, gdy zaczną się Klasyki, derby i rzecz jasna mecze fazy pucharowej Ligi Mistrzów. O ile po odejściu Cristiano Ronaldo – przynajmniej na ten moment – w ogólnym rozrachunku raczej nie płaczę, o tyle jestem przekonany, że akurat przy jedenastkach będzie mi go jeszcze mocno brakować.

* * *

Okienko dobiega końca, napastnika jak nie kupiliśmy, tak już pewnie nie kupimy, a w razie awarii ratować nas będzie musiał Borja Mayoral. Vinícius natomiast zaliczył oficjalny debiut, ale w Castilli. Przynajmniej Courtois we wszystkich meczach zachował czyste konto. Na razie jednak postawię na trening cierpliwości. Narzekać na opieszałość w sprawie transferów zacznę narzekać dopiero, gdy po jakimś czasie okaże się, że rzeczywiście możemy zmierzać donikąd.

Postanowiłem dać czas Arce Gdynia Zbigniewa Smółki, tym bardziej mogę więc dać czas Realowi Madryt Julena Lopeteguiego.

* * *

Na koniec informacja z tych raczej mniej istotnych. Cykl będzie się pojawiał w miarę regularnie, ale pozostawiam sobie jednak furtkę na brak weny (przyznam szczerze, że w poprzednim sezonie wyjątkowo częsty) oraz dziwne pory rozgrywania meczów, które w połączeniu z codziennym życiem zawodowym nieraz uniemożliwiają napisanie tekstu jakkolwiek zdatnego do publikacji.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!