Advertisement
Menu
/ marca.com

„Liverpool z 1981 roku był taki, jak obecny Real Madryt”

Wspomnienia z przegranego finału Pucharu Europy z 1981 roku

– Finałów się nie rozgrywa, finały się wygrywa – to pierwsza myśl Carlosa Santillany, gdy wspomina finał Pucharu Europy z 1981 roku. Wówczas jako kapitan Realu Madryt w tym najważniejszym meczu w Paryżu przegrał z Liverpoolem. Teraz, gdy od tamtego starcia na Parc des Princes mija 37 lat, a za kilka dni obie ekipy ponownie się ze sobą zmierzą w finałowym pojedynku, MARCA zebrała sześciu zawodników z tamtej drużyny Vujadina Boškova – Agustína Rodrígueza, Péreza Garcíę, Andrésa Sabido, Vicente del Bosque, José Antonio Camacho i Carlosa Santillanę.

W dwóch kwestiach cała szóstka w pełni się zgadza – Liverpool z 1981 roku był lepszy od tamtego Realu Madryt, a teraz sytuacja wygląda zupełnie na odwrót. „Możemy powiedzieć, że tamten Liverpool był taki, jak ten Real Madryt”, wyjaśnia Sabido. „Przed rozpoczęciem tego sezonu nikt by nie powiedział, że Liverpool dojdzie do finału. Zasłużyli na to, aby się tutaj znaleźć. Oba kluby mają wielkie europejskie tradycje. Ten Real Madryt może teraz upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Oczywiście nie możemy mówić o jakimś rewanżu, gdyż od tamtego finału minęło wiele lat. Ten Real Madryt jest najlepszą drużyną na świecie. I udowodni to w finale”, przyznaje Camacho.

– W futbolu wszystko się może zdarzyć. My to wiemy najlepiej. Ale w normalnych okolicznościach Real Madryt po prostu jest faworytem. Ma lepszą drużynę, zdobywa więcej bramek, na każdej pozycji ma lepszych zawodników... W 1981 roku odczucia były takie, że to oni przystępowali w roli faworyta. W tamtym czasie to futbol angielski dominował w Europie. Tak samo, jak teraz robi to futbol hiszpański – wyjaśnia Santillana.

Ángel Pérez García zwraca uwagę na istotny element, w którym Real Madryt jest dużo lepszy od Liverpoolu. „Siła ofensywna tego Realu Madryt jest niesamowita. Chociaż mamy pewną ranę po tamtym finale z 1981 roku, to nie traktujemy tego meczu jako zemsty. Najważniejsze jest po prostu zdobycie kolejnego pucharu. Ten Liverpool potrafi zdobywać wiele bramek, ale jednocześnie ma poważne problemy w obronie. Nie mają równowagi pod względem taktycznym. Biorąc pod uwagę nasz potencjał w ofensywie, liczę na to, że ich pokonamy”.

Znaczenie bramki Zamory
Do finału w Paryżu ekipa z Madrytu podchodziła z wieloma problemami. Ale najbardziej ciążyła na nich przegrana walka o mistrzostwo Hiszpanii w ostatniej akcji meczu, w którym nawet nie grali. „Bardzo duży wpływ na nas miał fakt, że kilka tygodni wcześniej w Valladolid przegraliśmy ligę. Nasz mecz się skończył i w tamtym momencie byliśmy mistrzami. Czekaliśmy na murawie na zakończenie równolegle rozgrywanego meczu. I wtedy padła bramka Zamory na El Molinón. To nas pogrążyło. Ponadto tamten Liverpool dominował w całej Europie”, wspomina Agustín. „Dojście do finału było wielkim wyróżnieniem. Wcześniej w Pucharze Europy występowali tylko mistrzowie kraju. Teraz jest inaczej. W tamtej edycji było 31 zespołów oraz Honvéd, który w eliminacjach pokonał mistrza Malty. Finał w Paryżu miał też dodatkową stawkę – przegrany nie zagrałby w kolejnej edycji Pucharu Europy. My przegraliśmy ligę z Realem Sociedad, a Liverpool był piąty w Anglii”, dodaje Del Bosque.

Okazja Camacho
Gdy na forum pada pytanie, co miało największy wpływ na przebieg tamtego finału, pierwszy odpowiada Santillana. „Przede wszystkim Juanito musiał grać z urazem kolana. Cunningham miał za sobą kilka miesięcy bez gry z powodu kontuzji. Na dziesięć dni przed finałem Stielike naderwał mięsień i musiał grać na 40% swoich możliwości...”.

Z tamtego meczu madridismo ma przed oczami niewykorzystaną okazję Camacho, który mając przed sobą tylko Clemence'a, zdecydował się na próbę przelobowania bramkarza. „W tamtym sezonie bardzo dużo grałem w środku pola. Z reguły musiałem kryć tych najlepszych. W tamtym meczu trafiło na Graeme'a Sounessa. Miałem tę przewagę, że ci najlepsi u rywala zazwyczaj nie biegali za mną, więc nie miałem żadnego plastra. W tamtym finale miałem dwie okazje. Przy jednej uniknąłem spalonego i faktycznie zauważyłem wysuniętego Clemence'a. Chciałem go lobować, ale piłka poszła za wysoko. Drugiej okazji również nie wykorzystałem. Według mnie to był typowy mecz na dogrywkę. Zrobiliśmy wszystko, aby wygrać tamten Puchar Europy. Na papierze Liverpool był lepszy, ale w samym finale nie było tego widać”.

Santillana pod tym względem ma jednak inne odczucia. „Byliśmy nieco ograniczeni. Nie wyszliśmy na boisko tak, jakbyśmy przyjechali po swoje. Od samego początku skupialiśmy się tylko na tym, aby nie stracić bramki i utrzymać ten remis. Chcieliśmy dotrwać do dogrywki i do karnych, w których mogło się wydarzyć wszystko. Nie stać nas było na to, aby narzucić swoją grę. Bramka padła po błędzie, który nie powinien nam się przydarzyć. Ale taki jest futbol. Dlatego teraz, gdy patrzymy na finał w Kijowie, musimy zachować ostrożność, gdyż zawsze może wydarzyć się coś niezaplanowanego – kontuzja, czerwona kartka, błąd, pomyłka...”.

Minęło już prawie 37 lat, ale Santillana wciąż sobie wyobraża, jakby wyglądało wznoszenie Pucharu Europy. „Wiele razy to sobie wyobrażałem. Zgrupowanie mieliśmy w Wersalu, z dala od paryskiego zgiełku. Mieliśmy dużo czasu na przemyślenia. Wyobrażałeś sobie tę jedną sytuację, strzelasz bramkę, podnosisz puchar... Gdy widzisz, że to wszystko robi przeciwna drużyna, to jesteś załamany. Bijesz im brawo, ale jednocześnie myślisz, że to ty powinieneś być na ich miejscu. Ale takie jest życie. Do Madrytu wróciliśmy przybici. Głównie ze względu na kibiców, którzy mieli wielkie nadzieje. Bardzo ciężko jest rozegrać finał i go przegrać. Możesz zagrać słabo, beznadziejnie, ale jeśli wygrywasz, to nic cię nie obchodzi”.

Puchar Europy z 1980 roku
Porażka w Paryżu była wielkim ciosem dla klubu, który od piętnastu lat nie potrafił wrócić na zwycięską ścieżkę w rozgrywkach, które zapoczątkował i w których święcił największe triumfy. „Dojście do finału w Paryżu wzbudziło wielkie oczekiwania wśród madridismo, w całym klubie. Drużyna już od dawna nie potrafiła awansować do finału. Ale naszym finałem powinien być ten rok wcześniej, który rozgrywany był na Bernabéu”, wspomina Del Bosque.

W 1980 roku swój drugi Puchar Europy z rzędu zdobywał Nottingham Forest, który w finale w Madrycie pokonał Hamburg. „W półfinale w pierwszym meczu wygraliśmy 2:0. Ale w rewanżu się po nas przejechali. Niemcy w latach osiemdziesiątych byli tacy, jak obecny Real Madryt – niesamowicie przygotowani pod względem fizycznym. W rewanżu pokonali nas 5:1. To była wielka drużyna...”, zaczął Agustín, ale szybko wszedł mu w słowo Camacho.

– Tak, wielka drużyna. Ale jakie sędziowanie musieliśmy oglądać w wykonaniu tamtego Włocha, Michelottiego! Nie przebierałem w słowach. Po pół godzinie gry dał żółtą kartkę Garcíi Remónowi po akcji, w której rywale zrównali go z ziemią. Wyobraź sobie, że po tej sytuacji patrzę na Mariano, a on stoi za bramką. Pytam go, co on wyprawia, a on odpowiada, że pakuje się i wraca do domu. A później wyrzucili nam jeszcze tego! – krzyczy Camacho, wskazując na Del Bosque. „Tak, ale na pięć minut przed końcem i przegrywaliśmy już 1:4! Straty odrobili już po siedemnastu minutach, później po bramce Cunninghama było 1:2, ale...”, tłumaczy Vicente.

Hamburg, Paryż, Eindhoven
Santillana w swojej kolekcji tytułów ma dziewięć mistrzostw Hiszpanii, cztery krajowe puchary i dwa Puchary UEFA, ale zabrakło mu tego najważniejszego. „To prawda, że najbliżej tego pucharu byłem w finale w Paryżu. Przynajmniej pod względem fizycznym. Ale teraz z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że były dwie inne edycje, które powinny być moje. Najpierw w 1980 roku z finałem na Bernabéu. To był nasz finał, w naszym domu, powinniśmy tam być. I w roku, w którym zakończyłem karierę, w 1988. Wtedy grałem już mniej, ale dostawałem swoje minuty. Nawet pod koniec rewanżowego meczu z PSV. To niesamowite, że Quinta del Buitre nie zdobyła swojego Pucharu Europy. Mówiłem sobie, że ta ekipa na pewno da mi ten puchar. Wtedy powinniśmy wygrać”.

Wspomnienia Boškova
Vujadin Boškov był tym trenerem, który doprowadził Real Madryt do finału w 1981 roku. „To był mistrz. Nie tylko pod względem piłkarskim. On wiedział wszystko. Mieszanka szkoły bałkańskiej i holenderskiej. Zaskakiwał nas na każdym treningu. Razem z Santillaną zapamiętywaliśmy wszystkie ćwiczenia, które dla nas przygotowywał”, wspomina Del Bosque. „Był niesamowicie wymagający wobec wychowanków. Natomiast weteranów uwielbiał. Nawet gdy rozgrywaliśmy dobry mecz, to zawsze znajdował coś do poprawy. Zawsze w poniedziałki rozsadzał nas po szatni i dawał w kość każdemu z osobna. Pamiętam, że mieliśmy mecz ze Sportingiem, w którym grali Ferrero, Abel, Quini... Ja byłem zawieszony i nie grałem. Nadszedł poniedziałek i byłem wyluzowany. Patrzyłem, jak wszystkim się dostaje. Ja w tamtym meczu nie grałem, więc myślałem, że mnie po prostu pominie. Ale nie: «A ty? Ty nie grałeś, ale zawsze jak się mierzysz z Abelem, to robi cię jak chce»”.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!