Advertisement
Menu
/ MARCA

Jupp Heynckes – tropem lisa

Kto dokładnie przyjeżdża we wtorek na Bernabéu?

Dwie dekady temu Jupp Heynckes szykował Real Madryt do zburzenia muru, jakim były 32 lata bez zdobycia Pucharu Europy. Miało to być swego rodzaju uhonorowanie jego kariery. Miał wówczas 53 lata i w wywiadzie dla MARKI przyznawał: „Nie chcę siedzieć na ławce trenerskiej w wieku 60 lat”. Dzisiaj trener Bayernu Monachium ma prawie 73 lata, a po tamtym zdaniu niewiele zostało. Niemiecki lis wciąż przesiaduje na ławce trenerskiej po tym, jak Bayern wyciągnął go z jego wymarzonej emerytury, na którą przeszedł w 2013 roku. W tamtym sezonie z bawarskim klubem zdobył potrójną koronę. I pozostawił po sobie w Monachium takie wrażenie, że gdy w listopadzie los Carlo Ancelottiego został już przypieczętowany, Uli Hoeneß, Karl-Heinz Rummenigge i spółka nie mieli wątpliwości, gdzie mają szukać rozwiązania.

Za decyzją tą stała również historia pewnej przyjaźni. Hoeneß osobiście udał się z Monachium do Mönchengladbach w poszukiwaniu swojego przyjaciela. Prawdziwego przyjaciela. Gdy prezes Bayernu odsiadywał wyrok w więzieniu w Landsbergu, raz na dwa tygodnie odwiedzał go właśnie Jupp Heynckes. 600 kilometrów, jakie musiał regularnie pokonywać, nie stanowiły problemu, gdy chodziło o pomoc przyjacielowi w potrzebie.

Zgoda na powrót do Bayernu nie była kwestią długich negocjacji, ale przyjaźni i danego słowa. Jupp ponownie stanął u boku Hoeneßa, z którym swego czasu tworzył atak reprezentacji Niemiec. Heynckes zgodził się na powrót, ale tylko i wyłącznie do zakończenia obecnego sezonu. Dlatego gdy po pierwszym meczu z Sevillą w Lidze Mistrzów Hoeneß i Rummenigge naciskali na niego, aby przedłużył kontrakt na kolejny sezon, jego „nie” było tak dosadne, że zrozumiałym było, dlaczego niektórzy nazywają go Osram. W chwilach największego stresu i zdenerwowania twarz Niemca robi się tak czerwona, że przypomina rozgrzaną żarówkę. W tym właśnie momencie był wściekły, bo nie chciał wracać do tematu dłuższej współpracy. Dał swoje słowo, zrezygnował ze swojego wypoczynku na emeryturze, wielokrotnie odmawiał PSG, które kusiło go dwuletnim kontraktem za 24 miliony euro. Zgodził się na powrót, ale tylko do 30 czerwca.

O tym, ile dane słowo znaczy dla Heynckesa, zaświadczyć może najlepiej Enrique Reyes – człowiek, który w 1997 roku sprowadził go do Realu Madryt i z którym współpracuje już 21 lat. „Capello miał odejść i w kwestii jego następcy pomyślałem właśnie o nim ze względu na to, czego dokonał w Athleticu i Tenerife. Skontaktowałem się z nim za pośrednictwem Ángela Félixa i udałem się na Kanary, aby się z nim spotkać. Jupp powiedział mi, że nie ma żadnego reprezentanta i nikt nie zajmuje się jego sprawami. Ustaliliśmy, że do mnie oddzwoni. Wróciłem do Madrytu i po kilku dniach do mnie zadzwonił”, opowiada Reyes, który przypomina również moment, w którym zdał sobie sprawę, z jakim typem człowieka się spotkał.

– Powiedział mi: „Postanowiłem, że to pan będzie się zajmował moimi sprawami. Prosiłbym o przesłanie mi kontraktu, podpiszę go i zaczynamy”. Odpowiedziałem mu, że skoro dla wspólnej pracy potrzebuje od razu kontraktu, to lepiej zakończmy to zanim tak naprawdę się zaczęło. Jego odpowiedź zrobiła na mnie wrażenie: „Jeśli prześle mi pan kontrakt, to gwarantuję, że nikt nigdy go nie zerwie” – opowiada agent Heynckesa, z którym współpracuje do dziś. Na przestrzeni tych lat, gdy jakikolwiek klub próbował się skontaktować bezpośrednio z niemiecki trenerem, jego odpowiedź zawsze była taka sama: „Albo rozmawiacie z moim agentem, albo nic z tego”.

Czwarty etap w Monachium
W wieku prawie 73 lat Heynckes utrzymuje figurę sportowca. „Nigdy nie lubiłem trenerów, którzy mają 20 kilo nadwagi”, podtrzymuje. Forma fizyczna nie była zatem problemem, gdy kilka miesięcy temu zadzwonił do niego Bayern. Jego jedynym „ale” było kolano żony, Iris, która potrzebuje protezy. Jednak i tym razem zdecydował się opuścić swoje ukochane Mönchengladbach, w którym jego dom znajdował się tuż obok stadionu Borussi, z którą w latach 70. zadziwiał Europę i w barwach której zdobył 195 bramek, które pozwalają mu zajmować trzecie miejsce w klasyfikacji najlepszych strzelców w historii Bundesligi.

Miłośnik dobrego czerwonego wina. Pobyt w Hiszpanii na stałe zmienił jego dietę, poznał nowe dania i przepisy – jamón, nadziewane papryczki, turbot, morszczuk po baskijsku... Na Kanarach miał pewną rutynę – zawsze rano jadał śniadanie patrząc na morze. To ta druga twarz trenera, który za wzór zawsze stawiał sobie Johana Cruyffa. Trenera, po którego Bayern zadzwonił po raz czwarty.

Heynckes po raz pierwszy do Monachium przybył w 1987 roku, aby zastąpić na ławce Udo Latteka, który z kolei swego czasu był trenerem Juppa w Borussi Mönchengladbach. W swoim pierwszym sezonie w Pucharze Europy w ćwierćfinale spotkał się z Realem Madryt. Na pięć minut przed końcem pierwszego meczu jego Bayern wygrywał 3:0, ale mecz ostatecznie skończył się 3:2, a w rewanżu Królewscy wygrali 2:0. To była jego druga wizyta na Santiago Bernabéu w roli trenera. Druga nieudana.

Bramka na Bernabéu
Dwa lata wcześniej, w 1985 roku będąc trenerem Gladbach na żywo przekonał się, jak wyglądają wielkie remontady Realu Madryt. W pierwszym meczu w Düsseldorfie gospodarze wygrali aż 5:1, aby w Madrycie przegrać 0:4 – ten wieczór wśród madridistas wspominany jest do dzisiaj. Dekadę wcześniej Jupp ponownie został wyeliminowany z Pucharu Europy przez Real Madryt, w którego barwach grał wówczas Vicente del Bosque. „Heynckes był napastnikiem wielkiej Borussi Mönchengladbach, która w swoich szeregach miała Vogtsa, Jansena, Bonhofa, Stielike, Simonsena... Awansowaliśmy dzięki szczęściu i przy pewnych kontrowersjach, ponieważ anulowano im dwie bramki. On zdobył bramkę na 1:0. Później spotkałem się z nim, gdy w 1997 roku przybył trenować Real Madryt. Pamiętam, że był bardzo poważny, pracowity, typowy Niemiec. Zapisał się w historii klubu. Dzięki niemu nadeszła la Séptima, która przerwała 32-letnią lukę po zdobyciu ostatniego Pucharu Europy. Ten triumf był dla mnie najpiękniejszy. To, czym ten puchar dla nas był, jak wszyscy w klubie to przeżywali. I to właśnie jego nazwisko będzie zawsze przypisane do tego sukcesu”, wspomina Del Bosque.

Od tamtej bramki Heynckesa na Bernabéu mijają 42 lata i lis z Mönchengladbach ponownie staje na drodze Królewskich. I robi to w rozgrywkach, w których jest prawdziwą legendą. Wygrywał Ligę Mistrzów w 1998 roku z Realem Madryt i w 2013 roku z Bayernem Monachium. „Jupp odszedł z Bayernu po sezonie, w którym zdobył cztery trofea – te trzy najważniejsze oraz Superpuchar Niemiec. Nie ma potrzeby, aby ktoś opowiadał, jakim jest trenerem i ile wygrał. Jednak jako człowiek jest jeszcze lepszy, wtedy te piłkarskie trofea robią się malutkie”, mówi Enrique Reyes, który razem z niemieckim trenerem „podróżuje” od 1997 roku. Marzą o tym, aby ostatnim przystankiem tej podróży był Kijów. Później już tylko powrót do domu. Takie było słowo Juppa.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!