Advertisement
Menu

Real Madryt – Atlético Madryt 0:0

Real Madryt – Atlético Madryt 0:0

Gdy drużyna ma już stuprocentową pewność, że zajmie w tabeli określone miejsce, jej mecze rozgrywane w takich właśnie okolicznościach nazwać można spotkaniami o przysłowiową „pietruszkę”. Mecze „jakiejś” drużyny z „jakąś inną” drużyną w każdym razie. To spotkanie dalekie jednak musiało być od „bylejakości”, gdyż stanęło naprzeciwko siebie dwóch rywali z hiszpańskiej stolicy: Real Madryt i Atlético.

Wbrew pozorom obie ekipy miały silną motywację. Królewscy walczyli o udane zakończenie nieudanego sezonu i udowodnienie supremacji w hiszpańskiej stolicy. Rojiblancos zaś nie porzucili jeszcze marzeń o występie w Pucharze UEFA, choćby mieli się do niego przeciskać przez Puchar Intertoto. Żadna z drużyn nie mogła więc liczyć na rozprężenie przeciwnika. Kibice za to mieli pełne prawo oczekiwać zaciętej walki. Za faworyta uznać należało mimo wszystko Real, mający wszelkie potrzebne atuty: własne boisko, lepszego trenera, jednego z najlepszych napastników w La Liga, walczącego przy tym o tytuł króla strzelców, i najlepszego w lidze bramkarza. Na korzyść gości przemawiał jedynie... sport. Sport, czyli "wszystko się może zdarzyć".

Przed spotkaniem oficjalnie pożegnano wieloletniego kapitana Królewskich, Fernando Hierro. Piłkarz, którego tak niemile pozbyto się z Realu, nie żywi jednak do klubu żadnej urazy i z wielkim wzruszeniem zgodził się na tę ceremonię. Z pewnością z całego serca liczył na zwycięstwo.

Początek mógł jednakże wzbudzić obawy w liczących na emocje i kombinowane akcje, jako że był najzwyczajniej w świecie nudny. Przez pierwsze 10 minut nie działo się nic, aż do chwili, gdy Leo Franco popełnił fatalny błąd, którego niestety nie udało się wykorzystać Owenowi. Chwilę później to my, z winy Samuela, o mało nie stracilibyśmy bramki. Na szczęście Paquito Pavón naprawił błędy kolegi.

Przez dłuższy czas obraz meczu był taki sam. Atlético cisnęło, Samuel popełniał błędy, Pavón je naprawiał (kto by pomyślał, że on umie grać tak skutecznie?), a Real raz na jakiś czas odpowiadał niemrawymi akcjami. Powoli jednak sytuacja zaczęła się zmieniać. Real atakował coraz śmielej, zamykając przeciwnika na własnej połowie na coraz to dłuższe okresy. Wreszcie po kolejnym błędzie Leo Franco przed świetną okazją stanął Ronaldo, ale – jak Owen paręnaście minut wcześniej – nie był w stanie jej wykorzystać. Można by też dyskutować, czy aby bramkarz Rojiblancos nie faulował Brazylijczyka. Sędzia jednak nie zagwizdał.

Druga sytuacja sam na sam trafiła się Ronniemu około 30. minuty. Znów nie padł gol. Co to za pretendent do tytułu króla strzelców, co takie okazje marnuje?

Atlético wróciło pod bramkę Casillasa dopiero po 35. minucie. Określenie „wróciło” jest jednak dość umowne, skoro Iker ani razu nie musiał nam udowadniać, że jest najlepszym bramkarzem La Liga. Bo przecież jest. Liczby nie kłamią. Victor Valdes puścił mniej bramek, ale chyba nikt nie ośmieli się zaprzeczyć, iż to właśnie Iker El Crack Total Casillas jest najlepszym bramkarzem w Hiszpanii, a może i… na świecie.

W gruncie rzeczy dalsze pisanie o pierwszej połowie mija się celem. Nie stało się w ostatnich dziesięciu jej minutach praktycznie nic.

Kto miał nadzieję na porywający początek drugiej połowy, srodze się zawiódł. Real utrzymywał się przy piłce, ale nie za bardzo dawał radę choćby dojść do pozycji strzeleckich. Opisywanie tego kresu byłoby klasycznym laniem wody. Nie ma jednakże tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jeśli ktokolwiek zaczynał już przysypiać (no dobra, może trochę przesadzam, bo pierwszą między innymi poważniejszą interwencję pokazał nam Casillas), to przebudzenie zgotował mu Raúl, który pięknym rajdem o mało nie przedarł się w pole karne rywali. Zatrzymanie go kosztowało Gonzalo Colsę żółtą kartkę. Piłki z podyktowanego przy tej okazji rzutu wolnego nie posłał jednak do bramki Roberto Carlos.

W 61. minucie żółtą kartką ukarano Beckhama, czym wykluczono go z udziału w ostatnim meczu sezonu. Miłych wakacji David ;-) Trzy minuty później mogło być 1:0! Becks dośrodkował z lewego skrzydła, jeden z obrońców trącił piłkę przed nogi Owena, a Anglik zdołał wślizgiem posłać ją obok bramki! To była najlepsza okazja w 2 połowie! Kibice powoli zaczynali tracić cierpliwość. Dało się słyszeć gwizdy. Taka nieskuteczność piłkarzy Realu faktycznie mogła irytować.

Gdy w 75. minucie miejsce Ronaldo i Beckhama zajmowali Guti i Figo, gwizdy ustąpiły miejsca oklaskom. Wszyscy pragnęli, aby ci dwaj pomocnicy wnieśli na boisko ożywienie, najlepiej by także któryś z nich zaliczył choć jedną asystę. Bo co to za mecz bez bramek? A zwłaszcza: co to za mecz Realu bez bramek dla Realu? No a Figo, który być może rozegrał dziś ostatni swój mecz na Bernabéu, powinien był chcieć pożegnać się z kibicami w pięknym stylu.

Jakiś czas później na trybunach rozległy się burzliwe brawa. To jednak nie był gol dla Realu, a Casillas, który popisał się dryblingiem poza polem karnym. Uwielbienie kibiców Królewskich dla tego portero zdaje się nie mieć granic, co zresztą zupełnie nie dziwi, a w tej chwili dali temu wyraz tak głośno, jak tylko mogli. Chwilę później Gravesen i Pavón swoimi błędami dali Ikerowi szansę odwdzięczenia się za ich oddanie. Torres wpadł jak burza w pole karne, ale el Gran Guarda de Madrid Casillas bez problemów zatrzymał piłkę.

Mecz zbliżał się już ku końcowi, gdy kolejną piękną sytuację zmarnował Owen. Akcje Królewskich stawały się coraz mniej galaktyczne, wymieniano coraz mniej podań, uciekano się do coraz prostszych metod… Skuteczności jednak nie przybywało. Przybywało za to gwizdów, które wreszcie zmieszały się z ostatnim gwizdkiem sędziego. Zero do zera. Ni mniej, ni więcej. A Ronaldo Luiz Nazario de Lima już nie ma co marzyć o tytule pichichi.

Święty Paweł powiedział: „Qui non laborat, non manducet”. Kto nie chce pracować, niech nie je. Pracą piłkarza jest granie na maksimum swoich możliwości i zdobywanie bramek, bądź też umożliwianie ich zdobywania kolegom. Królewscy grali lepiej od swoich przeciwników, nie da się zaprzeczyć. Przychodziło im to jednak przez większość meczu na tyle spokojnie, że po prostu nie chciało im się chcieć być jeszcze lepszymi. Srogimi gwizdami ukarali ich za to kibice.

Niech piłkarze wezmą sobie tę lekcję do serca nie tylko na ostatni mecz tego sezonu, ale także na każdy następny. Niech pamiętają, że kibic Realu to kibic wymagający, oczekujący gry na najwyższym możliwym poziomie i jak najczęstszych zwycięstw. Także w meczach, materialistycznie patrząc, o nic. W meczach o prestiż zaś, takich jak ten, szczególnie.


SKÅ?ADY:

Real Madrid C.F.
Casillas – Michel Salgado, Pavón, Samuel, Roberto Carlos – Beckham (75. Guti), Gravesen, Zidane – Raúl, Owen, Ronaldo (75. Figo)

Club Atlético de Madrid: Leo Franco – Velasco, Perea, Pablo Ibañez, Segi, Antonio Lopez (78. Nano) – Colsa (69. R. Medina), Luccin, Ibagaza, Richard Núñez (52. Jorge) – Fernando Torres

Arbiter: César Muñiz Fernández

GARŚĆ STATYSTYK:

Posiadanie piłki:
47% – 53%
Strzały (celne): 17 – 13 (6 – 3)
Spalone:
Rzuty rożne: 8 – 6
Faule: 18 – 10
Interwencje bramkarzy: 12 – 8

: Beckham – Perea, Colsa, Medina

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!